Ze skromnej, ale intrygującej krótkometrażówki nominowanej do Oscara Shane Acker stworzył hybrydę animacji, antyutopii i filmu akcji, sygnowaną nazwiskami przyciągającymi widzów spragnionych indywidualnego stylu i świeżego spojrzenia na kino rozrywkowe – Timura Biekmambietowa i Tima Burtona. „9” może nie nokautuje, ale na pewno dokłada wartościową cegiełkę do historii animacji.
…i w szmaciankę się obrócisz
[Shane Acker „9” - recenzja]
Ze skromnej, ale intrygującej krótkometrażówki nominowanej do Oscara Shane Acker stworzył hybrydę animacji, antyutopii i filmu akcji, sygnowaną nazwiskami przyciągającymi widzów spragnionych indywidualnego stylu i świeżego spojrzenia na kino rozrywkowe – Timura Biekmambietowa i Tima Burtona. „9” może nie nokautuje, ale na pewno dokłada wartościową cegiełkę do historii animacji.
Dążymy do upadku, bo rozwój techniczny znaczy równię pochyłą dla moralności. Zbyt duża władza, moc tworzenia, niepohamowana zuchwałość w przesuwaniu kolejnych granic – człowiek nie potrafi ogarnąć tego, co sam wymyślił, i to, a nie – jak można by przypuszczać – efekty postępu wcześniej czy później go pokona. Oczywiście podobna teza nie została postawiona po raz pierwszy przez film Shane’a Ackera, stanowi ona element wspólny wszystkich literackich i filmowych dzieł poświęconych tematom dystopijnym. Fatum człowieka przyjmuje w nich różną formę, lecz punkt wyjściowy jest zawsze taki sam: to my i nasze słabości doprowadziły do zagłady, czasem dosłownej, czasem emocjonalnej, jeszcze kiedy indziej intelektualnej. „9” korzysta także z dziedzictwa literackich i filmowych wizji postapokaliptycznych, w których zniszczenie niekoniecznie zostało bezpośrednio spowodowane przez człowieka, ale właśnie w niego uderza. Okazuje się, że film Ackera łączy dwa tradycyjne nurty, dając jednak od siebie coś w zamian – bogatą, przykuwającą do ekranu stronę plastyczną oraz oryginalną, choć opartą na klasycznych filarach historię.
Przekleństwem i błogosławieństwem „9” jest pełna adrenaliny, osadzona w mrocznej, nieprzyjaznej scenerii akcja. Z jednej strony 80 minut seansu umyka niezauważone, ponieważ pomysłowe wydarzenia i zwroty sytuacyjne wypełniają je prawie po brzegi. Z drugiej jednak strony przemyślane i zaskakujące popisy wizualnej wirtuozerii usuwają w cień niewesołą treść samej historii oraz emocjonalny wymiar przygnębiającego obrazu końca ludzkiej cywilizacji. Biorąc pod uwagę nieprzewidywalne zakończenie, pogłębienie podjętego tematu wydaje się tym bardziej niezbędne. Im bliżej końca, tym bardziej forma, która miała wspierać historię, zaczyna przysłaniać nieco niewyrażalną czystą animacją istotę filmu. Nie zmienia to jednak faktu, że strona wizualna jest perfekcyjna. Zieleń, szarość, czerń i brąz tworzą filmową paletę, za pomocą której twórcy odmalowują niesamowity, fantastyczny świat zapełniony ruinami, dymem, resztkami dowodów ludzkiej egzystencji, niszczejącymi pod gruzami. W tej przerażającej rzeczywistości musi odnaleźć się tytułowy 9 – szmaciana lalka zbudzona w momencie, gdy na Ziemi pozostało już tylko kilka innych szmacianek oraz zagrażające im maszyny. Bohaterowie, podobnie jak pixarowski Wall-E, mają charaktery wpisane w swoje mało spektakularne zewnętrze – z pomocą kilku elementów, takich jak cylindryczne oczy, szmaciane korpusy i drobne detale specyficzne dla każdego numeru, twórcom udało się na tyle zróżnicować i zindywidualizować postaci, że łatwo się z nimi zaprzyjaźnić, chociaż tempo akcji nie pozostawia na to zbyt wiele miejsca. Z kolei upiorne maszyny ścigające małych bohaterów trudno porównać do czegoś innego stworzonego w animacji. Przyjmujący różne kształty przeciwnicy potrafią przestraszyć nie tylko szmacianą partyzantkę.
Mało znane zdjęcie The Beatles na tle industrialnego krajobrazu Liverpoolu. Chłopaków łatwo poznać po charakterystycznych okularach.
Intryga filmu zmierza do nieoczekiwanej konkluzji, zderzającej przyziemną technikę z kwestią duszy i tego, co nienamacalne. Prowokuje odwieczne pytania, zadawane od lat przez filozofów: co stanowi o człowieku? Czy to dusza czyni go wyjątkowym? Czy zapominając o duszy, czyli o tym wszystkim, co stanowi o pięknie, wyjątkowości i sile człowieka, pozwalamy pokonać się wytworom logicznych kalkulacji? Łatwo sprowadzić ostatnią kwestię do tradycyjnego sporu rozumu i wiary, ale fabuła „9” wydaje się za fasadą akcji wychodzić poza ten znany i nierozwiązany konflikt. Szkoda, że niegłupie wnioski zostały opakowane w lakoniczną scenę finałową. Przez niedopasowanie stylistyczne ostatniej sceny i nagięcie logiki filmowego świata „9” traci odrobinę na wymowie i upodabnia się tym bardziej do klasyków, z których czerpie. Kończąca film sekwencja zamyka historię w sposób mało przekonujący, a przecież to finał najlepiej zatrzymuje się w pamięci tuż po wyjściu z kina. Okazuje się, że film Ackera jest tak naprawdę za krótki, by wydobyć z niego i rewelacyjną stronę wizualną, i pełny kształt postapokaliptycznej opowieści. Przydałoby się więcej fantastycznych sekwencji, takich jak słuchanie Judy Garland na gramofonie zapadniętym gdzieś między gruzami minionej cywilizacji, ucieczka przed latającym adwersarzem po dachu starej katedry czy wizyta w zrujnowanej bibliotece. Odwołanie do „Wall-Ego” znów przychodzi samo: znamiona człowieczeństwa leżą niechciane i odkrywane na nowo przez mechanicznych bohaterów. Jednak „Wall-E” to w kategorii ambitnych animacji kino o klasę lepsze niż „9”. Gdyby film Ackera trzymał poziom cudownego, niemego rozpoczęcia filmu, w którym widzimy powstawanie tytułowej postaci oraz obserwujemy jego pierwsze samotne kroki, i gdyby akcja oraz wizualna uczta nie przysłaniały momentami ambitnych treści, „9” zasługiwałoby na ocenę dziewięć. A tak tylko siódemka.
P.S. Brawa dla naszego dystrybutora za wprowadzenie filmu do polskich kin bez dubbingu, a w wersji z napisami. Nie każda animacja jest od razu filmem dla dzieci!