Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Jestem amatorem

Esensja.pl
Esensja.pl
Paweł Pawlikowski
1 2 »
Zeszły rok upłynął w Polsce pod znakiem „Grawitacji”, „Życia Adeli” i… „Idy” – skromnego czarno-białego filmu, który nieoczekiwanie zgarnął nagrody na międzynarodowych festiwalach od Toronto po Londyn i pomimo tego, że jego reżyser większą część życia spędził w Wielkiej Brytanii, okazał się największym sukcesem polskiego kina od lat. A może właśnie dlatego?

Paweł Pawlikowski

Jestem amatorem

Zeszły rok upłynął w Polsce pod znakiem „Grawitacji”, „Życia Adeli” i… „Idy” – skromnego czarno-białego filmu, który nieoczekiwanie zgarnął nagrody na międzynarodowych festiwalach od Toronto po Londyn i pomimo tego, że jego reżyser większą część życia spędził w Wielkiej Brytanii, okazał się największym sukcesem polskiego kina od lat. A może właśnie dlatego?
fot. Robin Holland
fot. Robin Holland
„Lubię w filmach wielowarstwowość” – mówi Paweł Pawlikowski i trudno temu zaprzeczyć – urodzony w Warszawie filmowiec przez całą swoją karierę wymyka się klasyfikacjom. Próba pośpiesznego scharakteryzowania jego twórczości mija się z celem – oprócz „Idy” na swoim koncie ma dokumenty, które puryści odrzucali jako fabularyzowane, filmy fabularne uchodzące za „dokumentalizujące”, zmysłową opowieść o erotycznej fascynacji dwóch dziewcząt i thriller psychologiczny z Joanną Kulig deklamującą Norwida.
Pawlikowski słynie z niechęci do wywiadów, ale gdy spotykamy się w Laponii na Midnight Sun Film Festival okazuje się zabawnym, zdystansowanym do siebie rozmówcą. Podczas naszej rozmowy nerwowość okaże tylko raz – gdy do stolika podejdzie Aki Kaurismäki i spróbuje zmusić go do zagrania z nim w piłkę nożną.
Z Pawłem Pawlikowskim o jego wczesnych dokumentach, które nie były dokumentami, fenomenie „Idy” i ponownym wynalezieniu koła rozmawia Marta Bałaga.
Marta Bałaga: Gdy kilka lat temu na festiwalu Camerimage zorganizowano z Tobą spotkanie przyszły na nie tylko cztery osoby, w tym ja. Byłeś wtedy w Polsce właściwie nieznany, po „Idzie” uległo to jednak zmianie. Czy spodziewałeś się, że wszyscy zakochają się w tym filmie?
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Paweł Pawlikowski: Po raz pierwszy zaiskrzyło chyba po „Lecie miłości”, ten film został w Polsce bardzo dobrze przyjęty. Prawda jest taka, że jeśli często nie robisz filmów, to przepadasz w mediach. W przypadku „Idy” najbardziej zaskoczyło mnie to, że na film poszły takie masy! No w Polsce może były to średnie masy, ale we Francji film obejrzało ponad pół miliona widzów. W Stanach też nieźle sobie radzi.
MB: „Ida” poradziła sobie za granicą lepiej niż nominowane do Oscara dzieła Agnieszki Holland czy Andrzeja Wajdy.
PP: Jeśli chodzi o Francję to jest to chyba największy sukces polskiego kina w historii, może oprócz „Ostatniego etapu” Wandy Jakubowskiej (śmiech). „Ida” mi się podoba, miałem więc nadzieję, że spodoba się też innym, ale spodziewałem się jednocześnie, że swoją formą odstręczy dużą część widzów. Pierwsze reakcje okazały się jednak pozytywne. Ludzie bardzo ten film przeżywają. Pomimo tego, że wydaje się taki formalny i europejski, na festiwalu w Telluride wychodzili z kina strasznie wstrząśnięci, a mowa tu o Amerykanach. Chyba wtedy po raz pierwszy zauważyłem, że „Ida” ma w sobie siłę. Wbrew obowiązującej dziś gramatyce filmu udowadnia, że emocje można przekazać także za pośrednictwem szerokich kadrów i nieruchomej kamery, a nie tylko w zbliżeniu lub „z ręki”. Nie chodziło mi o to, żeby film był ładny, ładne kadry od razu trafiły do kosza. Chodziło o to, żeby poruszył w widzach jakieś struny.
MB: Chyba się udało.
Ida
Ida
PP: Zawsze znajdą się jacyś krytycy. Najgorsi są tacy półinteligenci, którzy zamiast przeżyć film od razu coś sobie wymyślają. Sam kiedyś taki byłem, jako student pisałem recenzje i gdyby ktoś chciał mnie torturować, to by mi je teraz przeczytał. Byłem wtedy mądrzejszy od samych braci Taviani (śmiech). Większość krytyków taka po prostu jest, recenzja o wiele więcej mówi o samym krytyku niż o filmie. Czasem też w dobrym tego słowa znaczeniu – ostatnio ktoś wysłał mi fajną recenzję Davida Thompsona. Nie chodzi nawet o to, że była pozytywna, ale zaskoczyła mnie i nagle znalazłem się twarzą w twarz z ciekawym facetem, który zobaczył w filmie coś, czego nie zauważyłem nawet ja sam. Takie spotkanie z krytykiem, który nie jest belfrem, inkwizytorem czy zakompleksionym mądralą może być fajne.
MB: Zapytam brzydko: Po co Ci był ten powrót do Polski? Zdecydowałeś się na to po tylu latach.
PP: Nie mam na to jakiejś logicznej odpowiedzi. Zawsze robię filmy o tym, co chodzi mi po głowie, tak samo było z „Idą”. Nagle nadszedł taki moment w moim życiu, że zacząłem spoglądać za siebie. Strasznie długo odkładałem powrót do Polski, teraz jedną nogą jestem jeszcze w Anglii, ale mieszkam już na Mokotowie. Ten świat wczesnych lat 60-tych od dawna chodził mi po głowie, te piosenki, te klimaty, ten jazz. „Ida” jest listem miłosnym do pewnego rodzaju Polski, chociaż oskarżono mnie przecież o antypolskość.
MB: Przynajmniej nie musiałeś się chować jak Pasikowski po „Pokłosiu”.
Ostatnie wyjście
Ostatnie wyjście
PP: Może jeszcze będę się chował, zobaczymy jak to się dalej potoczy. W Polsce nie wiedzieli za bardzo co o tym filmie myśleć, ale wygraliśmy Orły, a to w końcu nagroda środowiskowa. Cała ta debata wokół „Idy” jest dla mnie niezrozumiała i cieszy mnie to, że wiele ludzi mówi, że jest to film o historii, ale bez nadęcia i bez dydaktyki.
MB: Właśnie ta lekkość wszystkich zaskoczyła najbardziej. Nie jest to kolejny „Wałęsa”.
PP: Sam nie wierzyłem, że mi się to uda. A „Wałęsa” akurat mnie wzruszył (śmiech). Zawsze unikałem historii, bo wydawało mi się, że jak już poruszę ten temat to przegram. Zwłaszcza pod względem artystycznym, bo trzeba wtedy strasznie dużo tłumaczyć. Philip Kaufman zrobił kiedyś adaptację „Nieznośnej lekkości bytu” i wyszedł z tego słaby film, między innymi dlatego, że musiał tłumaczyć w nim nawet to, kim są komuniści. Filmy historyczne robi się zazwyczaj z jakąś teorią na temat historii i potem się tą teorię albo ilustruje, albo przełamuje. „Ida” była trochę takim moim „Don Kichotem”, bo próbowałem w niej zbadać, czy można opowiedzieć o historii nie robiąc jednocześnie historycznego filmu. Chodziło mi o to, żeby zrobić film, który jest medytacją, a nie „opowiadactwem”. Pewne rzeczy trzeba sobie samemu dopowiedzieć.
MB: W Twojej karierze można wprawdzie znaleźć wątki, które się powtarzają, ale każdy kolejny film bardzo różni się od poprzednich.
Lato miłości
Lato miłości
PP: Nie robię filmów często i nie jestem jakimś artystą rzemieślnikiem, który ma swoje pole i sobie na nim drąży. Zawsze byłem kulturowo nie do końca zdefiniowany. Emocjonalnie czułem się zawsze związany z Polską, ale potem pojawiały się rożne fascynacje – uwielbiałem niemiecką poezję, francuskie powieści Stendhala, potem długo mieszkałem w Anglii. Dla mnie życie było tak samo ważne jak robienie filmów. Źle to zabrzmi, ale byłem amatorem, który musi trochę pożyć żeby potem robić filmy (śmiech). Nie jestem Kenem Loachem, który ma swoje socjalistyczne teorie i potem je ilustruje za pomocą filmów, ja jestem amatorem – nie mówię, że tak jest lepiej, ale tak mi się jakoś życie ułożyło. Nigdy nie miałem konkretnego pomysłu na karierę, w latach 80. byłem zafascynowany rzeczami, które były mi bliskie, ale nie do końca zrozumiałe i zacząłem robić o nich dokumenty.
MB: I robiłeś je po swojemu. „Z Moskwy do Pietuszek z Wieniediktem Jerofiejewem”, „Serbian Epics”, „Dostoevsky’s Travels”, „Tripping with Zirinovsky” – gdy ogląda się je po raz pierwszy, czasem nie wiadomo, co się właściwie dzieje.
Serbian Epics
Serbian Epics
PP: No tak, momenty były (śmiech). Te moje pierwsze filmy były strasznie nierówne, ale ja je lubię, bo było w nich coś oryginalnego. Nigdy nie chodziłem do szkoły filmowej i zacząłem kręcić nie bardzo wiedząc, jak to się robi. Trochę na wariata. Jedynym kryterium było dla mnie to, że musiało mnie coś strasznie zafascynować, musiałem wyczuć w tym jakąś emocję i wielowymiarowość. To było najważniejsze, drugą rzeczą było to, że wiedziałem czego nie lubię i czego wolę unikać. Jak robiłem Z „Moskwy do Pietuszek z Wieniediktem Jerofiejewem” to nie wiedziałem nawet, co to cinéma-vérité.
MB: Dowiedziałeś się wtedy, gdy wszyscy obejrzeli film i zaczęli się bulwersować.
PP: Nikt nie wiedział, czy ten film to dokument, czy może raczej jakiś esej. Ma swoją własną formę, wprawdzie nierówną, bo nie jest to jakiś wielki film, ale on mi się jakoś tak wykluł i robiłem go ucząc się na własnych przygodach i błędach. Tak samo było, gdy robiłem „Serbian Epics”. To był taki film, że albo mógł być o niczym, albo o wszystkim. Nie chciałem opierać się na wywiadach, więc wymyślałem ten dokument od początku tak, jakbym próbował od nowa wynaleźć koło. Potem podobnie było z moją pierwszą fabułą, która też była dość dziwna.
MB: „Twockers” o drobnych złodziejaszkach. Prawie brytyjski realizm społeczny, którego podobno nie lubisz.
fot. Frank Rizzo
fot. Frank Rizzo
PP: W „Twockers” nie było takiego weryzmu, jak w typowych brytyjskich filmach o klasie robotniczej. Owszem, w filmie grali wynalezieni przez nas amatorzy mówiący w swoim własnym slangu, ale ja w tym co oni mówią przez cały czas szukałem jakiejś literackości. Film był też kompletnie nieangielski jeśli chodzi o kadrowanie, w „Twockers” trzeba się było wczuć i wszystkiego samodzielnie dopatrzeć. Anglicy i krytycy często funkcjonują na autopilocie i jak w filmie pojawia się klasa robotnicza to od razu myślą, że stanowi on komentarz społeczny. W ogóle nie zauważyli, że w „Twockers” chodziło o coś bardziej egzystencjalnego.
MB: O miłość.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Dobry western powinien być prosty
John Maclean

20 XI 2015

Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja ogląda: Maj 2015 (3)
— Jarosław Loretz, Jarosław Robak

Esensja ogląda: Czerwiec 2014 (3)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Piotr Dobry

Esensja ogląda: Listopad 2013 (2)
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Ewa Drab, Krystian Fred

Tegoż twórcy

Miłość zimna jak rozpalone żelazo
— Sebastian Chosiński

W miłości jak na wojnie
— Joanna Najbor

Esensja ogląda: Maj 2015 (3)
— Jarosław Loretz, Jarosław Robak

Esensja ogląda: Czerwiec 2014 (3)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Piotr Dobry

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.