Jeśli jest coś, co z pewnością można powiedzieć o „Bastionie”, to że jest to w równiej mierze bardzo dobra gra, jak i wciągająca opowieść. A znakomite połączenie tych dwóch elementów sprawia, że ciężko się od tej produkcji Supergiant Games oderwać. Na dodatek to pierwsza gra od dawna, którą przeszedłem dwa razy pod rząd z nieskrywaną przyjemnością.
Zręcznościowa opowieść
[„Bastion” - recenzja]
Jeśli jest coś, co z pewnością można powiedzieć o „Bastionie”, to że jest to w równiej mierze bardzo dobra gra, jak i wciągająca opowieść. A znakomite połączenie tych dwóch elementów sprawia, że ciężko się od tej produkcji Supergiant Games oderwać. Na dodatek to pierwsza gra od dawna, którą przeszedłem dwa razy pod rząd z nieskrywaną przyjemnością.
Budzimy się unosząc się na kawałku podłogi wysoko nad ziemią. Nie wiadomo, kim jesteśmy, choć narrator nieustannie zwraca się do nas używając mało pochlebnego sformułowania „dzieciak”. Wstajemy i zamiast zastanawiać się, co stało się ze światem, jaki do tej pory znaliśmy, ruszamy w podróż. Po kilku krokach napotykamy swojego wiernego przyjaciela – potężny młot bojowy, który przysłuży nam się nie tylko do pokonywania wrogów, ale też radosnego niszczenia otoczenia. Po dłużej chwili trafiamy wreszcie do tytułowego Bastionu: jedynego spokojnego miejsca, jakie pozostało po bliżej nieokreślonym Kataklizmie. To właśnie on spustoszył świat i miasto, w którym dotychczas żyliśmy. Ale, jak mówi nam narrator i jedyny znany nam człowiek, który zdołał poza nami przetrwać tę apokalipsę, nic nie jest stracone i wciąż możemy odbudować świat. Cóż innego nam pozostaje jeśli nie zakasać rękawy i ruszać w nieznane?
„Bastion” nie jest kolejną opowieścią o ratowaniu świata przed złem – wielka katastrowa już nastąpiła i jedyne co możemy zrobić, to postarać się odbudować to, co zostało zniszczone. Jak się okazuje w późniejszych etapach gry, nie jest to wcale taki proste ani takie oczywiste. Odwiedzając kolejne spustoszone lokacje unoszące się w powietrzu poznajemy stopniowo całą historię świata oraz tego, co się wydarzyło przed Kataklizmem. Trafiając w miejsca, które niegdyś stanowiły część wielkiego i dumnego miasta, poznajemy jego przeszłość, próbując odnaleźć tych, którzy zdołali przetrwać i sprowadzić ich do Bastionu. Nie jest to łatwa i przyjemna wędrówka, a nasz młot oraz kusza będą niejednokrotnie w użytku.
Element zręcznościowy rozgrywki, mimo swojej prostoty i wykorzystywania tylko kilku podstawowych klawiszy, został dobrze opracowany. Nasz bohater ma przy sobie zawsze dwa rodzaje broni: jedną bliskiego zasięgu (młot, maczeta, włócznia) i jedną dalekiego (łuk, kusza, moździerz czy strzelba). Do tego może posługiwać się zdolnościami specjalnymi (takimi jak rzucanie granatów, tymczasowa niewidzialność czy wspomaganie którejś z broni) oraz wierną tarczą chroniącą przed atakami przeciwników. Jeśli dodać do tego umiejętność zwinnych uników (niezmiernie przydatna) to będziemy mieli wszystko. Żadnej magii, żadnych długich list broni (przed każdą misją podczas naszej wizyty w Bastionie możemy wybrać, z jakim zestawem ruszamy do akcji). W większości przypadków pokonanie kolejnych przeciwników nie stanowi problemu, lecz ich liczba to już zupełnie inna bajka. Co z tego, ze mamy do czynienia z istotami padającymi pod jednym ciosem naszej broni, kiedy atakują nas po kilka na raz? Odpowiedni dobór taktyki jest tutaj niezbędny do przetrwania, a stopniowo zdobywane uzbrojenie (zaczynamy z młotem i kuszą, by pod koniec gry dostać w ręce o wiele potężniejsze zabawki) zapewnia sporo możliwości.
Początki nie są takie najgorsze.
Jednak przeciwnicy to nie jedyny problem. Jak wspomniałem na początku, świat wyleciał w powietrze (dosłownie i w przenośni), więc nasza wędrówka po starych dzielnicach miasta przypomina stąpanie pośród chmur: kolejne części lokacji dosłownie pojawiają się pod naszymi stopami w miarę naszej wędrówki. Czasem, co gorsza, tak misternie zbudowane konstrukcje zaczynają się rozpadać, a jedyne co nam wtedy pozostaje to gnać co sił w nogach do następnego „teleportu”. W tak niebezpiecznym terenie wypadnięcie poza obszar, po którym da się chodzić stanowi kwestię czasu. Nie wiąże się to, na szczęście, z natychmiastową śmiercią i koniecznością rozpoczęcia poziomy od samego początku. Zamiast tego tracimy jakiś procent naszego cennego życia i lądujemy niedaleko miejsca, z którego spadliśmy. Nie pozostaje wtedy nic innego jak otrzepać się z kurzu i ruszać w dalszą drogę.
Wspominałem na początku o znakomitej opowieści, jaką jest „Bastion”. Wszystko to za sprawą narratora, który bezustannie komentuje nasze poczynania, zarówno zgryźliwie odnosząc się do zabijania przez nas kolejnych przeciwników, jak i udzielając wskazówek i cennych informacji dotyczących świata, po którym wędrujemy. Jest on jednym z ciekawszych i ważniejszych elementów gry, bez którego mielibyśmy do czynienia ze zwyczajną monotonną zręcznościówką. W obecnej formie natomiast… cóż, biorąc pod uwagę, że narrator wydaje się na początku wszechwiedzący, prawdomówny i stojący po naszej stronie, rozwój fabuły i odkrywanie faktów (a raczej stopniowe przyznawanie się naszego towarzysza do tego, jak się rzeczy naprawdę mają) stanowi fantastyczną opowieść. Pierwsze oznaki tego, że coś jest nie tak można zauważyć tuż po dołączeniu do Bastionu trzeciego rozbitka, zaś późniejsze odkrycia tylko utwierdzają nas w tym przekonaniu. „Nas”, czyli graczy, bo mimo rozbudowanej historii główny bohater jest jej biernym uczestnikiem i nawet w ramach rozmów z tymi kilkoma napotkanymi ludźmi możemy posłuchać jedynie krótkich kwestii wypowiadanych przez narratora. W efekcie cały świat przedstawiony jest właśnie z jego perspektywy.
Same realia, czyli pozostałości wielkiego miasta Caelondii i otaczającej go dziczy, zostały pięknie przedstawione. Nawet jeśli „Bastion” wyglądem i rozgrywką nie różni się znacząco od zwyczajnych zręcznościówek z rzutem izometrycznym, brak efektów 3D czy możliwości zmiany widoku nie przeszkadza. Przyjmujemy tę na poły mangową konwencję bez większych zgrzytów głównie dlatego, że jest ona dopracowana w najmniejszych szczegółach. Graficzne podnoszenie się kolejnych płytek terenu, poruszanie się bohatera i jego przeciwników, wybuchy, uderzenia i efekty specjalne – wszystko to zostało dopracowane w najmniejszych szczegółach. Aż miło się czasem zatrzymać i bliżej przyjrzeć niekiedy bajkowym, a niekiedy ponurym miejscom.
Anklegator jest jednym z bardziej kłopotliwych przeciwników.
Jest jeszcze muzyka, ale jej najlepiej samemu posłuchać, bo jest to jeden z najlepszych soundtracków do gry komputerowej, jakie słyszałem. Każda odwiedzana przez nas lokacja ma swój własny motyw muzyczny, a niektóre z nich są wręcz znakomite („Built That Wall” czy końcowy „Mother, I’m Here”).
„Bastion” w pełni zasłużył sobie na kilkadziesiąt zdobytych dotychczas nagród. Jest to jedna z tych gier, w które można z przyjemnością grać więcej niż jeden raz i wciąż czerpać z tego przyjemność. Mechanizm dobrowolnego zwiększania poziomu trudności poprzez inwokację różnych bóstw (nadających dodatkowe cechy naszym przeciwnikom) sprawdza się tu znakomicie. Jeśli szukacie dobrej gry zręcznościowej w nieco staroświeckim stylu, „Bastion” was nie rozczaruje.
Bardzo chętnie pograłbym w tę grę. Szkoda, że nie ma planów wydania pudełkowej, spolszczonej wersji...