Nie zachwyca [„Hades” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Wydaje mi się, że rozumiem peany wyśpiewywane na część „Hadesa”, najnowszej gry Super Giant Games. To dobra i złożona gra, która eksploruje mityczne wątki w przyjemny, przystępny i nieoczywisty sposób. Co nie zmienia faktu, że losy syna boga śmierci rozczarowują powtarzalnością elementów i koniecznością przejścia gry po wielokroć.
Nie zachwyca [„Hades” - recenzja]Wydaje mi się, że rozumiem peany wyśpiewywane na część „Hadesa”, najnowszej gry Super Giant Games. To dobra i złożona gra, która eksploruje mityczne wątki w przyjemny, przystępny i nieoczywisty sposób. Co nie zmienia faktu, że losy syna boga śmierci rozczarowują powtarzalnością elementów i koniecznością przejścia gry po wielokroć.
Zazwyczaj w wielu dzisiejszych grach irytuje mnie nacisk kładziony na fabułę kosztem gameplay’u – tak było zresztą w przypadku „Transistor”, innej gry tego producenta. Tam, gdzie recenzowany przed laty „ Bastion” bardzo zgrabnie łączył ciekawą zręcznościówkę z fabularną tajemnicą, „Transistor” stawiał na snucie opowieści. Wydawać by się mogło, że w określanym mianem rogue-lite „Hadesie” twórcom udało się wreszcie znaleźć idealny balans między jednym a drugim. Tak się niestety nie stało. Rzut izometryczny i mechanizm walki przywodzi w wielu miejscach właśnie „Bastion”: musimy przygotować się na wiele klikania, zwinnych uników i celnych uderzeń. Jako Zagreus, syn Hadesa, z młodzieńczym uporem przedzieramy się przez kolejne komnaty poszczególnych części świata podziemnego, a przyświeca nam tylko jeden cel – wydostanie się stamtąd na powierzchnię. Bohater ma, jak na zbuntowanego nastolatka przystało, dość wszystkiego – swojego ojca, żmudnej i męczącej pracy, mroku, nudy. Dlatego wyrusza na (skazaną na wiele porażek) wędrówkę, w trakcie której przyjdzie mu walczyć z rozmaitymi przeciwnościami losu, duchami uwięzionymi w Asfodelu, Tartarze i na Polach Elizejskich. Nie jest jednak sam – pomocy udzielą mu pojawiający się tu i ówdzie olimpijscy bogowie, zsyłający do podziemi swoje błogosławieństwa. Możemy też liczyć na sympatię niektórych mieszkańców świata podziemnego: Eurydyki, Tantalosa czy samego Cerbera. Bardzo szybko przekonamy się, że zadanie stojące przed bohaterem nie jest wcale łatwe. Jak wielu grach spod znaku rogue-lite, będziemy umierać dość często, za każdym razem jednak powrót do samego początku będzie nam dawał nowe możliwości i zwiększał naszą moc. Tym, co jednak wyróżnia „Hedesa” od innych gier tego samego gatunku jest to, że od pewnego momentu kolejne porażki zdają się nie przynosić zbyt wielu korzyści, a nasze szanse na zwycięstwo pozostają na tym samym poziomie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie potworna losowość, jaką cechuje się cały mechanizm zdobywania kolejnych darów od olimpijskich krewniaków Zagreusa i innych bonusów, na które możemy natknąć się w podziemiach. Widać przy tym bardzo wyraźnie, że mimo dążenia twórców do ciągłego zbalansowania rozgrywki, niektóre opcje są bardziej korzystne od innych (przykładowo: mój początkowy wybór, by – dla celów czysto fabularnych – związać losy bohatera z Afrodytą, okazał się całkowitym niewypałem i dopiero zadzierzgnięcie bliższej znajomości z Aresem przyniosło mi upragnione zwycięstwo). Na tym jednak nie koniec – nie da się ukryć, że zdarzają się sytuacje, w których oferowane nam wybory (np. dotyczące ulepszeń broni, którą akurat się posługujemy) zupełnie nie współgrają z naszym stylem gry albo pozostałymi bonusami, w które dotychczas zainwestowaliśmy. Jedyne, co w takiej sytuacji możemy zrobić, to zaakceptować fakt, że ta konkretna rozgrywka nie doprowadzi nas do zwycięstwa i albo starać się z niej wycisnąć jak najwięcej, albo rozpocząć wszystko od początku. Nie najlepiej prezentuje się też kwestia sterowania i walki w ogóle – bo choć każda z dostępnych broni wymusza zupełnie inną taktykę, to jednak w ciasnych pomieszczeniach świata podziemnego, przy natłoku rozmaitych wrogów, najczęściej nie sposób grać taktycznie. Jest to szczególnie widoczne na późniejszych poziomach. Ciasnota ostatniego etapu połączona z wysoką żywotnością przeciwników i ich rozmaitymi irytującymi mocami sprawia, że wszystko musi sprowadzać się do nieustannego stosowania uników. Grę przeszedłem raz (co począć – nie jestem dobry w zręcznościówki), poznałem część historii, po czym dowiedziałem się, że dalszy ciąg czeka mnie… po kolejnym przejściu wszystkich poziomów. Kilka razy nawet spróbowałem, ostatecznie jednak uznając, że nie czuję się aż tak zaciekawiony rodzinnymi dramatami bogów i ich potomstwa, by zabawę kontynuować. Oczywiście rozumiem, że ominęło mnie bardzo wiele: nie doprowadziłem do spotkania Achillesa i Patroklesa, Orfeusza i Eurydyki, nie nawiązałem romansu z Tantalosem i zapewne umknęło mi wiele innych smaczków. Cóż jednak począć, skoro „Hades”, mimo wszystkich nagród i wysokich ocen, po prostu nie zachwyca?
|