W jubileuszowej edycji Subiektywnego Przeglądu Filmów znajdziecie recenzje „Hell Ride”, „Amerykańskiego ciacha” oraz wspominki filmowe z wydań DVD z Tarantino na czele.
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (10) [ - recenzja]
W jubileuszowej edycji Subiektywnego Przeglądu Filmów znajdziecie recenzje „Hell Ride”, „Amerykańskiego ciacha” oraz wspominki filmowe z wydań DVD z Tarantino na czele.
SPF, czyli Subiektywny Przegląd Filmów to cykl realizujący dokładnie to, co określa jego tytuł – autorzy „Esensji” przedstawiają swoje opinie na temat niedawno obejrzanych filmów. Każdy tekst będzie dzielony na cztery części. Jutro omawia produkcje, które niedługo wejdą na ekrany naszych kin, Dziś przedstawia filmy, które właśnie pojawiły się w Polsce, Wczoraj to produkcje nieco starsze, ale jeszcze obecne w kinach, a DVD – jak łatwo się domyślić – ukazuje filmy dostępne na płytach.
Oj, nieładnie się tak podszywać pod kogoś innego, nieładnie. Zwłaszcza jak się nie umie tego robić. Larry Bishop zapragnął być jak Quentin Tarantino (który ponoć doradził mu nakręcenie tego filmu), ale do tego nie wystarczy nakręcić neo-exploitation, zgrywy z niskobudżetowych produkcji sprzed lat, składającej się głównie z długaśnych dialogów, przerywanych tylko erupcjami przemocy. Bo te dialogi muszą być jeszcze wciągające i niegłupie, przemoc estetyczna, a wszystko dobrze zagrane. U Bishopa wszystko to zawodzi (znamienny jest fakt, że najlepszym aktorem jest tu… Vinnie Jones, który niewielką rólką błyszczy na tle smętnego i kompletnie nie czującego klimatu Bishopa, który sam się obsadził w głównej roli), a co gorsza brak jest w filmie jakiegokolwiek śladu indywidualizmu. Podpinanie się pod Tarantino aż kłuje w oczy i czyni seans jeszcze boleśniejszym.
Jedyne plusy tego filmu to skojarzenia jakie budzi fabuła z rzeczywistym życiem Ashtona Kutchera i jego związkiem ze starszą (i bądź co bądź posiadającą wyższą pozycję zawodową) Demi Moore oraz fakt, że podobnie jak Demi, grająca w filmie napaloną czterdziestkę Anne Heche też się jakoś trzyma. Oczywiście męska część widowni była by bardziej zadowolona gdyby aktorka zamiast grać heteroseksualistę uwolniła swoje prawdziwe popędy i zamiast baraszkować z Kutcherem wzięła na tapetę choćby taką Megan Fox (bo grająca inną rolę kobiecą w tym filmie Margarita Levieva jest co najwyżej średnia). Dlaczego się rozwodzę nad seksem? Bo to chyba główny motor napędowy tego filmu i powód dla którego on powstał. Heche i Kutcher pokazują tu wszystko, robią to w przeróżnych pozycjach, często (tylko dzięki temu się nie zasypia na filmie), choć nie gęsto, bo reżyser okroił igraszki do kilkunastosekundowych migawek. Fabuła jednak jest tak głupia, że szkoda nawet się nad nią pochylać, bohater równie antypatyczny co w „Każdy chce być Włochem”, a przesłanie równie mętne co w tym ostatnim gniocie (na poziomie rozważań kto jest większą szmatą - młodociany żigolak czy jego dojrzała sponsorka). Najbardziej zastanawia mnie dla kogo nakręcono ten film. Nastolatki byłyby zadowolone, zwłaszcza płci męskiej (choćby z seksistowskich „żartów”, scen, w których przed bohaterem każda laska pada na kolana i robi mu dobrze, nie zwracając uwagi na to, że obiekt jest bardziej zainteresowany lecącym w telewizji meczem), ale film dostał ograniczenie od 18 lat. Dorośli? Ci mogą sobie legalnie pornola wypożyczyć i będzie to dużo lepsza decyzja niż seans „Amerykańskiego ciacha”.
To nie jest najlepszy film Tarantino (naczelny mnie zabije). Ale jest wystarczająco dobry, że sprawiać radochę każdemu kinomanowi (a może da podwyżkę?). Są świetne role Pitta i Waltza, są genialne sceny igrające z naszymi filmowymi przyzwyczajeniami (choć u Tarantino fakt, że nie każdy bohater przeżyje – a czasem wręcz nowo wprowadzona postać zginie po kilku minutach – nie jest niczym nowym) no i mnóstwo nawiązań do różnych gatunków filmowych, na czele z niemieckim ekspresjonizmem (boska scena zemsty bohaterki) i nazistowskimi propagandówkami. I naprawdę sprawia to mnóstwo przyjemności. Ale jednocześnie film, zwłaszcza na początku, nieco męczy przesadnymi dłużyznami, rozbuchanymi dialogami (co prawda wciąż dobrymi), wprowadzanymi kosztem akcji – która nigdy nie była u Tarantino na szczycie priorytetów, ale której ostatecznie nie brakło w „Kill Billu”, „Pulp Fiction” czy „Wściekłych psach”. I nie mam tu na myśli strzelanin czy brutalnych scen tortur i mordów, ale „dzianie się” w sensie ogólnym, popychanie akcji do przodu, zwroty fabularne. W poprzednich filmach, które też przecież miały epizodyczną strukturę, jakoś to się udawało. No i, co osobiście uważam za skandal, nie ma tu muzyki! To znaczy owszem, ścieżka dźwiękowa jest, ale mocno staroświeckie kawałki pasują raczej do poważnych filmów o wojnie, niż do szalonej popkulturowej zabawy (tym silniejsze jest uderzenie genialnie wykorzystanego „Cat People” Davida Bowie). Ech, a tak chciałoby się żeby było idealnie…
Oj zbyt często daję ja się uwieść wielkości kinowego ekranu. Słusznie mamy podział w dziale filmowym (w SPFie również) na recenzje kinowe i DVD. Film recenzowany jako kinowy właśnie do kinowego widza jest skierowany, a nie do człowieczka, który obejrzy sobie produkcję na 15-calowym monitorze komputera. Odbiór jest diametralnie inny. Stąd moje zawyżone oceny dla „Transformers 2” i „2012”. Tak, ocena tego ostatniego, choć umieściłem go w połowie naszej redakcyjnej skali, też byłaby dużo niższa gdyby nie efekty oglądane na wielkim ekranie. „Pojutrze”, film też przecież mający swoje mankamenty, postawiony obok „2012” wygląda niemal na arcydzieło - i to oglądany na małym ekranie. Lepsze jest tu właściwie wszystko: aktorstwo, wprowadzanie postaci, żonglowanie nimi, dramatyzm, stopniowanie napięcia przed katastrofą, humor, prowadzenie akcji od rozwałki do momentów wyciszenia i na odwrót, dawkowanie patosu i głupoty… Nawet efekty specjalne z zalewanymi i zamarzającymi miastami nie wydają się znacząco słabsze. Przede wszystkim jednak, w tym filmie coś się dzieje. Owszem, tu też są w finale górnolotne deklaracje, ale nie zajmują całej połowy filmu jak w „2012”! „Pojutrze” lepiej też straszy, jak na film katastroficzny przystało. Oczekiwanie na katastrofę jest tu bardziej rozciągnięte, jej zwiastunów (budujących przecież napięcie) jest dużo więcej, są obowiązkowe komputerowe symulacje mające przedstawić skalę zagłady, ale też sceny pokazujące grozę sytuacji na poziomie jednostek – czasem nawet bez pokazywania katastrofy jako takiej, jak w scenach alkoholowego pożegnania angielskich badaczy, których śmierć pozostaje niedopowiedziana. No i, choć to „2012” traktuje o globalnej apokalipsie (w „Pojutrze” pół planety pozostaje właściwie nietknięte), to tutaj znalazły się plastyczne obrazki oddające globalizm kataklizmu dzięki wprowadzeniu postaci kosmonautów i zdjęć z kosmosu. Oczywiście głupotek, łopatologicznie wyłożonego przesłania, patosu czy przewidywalnych zwrotów tu nie braknie, ale nie przesłaniają one akcji. Dzięki temu „Pojutrze”, podobnie jak „Dzień niepodległości”, po prostu dobrze się sprawdza jako niezobowiązująca rozrywka na nudny wieczór. Nawet oglądane po raz wtóry.
Lesbian Vampire Killers (70%)
Wbrew pozorom i zapowiedziom, bardzo grzeczna komedia. Jasne, laseczki są tutaj fajne, odpowiednio ładnie się wyginają i ocierają o bohaterów tudzież bohaterki, a krew tryska czasem strumieniami, ale nic deprawującego poza tym się nie dzieje. Nie wiedzieć czemu spodziewałem się nieco doroślejszego komediowego horroru. Nie znaczy to, że jest źle, choć schemat jest oczywiście ograny: dwaj fajtłapowaci, niewyżyci seksualnie i uczuciowo kumple trafiają wraz z seksownymi Szwedkami do krainy zamieszkałej przez krwiożercze wampirzyce-lesbijki. Wiadomo więc czego się spodziewać, ale mimo to teksty grubszego z kumpli granego przez Jamesa Cordena (to ten niewyżyty seksualnie – ten uczuciowy jest z oczywistych powodów mniej fajny) śmieszą, podobnie jak gadżety w rodzaju miecza-penisa. Niezbyt to wszystko mądre i błyskotliwe, ale jednak fajne.
1 grudnia 2009
Komentarze
01 XII 2009 14:20:24
dobry
Szkoda, że przed chwilą wycofali "Hell Ride" z kin.
04 XII 2009 11:48:29
JG
W świetle tego co napisane w SPFie nie ma co żałować...
07 XII 2009 22:01:10
popkuriozysta
A tutaj odpowiednie zdjonka do "Spread", hehe: http://popkuriozum.blox.pl/2009/12/Seks-za-pieniadze-jakie-to-romantyczne.html
Oczywiste jest, że po odzyskaniu ciała główny bohater zrobi wszystko co w jego mocy, żeby powstrzymać knowania Davida Choaka. W dodatku okazuje się, że ludziom skuszonym przez Freeyond szykowany jest jeszcze gorszy los, niż można było się spodziewać. A tymczasem sytuacja komplikuje się również w Lakeview.
Po uwolnieniu z rosyjskiej kolonii karnej ukraiński reżyser Ołeh Sencow dokończył swój filmowy projekt, do którego przymierzał się jeszcze przed Euromajdanem. Nie nakręcił jednak wcale filmu patriotycznego, ku pokrzepieniu serc, ale dramat gangsterski, który przenosi widzów w okrutne i szalone lata 90. ubiegłego wieku. Tym samym „Nosorożca” można uznać za ukraińską odpowiedź na rosyjskie „Brata” czy „Córki mafii”.
Ranking, który spadł na Ziemię — Sebastian Chosiński, Artur Chruściel, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Szkoda, że przed chwilą wycofali "Hell Ride" z kin.