Ten film wymaga od widza niezwykłego rygoru i naprawdę mocnych nerwów. Trzeba umieć wyważyć chęć wczucia się te wydarzenia z jednoczesnym zachowaniem dystansu. Nie mam żadnych wątpliwości - nigdy wcześniej nikt nie opowiedział historii o śmierci Jezusa Chrystusa w sposób równie niezwykły, równie dojrzały, równie ujmujący, równie prawdziwy. Piękny.
"Pasja" znaczy cierpienie
[Mel Gibson „Pasja” - recenzja]
Ten film wymaga od widza niezwykłego rygoru i naprawdę mocnych nerwów. Trzeba umieć wyważyć chęć wczucia się te wydarzenia z jednoczesnym zachowaniem dystansu. Nie mam żadnych wątpliwości - nigdy wcześniej nikt nie opowiedział historii o śmierci Jezusa Chrystusa w sposób równie niezwykły, równie dojrzały, równie ujmujący, równie prawdziwy. Piękny.
Chciałem dać ludziom nie film, lecz przeżycie.
Chciałem wyrazić ogrom ofiary oraz całą jej grozę. Pragnąłem także, aby film nie był pozbawiony liryzmu i piękna, stałego poczucia miłości, bo przecież jest to opowieść o wierze, nadziei i miłości. To moim zdaniem, najwspanialsza historia, jaką można opowiedzieć.
Mel Gibson
[...]Potwierdza to zatem prawdę, że kto spotyka Chrystusa, spotyka Judaizm. A że byli Żydzi, którzy obrócili się przeciwko Jezusowi - tego nie wolno przemilczać ani bagatelizować.
"Pasja" jest zrealizowana w sposób absolutnie mistrzowski z teologicznego i religijnego punktu widzenia. Ludzie, którzy ten film zrobili, musieli Ewangelię bardzo głęboko przemyśleć i przeżyć, osadzając ją również w dwutysiącletniej tradycji Kościoła. Tam widać wyraźnie wpływ chrześcijańskich świętych, chrześcijańskich mistyków, chrześcijańskich ludzi wiary. Widać również - co podkreślam z całą mocą - wielką, głęboką znajomość tradycji żydowskiej. Także rabinicznej tradycji żydowskiej.
Kiedy więc poproszono mnie, bym opracował tekst polski do Pasji, postawiłem warunek, że muszę ten film zobaczyć. Po obejrzeniu byłem naprawdę wstrząśnięty. Nigdy dotąd nie widziałem filmu, który z takim artyzmem i z takim realizmem ukazywałby mękę i śmierć Jezusa. [...] Film ten nie pozwala na obojętność wobec Chrystusa. Zarówno reżyserowi, jak i aktorom udało się przełożyć słowa Ewangelii na język obrazu, który wymownie przemawia do duchowości współczesnego człowieka. Dlatego sądzę, że każdy chrześcijanin powinnien go zobaczyć.
"Pasja" nie jest po to, żeby się podobała czy nie podobała. Pasja jest po to, żeby człowiekiem wstrząsnęła.
ks. prof. Waldemar Chrostowski
Było ich już kilka. Jedne mniej udane, inne bardziej. Jedne o estetyce przedszkolnej, ugrzecznione; inne bardziej sugestywne, bliższe realiom, zresztą wciąż do końca nie znanym. Były i skandalizujące, bo dlaczegóż by nie - świat się tego nie boi i nigdy nie bał. Ale pewne jest jedno: kino - i jego przebogata historia - nie znało jeszcze dzieła, które poruszałoby tematykę Męki Chrystusowej w sposób równie realistyczny, po grunewaldowsku werystyczny; które powodowałoby równie wielką traumę u odbiorcy; które wykazałoby się porównywalną siłą oddziaływania na widza. Jeszcze żaden film nie przybliżył człowieka równie silnie do cierpiącego za niego Boga. Rzucony w marcu na ekrany film Mela Gibsona "Pasja Chrystusa" sam rzuca na kolana.
Ten film jest niezwykły, ale o tym za chwilę. Najpierw spieszę nie tyle go ocenić, ile dać odpór zarzutom, które "w całym tym zgiełku", jaki wokół filmu powstał na długo przed jego premierą, zdają się najbardziej absurdalne. Przynajmniej dla mnie.
Czy Mel Gibson chce zarobić?
To sztandarowy zarzut. Łopoce on chyba najmocniej na wietrze ludzkiego gniewu. Wielu uważa, że Gibson sięgnął po Mękę Pańską wyłącznie po to, by zarobić, jako że jest to ponoć temat żelazny, gwarantujący powszechny odbiór i zainteresowanie. Uważam, że największy odbiór zapewnił „Pasji” nie sam temat, lecz gigantyczny harmider wokół filmu: protesty, protesty do protestów, zarzuty o antysemityzm (tradycyjne oskarżenie, choć jego obecność w zarzutach do tego filmu jest niejako zrozumiała), biegunowo sprzeczne dywagacje najprzeróżniejszej maści "autorytetów" i generalnie cały ten łomot. Słysząc taki bitewny zgiełk, człowiek z czystej ciekawości ma ochotę wejść na wzgórze, popatrzeć na pole walki i dowiedzieć się, o co wojenne rzemiosło się toczy. A potem mamy rekordy frekwencji, które - paradoksalnie - zdają się potwierdzać prawdziwość zarzutów stawianych przez przeciwników, nie dostrzegających, że to właśnie oni wprawili w ruch ten samograj.
Na polskiej scenie - żeby daleko nie szukać - mamy Kazimierza Kutza, który oznajmił Polakom że nie będzie filmu oglądał, ponieważ nie powinno się sięgać do poruszanej w nim tematyki tylko po to, by zyskać rozgłos. Pana reżysera wola i prawo taki pogląd wyznawać. Trzeba tę opinię uszanować. Niemniej jest to trochę tak, jak z owym anegdotycznym staruszkiem, który chłopcem jeszcze będąc, odkrył, że krasnoludków nie ma i nadal jest tym faktem solidnie wytrącony z równowagi.
Dla mnie ten zarzut jest cokolwiek dziwaczny. Idąc tą drogą można powiedzieć, że nie powinno się robić filmów o wojnie. Nie powinno się dla zdobycia sławy bazować na ludzkiej śmierci Tymczasem filmy takie jak "Lista Schindlera" czy "Ucieczka z Sobiboru" wprost proszą się o taki komentarz.
Gdyby pójść tym tokiem myślenia jeszcze dalej, można powiedzieć, że nie powinno się jeździć do Kaplicy Sykstyńskiej, by podziwiać freski Michała Anioła Buonarotti. Artysta nie malował ich bowiem bezinteresownie, dla chwały bożej, lecz za pieniądze. Reductio ad absurdum? Oczywiście, bo przecież o to tu chodzi! Całą kwestię sprowadza się do absurdu z uporem godnym lepszej sprawy!
Dzieło sztuki potrafi wzruszyć, urzec, rzucić na kolana; potrafi przymusić do niebanalnej refleksji, A jednocześnie jest produktem. Wymaga talentu, nakładu pracy, bardzo często - jak choćby w przypadku wspomnianej Kaplicy Sykstyńskiej - iście stachanowskiego. I kosztuje: tak zwyczajnie, po prostu kosztuje. Na palcach jednej ręki można policzyć artystów, którzy nie chcą materialnej ZAPŁATY za swój trud. Wiele wspaniałych dzieł sztuki malarskiej, rzeźbiarskiej, architektonicznej - spośród których gros ma charakter sakralny - jest rezultatem talentu i pracy wielkich artystów, którzy za swój produkt dostawali pieniądze. W żaden sposób NIE UMNIEJSZA to artystycznej czy duchowej wartości tych dzieł, nie deprecjnuje siły ich oddziaływania na odbiorców.
Każdy z dotychczasowych filmów o Chrystusie, Mojżeszu, Abrahamie, czy Narodzie Wybranym - czego by nie powiedzieć o ich wartości artystycznej - kosztował, przyniósł zysk z projekcji kinowych, ze sprzedaży praw do emisji w telewizji, czy dystrybucji kaset wideo, a nazwiska aktorów i reżysera pojawiały się w końcowych napisach. Nagłe odmawianie tego prawa Melowi Gibsonowi i jego ekipie; głoszenie, że tematykę Męki Pańskiej winno się omijać z daleka, a jeżeli już koniecznie trzeba się za nią brać, to tylko tak, żeby - Boże broń - grosza na tym nie zarobić, jest właśnie owym odkryciem, że "krasnoludków nie ma".
Dziś już wiadomo, że "Pasja" zarobi pieniądze, jakich nie zarobił żaden z poprzednich filmów tego gatunku. Pod tym względem obraz Gibsona zaliczany jest do superprodukcji. Jednak nie jest to wystarczające usprawiedliwienie dla zajadłości, z jaką spadała na ten film krytyka, zanim jeszcze wszedł on na ekrany.
Poza tym mam wrażenie, że Mel Gibson już dawno ma za sobą czasy, kiedy pracował na rozgłos i sławę, zarabiał pieniądze na dom, samochód, ciuchy, utrzymanie rodziny, emeryturę itd. Z drugiej strony, w całym tym zmanierowanym i zepsutym środowisku hollywoodzkiego światka jest on jednym z niewielu przyzwoitych, normalnych facetów: z tą samą od lat żoną, z tradycyjnym domem i rodziną. Dziś wiadomo też, że nie odczuwa żadnego durnowatego wstydu przed pokazywaniem swojej religijności, choć jego twierdzenia, że „Pasję” robił pozostając pod natchnieniem Ducha Swiętego, wielu osobom kojarzą się z megalomanią.
Jak już wspomniałem, chęć zarobku jest normalnym elementem udostępniania filmu do publicznych pokazów i epatowanie tą oczywistością; podnoszenie jej do wymiaru poważnego zarzutu jest samo w sobie par excellence niepoważne. Bez ŻADNEGO szemrania zapłaciłem "dwudziestkę" za możliwość obejrzenia dobrego, niebanalnego i poruszającego filmu; za przeżycia które przyniósł i refleksje, jakie po sobie pozostawił. Za obejrzenie filmu zrobionego bez politycznie poprawnych "spiłowań", załagodzeń, przeniesionych akcentowań i tym podobnych zabiegów. Chętnie to uczyniłem, bo oglądanie robionych nawet za darmo, słodkich do mdłości, ugrzecznionych i tandetnych filmideł, nakręconych bez większego pojęcia o głębi zagadnienia, które poruszają, nie jest dla mnie żadną alternatywą. Absolutnie żadną!
Czy film jest antysemicki?
Zarzut o antysemityzm jest w dzisiejszym świecie bardzo groźną bronią i chętnie się jej używa. Nie dziwota zatem, że dostało się również Gibsonowi. Ludzie, którzy mają już po dziurki w nosie niezliczonych bzdurnych oskarżeń (a jestem tutaj w pierwszym szeregu), jakie w wielkiej obfitości zdarzały się przed paroma laty - wobec Polaków w szczególności - dziś bliscy mogą być reakcji: "Nie, wy znowu o tym? No ileż można?!". Tymczasem, gdy raz po raz podnosi się fałszywy alarm, to kiedy wreszcie larum jest uzasadnione, nikt nie zwraca na nie uwagi. Kwestii antysemityzmu w "Pasji" nie sposób załatwić byle machnięciem ręki i kpiarskim prychnięciem. Jeśli rozważyć wszystko bez zbędnych i głupich uprzedzeń, zarzuty przeniosą się z filmu na źródło pisane, czyli Ewangelię. Poza wyrazistym (dla wielu aż nadto) pokazaniem opisanych wydarzeń, Gibson właściwie niczego od siebie nie dodał. No może poza dwoma wyjątkami, ale one działają na korzyść reżysera. Wprowadził postać jednego z kapłanów, członków Sanhedrynu, który głośno protestuje przeciwko nocnemu sądowi i podstawionym świadkom. Kapłani w filmie nie są monolitem - to ważne. Ważny jest też fakt, że Gibson dodał to od siebie, bo w Ewangelii nie ma o tym słowa. Zrezygnował też z tłumaczenia skandowanych przez tłum po aramejsku słów: "krew jego na nas i na dzieci nasze".
Nie bez racji jest twierdzenie, że "Pasja" jest antysemicka. Ale tak samo, jak antysemicka jest każda msza chrześcijańska, czy lekcja religii. Opowieść o Jezusie jest czymś innym niż pretekstem do pokazania sporu między Żydami. Dla chrześcijaństwa - w tym również dla Gibsona - to przede wszystkim opowieść o narodzinach nowej religii i o wielkości ofiary wiodącej do zbawienia, która jest tej religii fundamentem.