Rosomaku, naostrz pazury! [Gavin Hood „X-Men Geneza: Wolverine” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jeden z najciekawszych i najpopularniejszych bohaterów komiksowego uniwersum Marvela powraca na ekrany kin – w stylu niezłym, ale pozostawiającym też trochę do życzenia. „X-Men Geneza: Wolverine” nie odstaje od średniej ekranizacji komiksów, jednak wypada gorzej nie tylko od genialnego „Batmana”, ale i swoich poprzedników spod znaku X.
Rosomaku, naostrz pazury! [Gavin Hood „X-Men Geneza: Wolverine” - recenzja]Jeden z najciekawszych i najpopularniejszych bohaterów komiksowego uniwersum Marvela powraca na ekrany kin – w stylu niezłym, ale pozostawiającym też trochę do życzenia. „X-Men Geneza: Wolverine” nie odstaje od średniej ekranizacji komiksów, jednak wypada gorzej nie tylko od genialnego „Batmana”, ale i swoich poprzedników spod znaku X.
Gavin Hood ‹X-Men Geneza: Wolverine›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 70,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | X-Men Geneza: Wolverine | Tytuł oryginalny | X-Men Origins: Wolverine | Dystrybutor | CinePix | Data premiery | 30 kwietnia 2009 | Reżyseria | Gavin Hood | Zdjęcia | Donald McAlpine | Scenariusz | David Benioff | Obsada | Hugh Jackman, Ryan Reynolds, Liev Schreiber, Dominic Monaghan, Lynn Collins, Danny Huston, Daniel Henney, Taylor Kitsch, Kevin Durand, Will i Am | Muzyka | Harry Gregson-Williams | Rok produkcji | 2009 | Kraj produkcji | Australia, Nowa Zelandia, USA | Cykl | X-Men | WWW | Strona | Gatunek | akcja, SF | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Oczywiście nie każda ekranizacja komiksu musi być mrocznym studium siedzącego w ludziach zła, nakręconym w realistycznej konwencji. Choć akurat marvelowscy mutanci mają ku temu spory potencjał: wygrywany w poprzednich filmach motyw prześladowanej mniejszości, nielubianych odmieńców 1), daje dużo większe możliwości udramatyzowania fabuły i wejścia w psychologię postaci niż historie kosmitów ze stali czy zmutowanych pajęczaków. Właściwie to żyjący 200 lat facet, który przeżył nieludzkie eksperymenty, pochował kilka ukochanych kobiet, a dziesiątki wrogów nadział na swoje wysuwane z dłoni szpony, ma nawet większy potencjał niż bogaty playboy nakładający po nocach kalesony i czarną maskę ze spiczastymi uszami. Zależy tylko, jak się do tego podejdzie – Gavin Hood niestety nie jest reżyserem tej klasy co Christopher Nolan. Historia Rosomaka jest równie długa i pogmatwana, jak pochodzenie jego przydomka i – niekoniecznie prawdziwego – nazwiska. Przez wiele lat pewnikiem było właściwie tylko to, że Logan był członkiem programu Weapon X, gdzie jeszcze wzmocniono jego naturalne zdolności do regeneracji, powlekając jego szkielet – a więc także i słynne pazury – prawie niezniszczalnym metalem, adamantium. Kilka lat temu jednak, na fali wprowadzania serii o „początkach” i „końcach” 2), zdecydowano pokazać się genezę superbohatera w miniserii o mało oryginalnym tytule „Wolverine: Origin”. Tam dowiedzieliśmy się, że niejaki James Howlett urodził się w pierwszej połowie XIX wieku w Kanadzie w rodzinie bogatego właściciela ziemskiego, ale jego biologicznym ojcem był najpewniej parobek tego ostatniego. Na tym pomyśle zbudowana była cała historia, pełna niepewności (przez dłuższy czas nie wiadomo było, który z przyrodnich braci okaże się Rosomakiem) i iście hamletowskiego dramatyzmu. Gavin Hood brutalnie skrócił to wszystko do dwuminutowego wstępu przed napisami. Z jednej strony to dobrze, bo wyciągając samą esencję, w ciągu kilku minut prologu i ciekawie zrealizowanych napisów (w trakcie których poznajemy historię Rosomaka, znaczoną przez półtora wieku właściwie tylko wojnami i zabijaniem) reżyser – prosto bo prosto, ale skutecznie – zarysował charaktery dwóch kluczowych postaci: Logana i Sabretootha. Robi tym dobre wrażenie, ale niestety, dalej jest gorzej – poczynając od tego, że żaden Logan ani Sabretooth się w filmie nie pojawiają. O ile bowiem „Origin” filmowcy oddali w formie wprawdzie bardzo skondensowanej, ale wiernie, o tyle przedstawiając dalszą historię popuścili już wodze własnej fantazji. Nominalnie fabuła kręci się wokół programu Weapon X, o którym opowiadał choćby znakomity komiks Barry’ego Windsor-Smitha o takim samym tytule. Tyle że o tej wojskowej agendzie dowiedzieliśmy się też sporo w „X2”, a tytuł „X-Men Origins” zobowiązuje, więc to do filmowego uniwersum trzeba było się dostosować. Niestety: „dostosować” scenarzyści zrozumieli zbyt dosłownie, przez co „Wolverine” nie dość, że fabularnie jest kalką „X2”, to nie jest wierny ani komiksom, ani serii filmowej, ani nawet samemu sobie. Problemy są choćby z kluczową postacią Sabretootha (pisałem o nich na blogu), której spójność z wielkoludem z pierwszego filmu o drużynie X rozwiązano, po prostu pomijając ksywkę 3). Niezbyt inteligentnie rysuje się wątek wprowadzonego na siłę Williama Strykera, który, jak wynika z wewnętrznej chronologii, za kilkanaście lat powtórzy ten sam eksperyment, tylko gorzej (pomijając fakt, że – zwłaszcza w kontekście epilogu – nie wiadomo, kto mu po raz drugi da do ręki tak niebezpieczne zabawki). Różnych zmian, nieścisłości i nielogiczności jest zresztą w filmie sporo więcej, a niektóre zwroty akcji są wprowadzone chyba tylko po to, by doprowadzić do określonych sytuacji i efektownych konfrontacji. Jak się okazało - jedna, niewielka, ale istotna część ciała Rosomaka nie została pokryta warstwą ochronną. Prawdziwym problemem jest jednak niezadowalający dramatyzm fabuły. Kulminacje pojawiają się raz po raz, główny przeciwnik wcale nie okazuje się ostatecznym, za to ten ostatni wyskakuje niczym diabeł z pudełka (i dosłownie identycznie jak w „X2”). Mimo ponad stuminutowego materiału widz nie ma na dobrą sprawę czasu, by wyrobić sobie jakieś zdanie na temat bohatera czy stosunek emocjonalny wobec niego i jego wrogów ani też zacząć przejmować się losem poszczególnych postaci. Nawet nie chodzi tu o łopatologię niektórych scen, pokazujących, jaki to Logan jest w głębi duszy dobry, a jego przeciwnicy źli, bo mordują Bogu ducha winnych poczciwców, próbujących uczłowieczyć Rosomaka. Po prostu „Wolverine” jest mało wyrazisty, nawet mimo korzystania ze sprawdzonych schematów typu „śmierć ukochanej – zemsta”, i po pierwszych kilkunastu minutach widz zdaje sobie sprawę, że zapowiedziana na wstępie skrótowość będzie cechą całego filmu, zbudowanego na przeskakiwaniu od jednej sceny akcji do drugiej. Nie chodzi o to, że fabuła jest kompletnie niesatysfakcjonująca – ale nie jest tak dobra, jak mogłaby być, co pokazuje konfrontacja „Wolverine’a” z „X2”. Starszy film Bryana Singera rozkłada swojego młodszego klona na łopatki. Oczywiście „Wolverine” nadrabia jako rozrywka – tak efektom, jak i scenom akcji trudno coś zarzucić, choć są momenty lepsze i gorsze. Bardzo jasnym punktem jest Hugh Jackman, który jest jedną z najlepiej obsadzonych postaci komiksowych w historii ekranizacji tego medium – jego Wolverine jest może odrobinę zbyt łagodny i za mało cyniczny, ale spójny w tym przyjaźniejszym wcieleniu. A dzięki drobnym dodatkom typu nieodłączne cygaro czy cięte riposty, całkowicie satysfakcjonujący dla miłośników komiksów. Dla tych zalet warto „Wolverine’a” jednak obejrzeć, bo to efektowna rozrywka na wysokim poziomie. Szkoda, że tylko rozrywka. 1) Pomijając już takie smaczki jak duchowe rozterki Nightcrawlera czy teologiczne implikacje istnienia Angela, nie mówiąc o – może trochę zbyt dosłownie zarysowanych – analogiach do znanych z historii Magneto hitlerowskich obozów zagłady, gdzie również likwidowano „innych”. 2) Tak, tak, jeśli chcecie wiedzieć, jak Wolverine dokona żywota i co/kto okaże się jego ostatecznym życiowym nemezis, możecie to sprawdzić w „Wolverine: The End”, ale – pomijając fakt, że sam wydawca zrobi z tego z czasem „tylko” swoisty „elseworld”, a nie część głównonurtowej historii – zdecydowanie nie warto. 3) Co rodzi problem z nazwiskami, bo ciężko w jednej dwuosobowej rodzinie połączyć aż trzy: Howlett, Logan i Creed.
P.S. Po napisach końcowych jest scenka, równie krótka jak w „Iron Manie”, ale w przeciwieństwie do niej (i choćby epilogu „Incredible Hulk”) zupełnie niewzbudzająca dreszczu emocji. Choć obiecująca w kontekście potencjalnego sequela…
|