„Kino to najstraszniejsza, masowa trucizna”Edward Pawlak Kino radzieckie i rosyjskie od kilkunastu miesięcy przeżywa w naszym kraju renesans popularności. Odbywa się Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Warszawą”. Firmy Epelpol i 35mm wydają na DVD klasyczne dzieła filmowe z czasów Związku Radzieckiego. W polskich kinach coraz częściej można trafić na najnowsze rosyjskie produkcje. O fenomenie tym z Edwardem Pawlakiem – znawcą kina europejskiego, a przede wszystkim rosyjskiego – rozmawia Sebastian Chosiński.
Edward Pawlak„Kino to najstraszniejsza, masowa trucizna”Kino radzieckie i rosyjskie od kilkunastu miesięcy przeżywa w naszym kraju renesans popularności. Odbywa się Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Warszawą”. Firmy Epelpol i 35mm wydają na DVD klasyczne dzieła filmowe z czasów Związku Radzieckiego. W polskich kinach coraz częściej można trafić na najnowsze rosyjskie produkcje. O fenomenie tym z Edwardem Pawlakiem – znawcą kina europejskiego, a przede wszystkim rosyjskiego – rozmawia Sebastian Chosiński. Edward Pawlak Sebastian Chosiński: Co, Pana zdaniem, decyduje o odmienności kina rosyjskiego? Nawet dzisiaj filmy rosyjskie – zwłaszcza obyczajowe – znacznie różnią się od produkcji europejskich czy amerykańskich, czy to sposobem narracji, czy też mentalnością głównych bohaterów. Edward Pawlak: Odmienność kina rosyjskiego polega na jego… rosyjskości. Rosyjskie są pejzaże, nastroje, charaktery. Andriej Konczałowski nakręcił „Uciekający pociąg” za Oceanem. Jest to typowy film akcji, utrzymany w amerykańskim tempie, a przecież – co podkreślała krytyka – czuje się w nim także ducha rosyjskości. Rosjanie nawet na obczyźnie nie potrafią oderwać się od specyfiki i tradycji swego kina. Krzysztof Mętrak pisał kiedyś – bez złośliwości – że kino radzieckie ma swój „stylik”. Ale jak to było możliwe, że ten „stylik” – choć w najlepszych dziełach to jednak był STYL! – powodował, że generał polskiej krytyki filmowej, nieżyjący już Bolesław Michałek, co sam wielokrotnie podkreślał, płakał na filmach radzieckich? Płakał zresztą również Jarosław Iwaszkiewicz. Inność tamtego kina polegała, nawet w słabszych utworach, na stawianiu pytań: Jak żyć, by postępować z pożytkiem dla ogółu? Jak postępować zgodnie z własnym sumieniem, gdy rzeczywistość nieraz skłania do kompromisów? W wielu filmach, mimo że życie w Związku Radzieckim nie było lekkie, jakby na przekór tej szarej codzienności, uderzał ciepły, liryczny ton. Zauważmy, że gdy to kino w okresie rozpadu imperium zachłysnęło się wolnością, zaczęło odżegnywać się od tradycji i imitować wzorce hollywoodzkie, na dobrą sprawę przestało mieć cokolwiek do powiedzenia, zatraciło swoją odrębność, swoją tożsamość. Teraz ją odzyskuje, choć z pewnością nie można jeszcze mówić o stylu nowego kina rosyjskiego. SCh: Na tę odmienność na pewno miał też wielki wpływ fakt, że kino radzieckie – rosyjskie również, choć już w nieco mniejszym stopniu – było wieloetniczne, wielokulturowe… EP: Kiedyś Tołomusz Okiejew, reżyser kirgiski, twórca między innymi „Szarego okrutnika”, mówił, że w filmie musi być sekwencja, która „śpiewa”. W kinie radzieckim, a także obecnym rosyjskim, są takie „śpiewające sekwencje”. Zapamiętujemy je na całe życie. Może to dzięki nim Michałek i Iwaszkiewicz szlochali w kinie? Ja wiem, że to właśnie takie fragmenty ściskają człowieka za gardło! Można powiedzieć, że przecież w filmach innych kinematografii też są takie sekwencje – i jest to prawdą. Ale proszę zauważyć, w kinie rosyjskim mają one zupełnie inny wymiar. Rozegrane są na najwyższym uczuciowym diapazonie. Działają szalenie emocjonalnie. Kino rosyjskie w swoich najdojrzalszych dziełach sposobem narracji, często spowolnionym rytmem, zatrzymuje się na człowieku, usiłując przeniknąć do jego wnętrza. Kilka dni temu oglądałem piękny, wyciszony film Wiery Storożewej „Podróż ze zwierzętami domowymi” – film świadomy tradycji i jednocześnie nowoczesny. Twarz bohaterki pojawia się tu często w dużych zbliżeniach, jakby kamera chciała wejść w głąb jej duszy. Film Storożewej daje właśnie pełną odpowiedź na pytanie o odmienność kina rosyjskiego. Takiego klimatu, takiego pejzażu – te nieustanne mgły, laski brzozowe, cerkwie nad jeziorem (czuje się niemal duszę tego pejzażu) – wreszcie takich bohaterów nie uświadczymy w innych kinematografiach. Emocje bohaterów oddaje tu nawet światło, jego natężenie i kolory. Powolny rytm narracji sprzyja głębokości wejrzenia we wnętrze bohaterów. Nawet słowa mają swój ukryty, wieloznaczny wymiar. Gdy pop pyta: „Jak masz na imię?”, bohaterka odpowiada: „Natalia”. „Natalia znaczy Prawdziwa” – stwierdza wtedy pop. Ja myślę, że filmy rosyjskie mają swoją specyficzną „duchowość”. Dlatego niech będą odrębne, niech będą sobą. Za to je przecież właśnie cenimy. Andriej Rublow (1966), reż. Andriej Tarkowski SCh: Kogo uznałby Pan za najbardziej niedocenionego radzieckiego reżysera? EP: Bardzo długo niedoceniani byli, bo też za mało znani, twórcy „drugiego nurtu” radzieckiego kina lat 20. XX wieku, tak zwanego nurtu obyczajowego. Określano ich mianem „tradycjonalistów”, w przeciwieństwie do „nowatorów”, za jakich uważano Siergieja Eisensteina, Wsiewołoda Pudowkina, Dżigę Wiertowa, Ołeksandra Dowżenkę czy „feksów”, czyli Grigorija Kozincewa i Leonida Trauberga1). Swoją rolę upatrywali nie w rewolucjonizowaniu sztuki filmowej, lecz w tworzeniu kina popularnego, lekceważonego przez awangardę. A przecież to właśnie w filmach Borisa Barneta, Jakowa Protazanowa, Abrama Rooma, Aleksandra Miedwiedkina, Olgi Preobrażenskiej i Iwana Prawowa znalazł odbicie niepowierzchowny obraz tamtego powszedniego życia – życia epoki NEP-u. Ich filmy wydobyte dopiero w latach 60. z archiwum Goskinofilmofonda odsłoniły swoje ogromne bogactwo. Za mało doceniony został też na pewno Konstantin Łopuszanski (nie wiem, czy w ostatnich latach coś nakręcił2)), autor mrocznych filmów o zagładzie cywilizacji – „Listy martwego człowieka”3) i „Wizyta w muzeum”. SCh: A kto zdobył zaszczyty, które mu się nie należały? EP: Sprawa reżyserów „przecenionych” przez oficjalną krytykę radziecką nie jest wcale taka prosta. Przecenionym był z pewnością Siergiej Gierasimow, kurczowo trzymający się metod realizmu socjalistycznego, z drugiej jednak strony mający w dorobku klasyczny już trzyczęściowy „Cichy Don”, który wcale się nie zestarzał, a także bardzo przyzwoity, niesłusznie dziś zapomniany film „Lew Tołstoj”, w którym zagrał zresztą nawet główną rolę. Krytyka rosyjska nie potrafi też poradzić sobie z jednym z najpłodniejszych reżyserów ostatnich lat Aleksandrem Rogożkinem, który z dużą zręcznością potrafi poruszać się na różnych obszarach. Ma w swym dorobku tak znakomite, „poważne” filmy, jak „Straż”, „Czekista”, „Punkt kontrolny” czy „Kukułka”, a obok tego wiele popularnych, nie zawsze najwyższego lotu komedii o „rosyjskich osobliwościach”, by wspomnieć tylko „alkoholową dylogię”: „Osobliwości narodowych polowań w sezonie jesiennym” oraz „Osobliwości narodowego wędkarstwa”. Rogożkin na pewno jeszcze nie raz zaskoczy nas odważnym, poruszającym tematem. Czasem wydaje mi się zresztą, że obecna rosyjska krytyka za mało ceni swoje kino, w przeciwieństwie do publiczności, która od kilku lat masowo chodzi na rodzime filmy. Niedawno reżyser Karen Szachnazarow, szef „Mosfilmu”, powiedział, że jest to kino „nijakie”. Trudno mi się z tym zgodzić, oceniając chociażby obrazy, które udało mi się w ostatnich latach zobaczyć. Anna Karenina (1967), reż. Aleksandr Zarchi SCh: Do śmierci Stalina kino radzieckie znajdowało się w cuglach socrealizmu. Często kręcono dzieła obrzydliwie wręcz propagandowe. A jednak wiele z nich, jak na przykład filmy Siergieja Eisensteina („Pancernik Potiomkin”, „Październik”, „Aleksander Newski”, „Iwan Groźny”), po dziś dzień uznawane są za arcydzieła. Jak to było możliwe? EP: Kiedy powstawały „Pancernik Potiomkin”, „Matka”, „Październik” czy „Burza nad Azją”, nie obowiązywała jeszcze doktryna realizmu socjalistycznego. Kino lat 20. nie było też jeszcze kinem stalinowskim, choć można już było w nim dostrzec przesłanki myślenia autorytarnego, ale nie totalitarnego. I choć sztuka, w tym ta najważniejsza – kino - miała być, według słów Stalina, „narodowa w formie i socjalistyczna w treści”, to jednak twórcy mieli duże prawo do eksperymentu, do poszukiwania nowego języka filmowego. Nastąpiła wtedy prawdziwa erupcja talentów. To kino fascynowało świat nie tylko tematyką, podejmującą aktualne wciąż wydarzenia polityczne, ale także nowatorstwem formy. Nie bez powodu, będąc pod wrażeniem arcydzieła Eisensteina, Joseph Goebbels żądał od swoich filmowców hitlerowskiego „Pancernika Potiomkina”. SCh: Nie mógłby jednak powstać w tamtym czasie obraz, który nie zgadzałby się z wytycznymi partii komunistycznej i Stalina. |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.
więcej »Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
„Temat wojny mają niemal we krwi”
— Edward Pawlak