Mała Esensja: Na złamanie karku
[Reiner Knizia „Pędzące Jeże” - recenzja]
„Pędzące jeże” to wesoła, niezwykle dynamiczna gra dla całej rodziny, która stylistycznie nawiązuje do znakomitych
„Pędzących żółwi”. Od poprzednika różni się jednak nie tylko głównymi bohaterami, ale też mechaniką.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Reiner Knizia
‹Pędzące Jeże›
Jeśli ktoś interesuje się grami planszowymi, trudno by nie kojarzył nazwiska Reinera Knizi, odpowiedzialnego między innymi za takie gry, jak: „Eufrat i Tygrys”, „Keltis”, „Blue Moon City”, „Modern Art” czy wspomniane na wstępie „Pędzące żółwie”. „Pędzące jeże” to wariacja jego „Honeybears”, zachowująca zasady oryginału, ale zmieniająca oprawę graficzną i przenosząca ją w nowe środowisko, ukierunkowane bardziej na najmłodszego odbiorcę. Gra miała do tej pory kilka wersji, pierwsza przedstawiała misie próbujące dostać się jak najszybciej do garnców z miodem, inna, znana jako „Bucket brigade”, w głównej roli miała strażaków biegnących z wiadrami pełnymi wody po drabinie do pożaru. Zasady pozostały jednak przez lata niezmienne.
W pudełku znajdujemy zestaw kilkudziesięciu kart z rysunkami jeży w czterech kolorach (plus kilka kart jokerów), żetony do liczenia punktów, niewielką planszę oraz duże drewniane figury jeży. Wszystko solidnie wykonane, z ładnymi grafikami i w przyjemnych dla oka barwach. Rozgrywka jest prosta i niezwykle dynamiczna, a przy niezastanawiających się zbytnio nad swoimi ruchami graczach całość może trwać dosłownie kilka minut (przy czym zwykle najwięcej czasu zabiera liczenie punktów po każdej turze). Na starcie stoją jeże w czterech kolorach. Gracze mają w ręce karty odpowiadające barwom zwierząt i wykładają po jednej w swoim ruchu. Jeśli np. na stole pojawi się karta z zielonym jeżem i dwoma plusikami – odpowiednią figurkę przesuwa się o dwa pola do przodu. Zgodnie z tytułem – małe gryzonie na złamanie karku pędzą do przed siebie, aby dobiec do końcowego pola.
Jeże muszą dać z siebie wszystko, plansza bowiem skonstruowana jest w przebiegły sposób. Pierwsze kilka pól oznaczonym jest liczbą „-1”, potem są pola bez żadnej wartości i dopiero pod sam koniec toru mamy kilka pozycji punktowanych dodatnio. Tura kończy się w momencie, gdy pierwszy ze zwierzaków dopadnie ostatniego, oznaczonego liczbą „3”, pola. Następnie rozpoczyna się podliczanie zdobyczy punktowych. W podstawowym wariancie gracz mnoży liczbę kart w danym kolorze, jakie zostały mu w ręku przez wartość pola, na którym zakończył turę odpowiedni jeż. Zwierzak, który został na polu minusowym da oczywiście ujemne punkty.
Wydaje się, że nic prostszego – jeśli mamy na ręce wiele kart w jednym kolorze, po prostu wykładamy je, przesuwając właściwe zwierzę do przodu. Nic bardziej mylnego. W praktyce żaden gracz nie jest w stanie samodzielnie „dobiec” jeżem do mety, zawsze liczyć musi na to, że inne osoby mu w tym zadaniu pomogą. Rozgrywka polega więc na odpowiednim wyważeniu ruchów – musimy poruszać jeżami do przodu, aby mogły one zapewnić nam punkty (ułatwiają to karty jokerów, ale nie ma ich zbyt wiele), ale jednocześnie nie powinniśmy pozbywać się kart zbyt szybko, bo tylko te, które zostaną nam w ręku na koniec tury dadzą nam punkty.
Ocenę końcową nieco obniżam za jedyny, acz nieco irytujący mankament. Otóż wydawca dodał do gry kartonowe żetony służące podliczaniu punktów. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że jest ich zwyczajnie za mało. Przy rozgrywce trzyosobowej powinny nam bez problemów wystarczyć, ale przy większym gronie należy uzbroić się w kartkę i ołówek, aby sumować punkty w tradycyjny sposób. Szczególnie, gdy zdecydujemy się na zaawansowany tryb, zaproponowany przez twórców w instrukcji. Wówczas żetony kończą się już w połowie gry.
Pędząca jak zwariowana rozgrywka świetnie nadaje się do wesołej zabawy w gronie rodzinnym, zwłaszcza z dziećmi, dla których opanowanie zasad nie powinno stanowić żadnego problemu. Interakcja między graczami jest ogromna, bo choć każdy zbiera punkty dla siebie, nie ma możliwości wygrania bez „pomocy” pozostałych. Wymagający intelektualnych wyzwań gracze mogą być rozczarowani chaosem, który wkrada się do gry, ale to właśnie jest paradoksalnie jej największą zaletą. Trudno opracować tu jakąś wygrywającą strategię, ba, niektórzy twierdzą nawet, że wykładanie kart bez ładu i składu to najskuteczniejszy sposób na wygraną. Ale kto by tam im wierzył.
