Wokół „Red7” polski wydawca zbudował w ostatnich tygodniach sporą kampanię promocyjną, reklamując grę jako wyjątkową, a jej poznanie uznając niemal za obowiązek każdego miłośnika planszówek. Czy słusznie?
Czerwona siódemka
[Carl Chudyk, Chris Cieslik „Red7” - recenzja]
Wokół „Red7” polski wydawca zbudował w ostatnich tygodniach sporą kampanię promocyjną, reklamując grę jako wyjątkową, a jej poznanie uznając niemal za obowiązek każdego miłośnika planszówek. Czy słusznie?
Dziękujemy wydawnictwu Lucrum Games za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Carl Chudyk, Chris Cieslik
‹Red7›
Autorem „Red7” jest Carl Chudyk, znany choćby z takich tytułów jak „Innowacje”, „Na chwałę Rzymu”, „Impulse” czy „Uchronia”. Wszystkie jego dotychczas opublikowane gry to karcianki o dużym stopniu złożoności i skomplikowania, przeznaczone raczej dla doświadczonych osób, nie bojących się zmierzenia z wymagającymi wyzwaniami (gdy zresztą przejrzeć internetowe aukcje widać, że jedną z chętniej sprzedawanych gier używanych jest „Na chwałę Rzymu” – trudny tytuł mylący kupujących komiksową oprawą graficzną). „Red7” to jednak rzecz odmienna, na pierwszym miejscu stawiająca prostotę, krótki czas i intensywność rozgrywki.
W malutkim, poręcznym pudełku znajduje się 49 kart, po siedem w każdym z siedmiu kolorów tęczy, parę kart pomocy oraz mikroskopijnych rozmiarów instrukcja. Wypraska jest zrobiona w taki sposób, by zmieścić również koszulki, co się chwali.
Każdy z graczy otrzymuje siedem kart na rękę plus dodatkową jedną, leżącą przed nim na stole, która rozpoczyna tak zwaną paletę. W miejscu widocznym dla wszystkich umieszczamy czerwoną kartę z początkową zasadą. W sumie tych zasad jest tyle samo, co barw, czyli siedem, a każdemu kolorowi przyporządkowana jest inna. Przykładowo czerwień mówi, że wygrywa najwyższy numer, żółć – najwięcej kart z tym samym numerem, błękit – najwięcej różnych kolorów i tak dalej. Zawsze zaczynamy od zasady czerwonej. Karty mają swoją siłę – najmocniejsza jest czerwona siódemka (stąd tytuł gry), potem szóstka, piątka aż do jedynki, następnie kolor pomarańczowy i tak do barwy fioletowej. Gracz w swoim ruchu może zrobić kilka rzeczy: dołożyć kartę do swej palety, zmienić obowiązującą zasadę lub też obie rzeczy naraz (może się też poddać, ale to ostateczność). Warunek jest jeden – po wykonaniu ruchu musi wygrywać wedle aktualnej zasady. Brzmi skomplikowanie? Tak, to prawda i jest to największa słabość dzieła Chudyka. Pomimo ich prostoty trudno zrozumieć jest zasady, czytając o nich. Z tego powodu zachęcam (przede wszystkim początkujących) do rozpoczęcia przygody z „Red7” z pomocą osoby znającej już grę, tak będzie dużo prościej. Mnie przyswojenie dosłownie dwóch stron zasad zajęło dobre kilkadziesiąt minut. Być może warto więc zastąpić słowa schematami – to taka sugestia dla wydawcy.
Rozgrywka może wyglądać tak, że będziemy tylko wciąż zmieniać zasadę, nie dokładając w ogóle kart do palety. Może być też tak, że pozostaniemy przy czerwonej zasadzie i będziemy jedynie się przebijać coraz mocniejszymi kartami. Gdy wyczerpią nam się zasoby na ręce, gra się kończy. W podstawowym trybie całość trwa raptem pięć, może dziesięć minut. Autor pomyślał jednak o dodatkowych wariantach, zdecydowanie urozmaicających rozgrywkę. Możemy na przykład rozegrać więcej rund z rzędu, zbierając punkty z kart; możemy skorzystać z ikon na nieparzystych numerach, które zmuszają nas do wykonania dodatkowej akcji; możemy również wykonywać dodatkowe akcje pod pewnymi warunkami. Im więcej zasad, tym robi się ciekawiej, mniej szablonowo, a na stole wzrasta chaos – jest to jednak chaos kontrolowany i bardzo radosny.
Wracając do pytania ze wstępu – czy warto poznać „Red7"? Nie tylko warto, ale przy tej cenie wręcz trzeba. Trudno na rynku znaleźć tytuł dający tyle frajdy, a kosztujący tak niewiele. Mnie „Red7” kojarzy się z klasycznymi grami karcianymi i przypomina czasy dzieciństwa, przepełnione śmiechem rozgrywki w durnia, świnię, kibel i inne zwariowane gry, których tytułów już nie pamiętam. Carl Chudyk stworzył mechanizm pozornie prosty, ale daleki od banalności, dający mnóstwo możliwości i w rzeczywistości dość trudny do osiągnięcia mistrzowskiego poziomu.. Bo żeby wygrać należy mieć oczywiście wiele szczęścia, ale trzeba też solidnie pogłówkować. Czy trzeba czegoś więcej, by dobrze się bawić?