East Side Story: Wrócili! Ale po jaką cholerę…?!
[Gieorgij Jungwald-Chilkiewicz „Powrót muszkieterów, czyli skarby kardynała Mazariniego” - recenzja]

Więzy miłości
Jungwald-Chilkiewicz prowadzi równocześnie dwa wątki. Pierwszy – nazwijmy go ziemskim – poświęcony jest dzieciom muszkieterów i bliźniaczo przypomina historię opowiedzianą w „Trzech muszkieterach”. Drugi natomiast – niebiański – skupia się na pozagrobowej egzystencji głównych bohaterów, którzy z rosnącym zniecierpliwieniem obserwują coraz mniej wesołe przygody swoich pociech. Kiedy młodzi wpadną w prawdziwe tarapaty, D’Artagnan odśpiewa piękną i wzruszającą „Modlitwę” do Jezusa, który – czyniąc zadość prośbom zrozpaczonego muszkietera – ożywi dusze całej czwórki. Od tej pory wszystko zmierzać już będzie w zawrotnym tempie do szczęśliwego końca. Zdawałoby się: niezłe kino przygodowe z elementami fantastycznymi (warto bowiem wiedzieć jeszcze, że wśród skradzionych przez Mazariniego skarbów jest magiczny pierścień zapewniający swemu właścicielowi nieśmiertelność). Na pozór – tak! Ale, jak to często bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Fabuła „Powrotu muszkieterów” jest tak poszatkowana, że niekiedy trudno nadążyć za pędzącą na złamanie karku akcją. Kto widział kinową wersję „Wiedźmina”, będzie wiedział, w czym problem. Miejscami można odnieść wręcz wrażenie, że z kilkunastu godzin materiału, jaki miał do dyspozycji Jungwald-Chilkiewicz, musiał wykroić zaledwie sto dwadzieścia minut nadających się do pokazania w kinie. Efekt jest koszmarny! Bohaterowie przeskakują z miejsca na miejsce bez ładu i składu – raz są we Francji, raz w Anglii, raz w Paryżu, raz nad kanałem La Manche. Rwane są dialogi, akcja w kilku miejscach wyraźnie się nie zazębia i trzeba mocno wytężać umysł, by połączyć wątki. Widz dostaje odrobinę wytchnienia jedynie w tych momentach, gdy z ekranu słychać pieśni. Nie jest ich, niestety, zbyt wiele. A w pamięć zapadają jedynie dwie: śpiewana przez prawie całą aktorską ekipę „My, komanda” (to może być hit!) oraz wspomniana już „Modlitwa” w wykonaniu Michaiła Bojarskiego. I to właśnie, oprócz retrospektywnego preludium, drugi ze wspomnianych fragmentów filmu robi najlepsze wrażenie.
„Powrót…” kręcono przede wszystkim na Ukrainie (oraz w Petersburgu), w tych samych miejscach, gdzie trzydzieści lat wcześniej powstawali pierwsi radzieccy „Muszkieterowie” – w Odessie, Białogrodzie nad Dniestrem, Lwowie oraz na zamku w Świrze. Świetną robotę wykonali dekoratorzy wnętrz, znacznie gorzej jednak wypadły plenery. Jak bowiem widz ma uwierzyć, że akcja rozgrywa się – przynajmniej w części – w Paryżu, skoro za całą stolicę Francji służą mu jedynie półkoliste schody prowadzące do świrskiego zamku? Męczy też wideoklipowa maniera, w której cały film został zrealizowany. Kiepsko skręcone są sceny pojedynków. Młodym aktorom zdecydowanie zabrakło umiejętności szermierskich. Drażnić może również sposób, w jaki przedstawiono niektóre z postaci. Bo czy naprawdę Ludwik XIV i kardynał Mazarini zachowywali się jak kretyni, którym cudem udało się zwiać z zamkniętego zakładu psychiatrycznego? Podobne pytania można by mnożyć… Cóż, widać wyrażenie, że gdy zabrakło wartościowego materiału literackiego (czytaj: oryginalnych powieści Dumasa), wyobraźnia Jungwalda-Chilkiewicza i jego pomocników zbłądziła na manowce. Aż strach pomyśleć, o czym może być, jeśli kiedykolwiek powstanie, kolejny obraz o muszkieterach artysty z Taszkientu.

Pokażę wam, czego tatuś mnie nauczył
Sześćdziesięcioletni Michaił Bojarski, który wcielił się w postać D’Artagana już po raz czwarty, to prawdziwy weteran kina radzieckiego i rosyjskiego. Pochodzący z Leningradu artysta – syn aktorów i wnuk metropolity – w młodości uczył się w szkole muzycznej gry na fortepianie, następnie studiował w Leningradzkim Państwowym Instytucie Teatru, Muzyki i Kinematografii, był także członkiem kapeli rockowej Koczewniki. W kinie zadebiutował w 1974 roku. Głośno zrobiło się o nim jednak dopiero pięć lat później, gdy radziecka telewizja wyemitowała „D’Artagnana i trzech muszkieterów”. Swą popularność ugruntował w 1987 roku, występując w kultowym komediowym easternie Ałły Surikowej „Człowiek z bulwaru Kapucynów”. Zamiłowanie Bojarskiego do ról kostiumowych spowodowało, że pojawił się jeszcze w obsadzie – opartych na książkach Niny Sorotkiny – filmów Swietłany Drużyniny o osiemnastowiecznej Rosji „Gardiemariny, wpieriod!” (1987) oraz „Wiwat, gardiemariny!” (1991). Przygodę z twórczością Aleksandra Dumasa kontynuował, grając w rosyjskiej adaptacji „Królowej Margot” (1996). Na początku kwietnia natomiast w kinach całej Rosji pojawi się ekranizacja Gogolowskiego „Tarasa Bulby”, w której Bojarski zagrał jedną z drugoplanowych ról. Wieniamin Smiechow (Atos) to absolwent moskiewskiej Szkoły Teatralnej imienia Borisa Szczukina, przez wiele lat grający – obok Włodzimierza Wysockiego – na deskach Teatru na Tagance. W filmie zadebiutował nawet u boku Wołodii w dramacie wojennym „Służyli dwa towariszcza” (1969). Tę samą uczelnię aktorską ukończył również Walentin Smirnitski (Portos), który w ostatnich latach dał się poznać przede wszystkim dzięki kreacjom w adaptacjach dzieł Michaiła Bułhakowa – „Powieść teatralna” (2003) oraz „Mistrz i Małgorzata” (serial z 2005 roku). Najmniej znanym z „muszkieterów” jest natomiast Igor Starygin (Aramis), który – jeśli nie liczyć filmów Jungwalda-Chilkiewicza – umiarkowaną popularność zdobył, pojawiając się w pierwszych częściach sensacyjno-szpiegowskiego serialu „Gosudarstwiennaja granica” (1980).
Warto jednak wspomnieć również o kilku aktorach drugiego planu. W postać królowej Anny Austriaczki wcieliła się wielka rosyjska artystka teatralna Alisa Friejdlich, znana między innymi z ról w „Romansie biurowym” (1977) i „Gorzkim romansie” (1984) Eldara Riazanowa, „Stalkerze” (1979) Andrieja Tarkowskiego oraz „Agonii” (1981) Elema Klimowa. Colberta zagrał Aleksandr Szyrwindt, pamiętny Paweł, najbliższy przyjaciel Żeni Łukaszyna z „Ironii losu” (1975) Riazanowa. Rolę Ludwika XIV reżyser powierzył natomiast swemu krajanowi z Uzbekistanu Dmitrijowi Charatjanowi. Zadebiutował on, jako szesnastolatek, w „Zgrywie” („Rozygrysz”, 1976) Władimira Mieńszowa, by w ubiegłym roku zagrać w remake’u tego klasycznego radzieckiego filmu młodzieżowego autorstwa Andrieja Kudinienki. Warto zwrócić jeszcze uwagę na dwudziestodwuletnią Liankę Ilnicką – Rumunkę z pochodzenia – która, wciąż jako studentka Wszechrosyjskiego Państwowego Instytutu Kinematografii, zmierzyła się z rolą córki D’Artagnana. Sophie Marceau oczywiście nie dorównała, ale z jej urody i talentu – na razie w takiej właśnie kolejności – kino rosyjskie może mieć jeszcze wiele radości. Osobną wartością „Powrotu muszkieterów” jest muzyka Maksima Dunajewskiego, syna legendarnego kompozytora Izaaka Dunajewskiego, który dostarcza filmowych hitów Jungwaldowi-Chilkiewiczowi już od trzydziestu lat. I choć tym razem trudno uznać ścieżkę dźwiękową za arcydzieło, to kilka przebojów i tak da się z niej wykroić.
Mimo kilku jaśniejszych momentów, najnowsza rosyjska produkcja o francuskich muszkieterach jest sporym zawodem. Winić należy za to przede wszystkim reżysera, który – w pogoni za nowoczesnością – zrezygnował z klasycznego sposobu narracji i starał się za wszelką cenę nadać swemu dziełu, przynajmniej w warstwie technicznej, awangardowy posmak. Osiągnął efekt odwrotny od oczekiwanego. Da się „Powrót muszkieterów” obejrzeć, ale już nigdy się do niego nie wróci!

Chętnie bym obejżal ten film