Sporo można powiedzieć o „Szarlatanach z Pasikurowic”. To gra ciekawa i oferująca sporą różnorodność, a przy tym mogąca pochwalić się prostymi zasadami. Choć potrafi być odrobinę za bardzo losowa, to właśnie szacowanie prawdopodobieństwa stanowi kluczowy element rozgrywki.
Mieszanie w worach
[Wolfgang Warsch „Szarlatani z Pasikurowic” - recenzja]
Sporo można powiedzieć o „Szarlatanach z Pasikurowic”. To gra ciekawa i oferująca sporą różnorodność, a przy tym mogąca pochwalić się prostymi zasadami. Choć potrafi być odrobinę za bardzo losowa, to właśnie szacowanie prawdopodobieństwa stanowi kluczowy element rozgrywki.
Wolfgang Warsch
‹Szarlatani z Pasikurowic›
Naszym celem w grze będzie warzenie przeróżnych mikstur z wykorzystaniem równie różnorodnych składników. A im więcej elementów (niekoniecznie odmiennych od siebie) uda nam się wrzucić do kotła, tym lepszy będzie nasz wywar – a co za tym idzie, zdobędziemy więcej punktów. Gra dzieli się na szereg rund, w których gracze będą jednocześnie sięgali do swoich woreczków po składniki i dokładali je na plansze z kociołkami (jeden na gracza). W zależności od wartości dociągniętego żetonu (od 1 do 4), będzie on lądował w odpowiedniej odległości od poprzednich. Trzeba jednak uważać z doborem – jeśli przesadzimy, nasza mikstura wybucha, a my automatycznie kończymy rundę. Sedno tkwi w odpowiednim kalkulowaniu i liczeniu na łut szczęścia.
Po zakończeniu warzenia mikstur następuje etap zdobywania punktów oraz dokupywania nowych składników. I tutaj wychodzi powszechnie chwalona różnorodność rozgrywki – do wyboru mamy kilka kolorów/rodzajów składników (czerwony grzyb, żółta mandragora, niebieska czaszka kruka itp.), z których każdy cechuje się innymi właściwościami. Te zaś ustalane są przed rozpoczęciem rozgrywki poprzez wyłożenie na stół odpowiednich ksiąg składników. Na ich podstawie można zdecydować się na wypracowanie odpowiedniej strategii – przykładowo w jednym z wariantów czerwone znaczniki powiązane są z pomarańczowymi, co zachęca do dokupywania obu rodzajów. Nie gwarantuje to oczywiście sukcesu, bo, jak pokazuje doświadczenie, różnorodność składników bywa często kluczem do zwycięstwa. Nie dotyczy to białych znaczników, one bowiem stanowią "zapychacz" i posiadamy ich na samym początku najwięcej. Co ważniejsze, jeżeli zbyt wiele trafi ich do naszego kociołka, mikstura wybucha.
Po zakupach przystępujemy do kolejnej rundy, licząc na to, że dzięki pozyskanym na nowo żetonom uda nam się zdobyć więcej punktów, a co za tym idzie – więcej możliwości na dołożenie nowych składników do naszego woreczka. Rozgrywkę urozmaicają karty wydarzeń oraz dodatkowe elementy związane z kolejnymi rundami (nowe składniki dochodzą w rundzie drugiej i trzeciej, a później, w ramach utrudnienia, do naszych woreczków trafia dodatkowy biały znacznik).
Szarlatani należą do gier oferujących ogromną regrywalność. Każdy ze składników posiada cztery warianty zasad, które się do nich odnoszą, co gwarantuje unikatowość każdej rozgrywki. Wiąże się to z innym elementem, który trudno mi jednoznacznie ocenić. Wybór odpowiednich reguł dotyczących składników potrafi diametralnie zmienić rozgrywkę i wpłynąć na obieraną przez graczy strategię. Dlatego trudno gra się w „Szarlatanów” po kilka partii pod rząd w różnych wariantach. Przyzwyczaiwszy się do jednego zestawu zasad trudno chwilę później przestawić się na nowy. W efekcie gra nie sprawdza się jako gwóźdź wieczoru, co raczej jako dłuższy wstęp lub przerywnik między innymi tytułami.
Bardzo dobrze sprawdza się mechanizm niwelujący różnice punktowe między graczami, który daje tym pozostającym w tyle łatwiejszy i szybszy start w danej rundzie. A im większa różnica, tym większy bonus. Reguła ta gwarantuje, że aż do ostatniego momentu nie wiadomo, kto wygra.
Podobna niepewność towarzyszy głównemu elementowi rozgrywki, jakim jest dobieranie składników z woreczków. Oczywiście liczy się tutaj zwyczajne liczenie prawdopodobieństwa (szczególnie ocenianie szans na dociągnięcie białych żetonów), ale, jak z każdym elementem losowym, nawet najlepsze kalkulacje potrafią okazać się błędne, kiedy do kociołka raz po raz trafiają białe składniki. Można ten element minimalizować na kilka sposobów (niektóre składniki pozwalają wrzucać białe z powrotem do worka, a inne dają szansę na pociągnięcie kilku żetonów i wybranie tego, który ma trafić do naszej mikstury), ale nigdy nie uda nam się wszystkiego przewidzieć.
Jeśli patrzeć na „Szarlatanów z Pasikurowic” jako na lekką i przyjemną rodzinną grę, wtedy ten element losowy nie jest wcale aż takim mankamentem. Dwa warianty (podstawowy i rozszerzony), zróżnicowane, a przy tym proste zasady, czynią z tej gry tytuł, do którego można sięgać dość często. Nawet jeżeli tylko na jedną, góra dwie partie.