Zdecydowana większość gier toczy się na planszy. Ta natomiast dzieje się głównie w głowach jej uczestników. „The Resistance” powraca w nowej odsłonie.
Kłamstwo (czasem) popłaca
[Don Eskridge „The Resistance” - recenzja]
Zdecydowana większość gier toczy się na planszy. Ta natomiast dzieje się głównie w głowach jej uczestników. „The Resistance” powraca w nowej odsłonie.
Podziękowania dla wydawnictwa Portal za udostępnienie gry na potrzeby recenzji.
Don Eskridge
‹The Resistance›
Miłośnicy gier towarzyskich, w których główną rolę odgrywa ukrywanie swojej tożsamości, nie mają prawa narzekać. Co rusz dopieszczani są jakąś perełką. Zaczęło się od „Mafii”, potem triumfy zaczęły święcić „Bang” i „Sabotażysta”. W końcu przyszła pora na coś nowego. W „The Resistance” osoby, które biorą udział w rozgrywce, wcielają się w bojowników o wolność, walczących z ciemiężącym ich rządem. Ten jednak nie pozostaje bezczynny i umieszcza w ich szeregach szpiegów. I nie można już ufać nikomu.
Większe pudełko, jakim cechuje się nowa edycja, podyktowane jest umieszczeniem w nim trzech dwustronnych planszy Misji oraz dodatkowych żetonów. W zależności od liczby graczy, a tych może być od 5 do 10, jedna z plansz umieszcza jest na środku stołu. Można będzie na niej śledzić postęp naszych działań. Partia trwa maksymalnie przez pięć rund. Zadaniem bojowników jest zakończenie trzech z nich sukcesem, agenci natomiast wygrają, gdy trzy razy zostanie poniesiona porażka bądź pięć razy z rzędu nie uda się skompletować drużyny, która ma wyruszyć na misję.
Przed rozgrywką, po przydzieleniu ról, należy przeprowadzić tzw. fazę ujawnienia. Wszyscy zamykają wtedy oczy, po czym na dany sygnał agenci je otwierają, by się poznać i móc potem współpracować. Jest to istotne, gdyż są oni zawsze w mniejszości. Runda gry rozpoczyna się od zbierania drużyny. Osoba, która jest w danym momencie przywódcą, typuje graczy, którzy mają się udać na misję. Ich liczba zależna jest od numeru rozgrywanej właśnie rundy. Następnie przeprowadzane jest głosowanie. Jeśli większość uczestników jest za, przechodzi się do następnej fazy. Jeśli następuje sprzeciw, kolejna osoba zostaje przywódcą, a dyskusję i głosowanie przeprowadzane są ponownie. Jeśli pięć kolejnych głosowań nie wyłoni składu drużyny, partię wygrywają agenci. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że ten sposób zakończenia partii przydarza się niezwykle rzadko. Druga część rundy to faza misji. Podczas niej osoby wchodzące w skład drużyny w tajemnicy, za pomocą specjalnych kart, decydują, czy misja ma się powieść czy nie. Następnie karty są zbierane i przetasowywane, by nie było wiadomo, kto co dołożył. Jeśli choć jedna osoba wyraziła sprzeciw, misja jest spalona. I tak to się mniej więcej toczy do czasu zwycięstwa jednej ze stron.
Po ograniu wersji podstawowej, nową jakość wprowadza dodanie kart intryg. Rozdaje je wybranym graczom przywódca, a dzielą się one na natychmiastowe, działające przez cały czas oraz takie jednorazowego użycia w dowolnym momencie. Kartoniki te pozwalają na różne sposoby ingerować w rozgrywkę, np. wymuszając na graczu ujawnienie tego, jak głosował czy nakazując zdradzenie swojej tożsamości sąsiadowi obok. Rozgrywka z dodatkiem nabiera zupełnie nowego wymiaru. Natomiast jeśli komuś wydaje się, że agenci wygrywają zbyt często, zawsze może wprowadzić wariant „w ciemno”, kiedy to szpiedzy nie wiedzą o sobie nawzajem.
„The Resistance” to tytuł, który wyzwala duże emocje, wymaga pełnego zaangażowania od uczestników. Uczy wyciągania wniosków, przekonywania do swoich racji. Z powodzeniem może być wykorzystywany przy naborach do firm, gdy pracodawcy chcą się przekonać o umiejętnościach interpersonalnych kandydatów. Przy zabawie w stałym gronie, należy za każdym razem próbować grać nieco inaczej, tak by nie dać się zbyt łatwo rozgryźć. Jedyne „ale” może wzbudzić co u niektórych moralny aspekt gry, w końcu wymaga ona od nas kłamania i wprowadzania w błąd. Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy potrafi oddzielić zabawę od rzeczywistości.
Ktoś w końcu zkodyfikował starą grę w morderstwo/kradzież, gdzie dodatkowo dochodziła jeszcze osoba jawnego agenta śledczego, a większość uczestników musiała udowodnić swoją niewinność.