Najwyższy szczyt świata, kiedyś dostępny tylko dla wybrańców, staje się coraz częściej celem wypraw turystycznych. Nadal pozostaje jednak śmiertelnie groźny, najmniejszy błąd można przypłacić życiem. Mimo to wciąż przybywa śmiałków, którzy mają odwagę podjąć wyzwanie. Zmierzmy się z grą „Mount Everest”.
G(ó)ra, z którą nie ma żartów
[Adam Kałuża „Mount Everest” - recenzja]
Najwyższy szczyt świata, kiedyś dostępny tylko dla wybrańców, staje się coraz częściej celem wypraw turystycznych. Nadal pozostaje jednak śmiertelnie groźny, najmniejszy błąd można przypłacić życiem. Mimo to wciąż przybywa śmiałków, którzy mają odwagę podjąć wyzwanie. Zmierzmy się z grą „Mount Everest”.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Adam Kałuża
‹Mount Everest›
Nowa produkcja Adam Kałuży to następca znanej i cenionej gry „
K2”. Poprzednim razem mieliśmy okazję dowodzić zespołem himalaistów, teraz, bogatsi w doświadczenia, będziemy grali rolę przewodników. Trzon rozgrywki został zachowany, nadal sterujemy dwoma pionkami, nadal czynimy to dzięki umiejętnemu wykorzystaniu kart ruchu. Niezmiennie trzeba mieć na uwadze aktualne warunki pogodowe, a zbytnie szarżowanie karane jest często żetonami ryzyka. Ogrom wprowadzonych zmian sprawia jednak, że gra staje się dłuższa i znacznie bardziej wymagająca.
Dobra wiadomość jest taka, że nie stracimy już członka ekipy, co wcześniej równało się końcowi marzeń o zwycięstwie. Nasi himalaiści są już na tyle zaprawieni w bojach, że nie musimy się martwić o ich przeżycie. Co innego powierzeni nam w opiekę klienci. Ci podzieleni zostali na alpinistów i turystów. Jedni i drudzy chcą dotrzeć na szczyt i szczęśliwie wrócić na sam dół, za spełnienie obu tych warunków będziemy nagradzani z osobna. Tym, co różni naszych podopiecznych, to ich maksymalny poziom aklimatyzacji. Alpiniści dłużej przetrwają w niesprzyjających warunkach, mniej się napracujemy, ale zyski będą odpowiednio skromniejsze. W przypadku zwykłych turystów istnieje większe ryzyko, że zostaną w górach na zawsze. Prowadząc ich można więc więcej zyskać, ale też stracić. Decyzja należy do nas.
Każdy z naszych himalaistów dysponuje osobną planszą, na której oznacza się, w co jest aktualnie wyposażony oraz kogo ze sobą prowadzi. Jej pojemność jest jednak mocno ograniczona. Można zabrać ze sobą maksymalnie czterech ludzi, pod warunkiem, że wybieramy się bez dodatkowego sprzętu. Jeśli zdecydujemy się na butle z tlenem czy obóz, z kilku trzeba będzie zrezygnować.
Kolejna nowość to tzw. „lodospad Khumbu”. Zalega on u dołu planszy w postaci grupy zakrytych żetonów, które znajdują się na szlaku. Kiedy gracz decyduje się wejść na jeden z nich, jest on odkrywany i dowiadujemy się, czy przejście jest zwykłe, wymagające dodatkowego punktu ruchu lub całkowicie zablokowane. Innowacja ta jest lekarstwem na mało interesujące pierwsze rundy rozgrywane w „K2”. Teraz ciekawie jest od samego początku, lodospad dodaje pewną nutkę niepewności.
Ostatnią wartą odnotowania nowinką jest fakt, iż nasza talia początkowo składa się jedynie z kart ruchu. Karty aklimatyzacji można zdobyć dopiero w trakcie gry, aktywując w wybudowanym w górach obozie butle z tlenem. Pozwala to na dodanie do naszej puli jednej karty aklimatyzacji, w zamian musimy jednak odrzucić do pudełka inną. Pojawia się więc ciekawy aspekt zarządzania dostępnymi kartonikami.
„Mount Everest” stawia przed graczami zupełnie nowe wyzwania. Teraz nie wystarczy już wejść i przeżyć, a przewodnicy będą przemierzać szlak w obie strony parokrotnie. Ważny jest podział obowiązków, obaj mogą ze sobą współpracować wymieniając się ekwipunkiem i ludźmi. Z powodu wielu zmiennych, gra wygląda za każdym razem inaczej, trzeba zwracać uwagę na bardzo wiele różnych czynników: kiedy zaatakować szczyt, gdzie rozmieścić obozy; czy lepiej zostawić w nich turystów, a wrócić na dół po następnych. To tylko niektóre z dylematów. Czasem może się wręcz pojawić mały paraliż decyzyjny.
Najnowsza pozycja autorstwa Adama Kałuży jest grą optymalizacyjną z krwi i kości. Podobnie jak w swojej poprzedniczce, można zmieniać poziom trudności wybierając pomiędzy dwoma mapami, a także pogodą letnią i zimową. Co ciekawe, nowa plansza została zaprojektowana tak, by można ją było wykorzystać do partyjki w „K2”, a nowych gór do zdobycia nigdy zbyt wiele. Mimo wielu zmian, odczucia pozostają takie same. Fani serii nie mogą przejść koło tego tytułu obojętnie, natomiast jeśli komuś wspinanie się nie przypadło do gustu za pierwszym razem, powinien poszukać czegoś innego. Pewne jest jedno. Nadal jednym z największych atutów gry jest powalający klimat. Z racji zimowej oprawy „Mount Everest” może być więc idealnym prezentem na zbliżające się wielkimi krokami święta.
