Obserwowanie podczas Wielkiej Wystawy Światowej nawet tak znamienitych produktów jak morgoviańskie zeppeliny, aquitańskie automobile czy alfheimskie golemy nie sprawiło mi tak wiele satysfakcji, jak możliwość zapoznania się z „Wolsungiem” – niewielkim, acz zacnym produktem slavińskiego koncernu Kuźnia Gier. Prosty mechanizm, brak wadliwych części, zerowe zużycie węgla i prądu przekonały mnie, iż jest to coś wartego uwagi.
Ruszyła maszyna po szynach
[Michał „Puszon” Stachyra, Maciej Zasowski „Wolsung: Gra Planszowa” - recenzja]
Obserwowanie podczas Wielkiej Wystawy Światowej nawet tak znamienitych produktów jak morgoviańskie zeppeliny, aquitańskie automobile czy alfheimskie golemy nie sprawiło mi tak wiele satysfakcji, jak możliwość zapoznania się z „Wolsungiem” – niewielkim, acz zacnym produktem slavińskiego koncernu Kuźnia Gier. Prosty mechanizm, brak wadliwych części, zerowe zużycie węgla i prądu przekonały mnie, iż jest to coś wartego uwagi.
Michał „Puszon” Stachyra, Maciej Zasowski
‹Wolsung: Gra Planszowa›
Wszyscy od lat czekają na wydanie „Wolsunga”, nietypowego erpega utrzymanego w steampunkowych klimatach. Jednak zamiast gry fabularnej ekipa Kuźni Gier postanowiła zaprezentować grę planszową. Choć po części może ona zaspokajać apetyty oczekujących, nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej. Na erpega przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Zasady „Wolsunga: Gry Planszowej” nie należą do skomplikowanych. Gracze wcielają się w role konstruktorów występujących na Wielkiej Wystawie Światowej i ich celem jest – jakżeby inaczej – wyprodukowanie jak najlepszych machin (przedstawionych na kartach). Poprzez wysyłanie swoich pracowników (reprezentowanych przez okrągłe żetony) do trzech różnych kombinatów (tekturowe pudełeczka) zdobywają oni odpowiednie surowce (kolorowe sześcianiki), za które nabywają maszyny. Większość rund ogranicza się do wrzucania żetonów do pudełeczek, zaś raz na jakiś czas następuje faza produkcji, w której dobiera się surowce. Zwycięstwo przypada temu, kto zdobędzie najwięcej punktów zwycięstwa (każda maszyna dodaje ich określoną liczbę). Dodatkowo każdy z graczy na początku rozgrywki otrzymuje specjalną kartę; gdy spełni przedstawione na niej wymogi związane z maszynami (np. będzie miał wyprodukowane trzy automobile lub dwa golemy oraz jedną dowolną rzecz pochodzącą z Morgovii), uzyska dodatkowe punkty zwycięstwa.
W wariancie dla dwóch graczy rozgrywka przebiega równie szybko co podróż automobilem Frontino DeLuxe. Wrzucanie żetonów, budowanie machin, kolejna runda, kolejne żetony, kolejne machiny, wtasowanie nowych kart, żetony, budowa – i koniec rozgrywki. Czasem trafi się karta strajku zmniejszająca liczbę naszych pracowników, czasem zabraknie nam surowców do wybudowania czegoś, czego właśnie potrzebowaliśmy, ale nawet te kłopoty, choć urozmaicające rozgrywkę, nie komplikują zbyt wiele. Jednak szanse na to, że rozgrywkę uda się zakończyć w mniej niż pół godziny, są nikłe. Gra toczy się przez dwadzieścia kilka tur, w każdej z nich przyjdzie nam podjąć decyzję odnośnie rozdysponowania pracowników pomiędzy poszczególne kombinaty. Co kilka tur przyjdzie nam otworzyć kombinaty, przeliczyć pracowników i zająć się dobieraniem surowców, a na końcu – budową maszyn. Jeśli o nie chodzi, zostały podzielone na cztery kategorie (automobile, golemy, zeppeliny i parowozy) i cztery państwa, z których pochodzą (Wotania, Alfheim, Morgovia i Aquitania). Każda karta reprezentująca daną maszynę zawiera jej koszt w surowcach, ilustrację, znaczek kategorii i państwa oraz liczbę punktów zwycięstwa, które za nią otrzymamy.
Z czasem prostota rozgrywki zaczyna ukazywać swoją słabą stronę – nie sposób się w nią zanadto zaangażować i większość ruchów po kilku partiach wprawy można wykonywać już automatycznie. O ile w niektórych planszówkach podobne odczucie pojawia się po co najmniej kilkunastu partiach, w „Wolsungu” następuje to zbyt wcześnie. Innym mankamentem może być brak dużych różnic w punktach pod koniec gry, co sprawia, że zwycięstwo niejednokrotnie zależy od szczęścia. Jeśli chodzi o interakcję między graczami, ta praktycznie nie istnieje – nie występuje żadne licytowanie się o surowce poza wysyłaniem pracowników do kombinatów, nie ma możliwości wymieniania się surowcami, podkradania sobie technologii ani niczego podobnego.
Wyjątkowo udanym rozwiązaniem okazał się pomysł kombinatów, do których wrzuca się żetony reprezentujące pracowników – w taki sposób, że dopiero podczas fazy produkcji ujawniane jest, kto ma ich tam najwięcej. Również zawartość pudełka (mnóstwo żetonów oraz plastikowe przegródki) wygląda profesjonalnie. Grywalność utrzymuje się zwykle w okolicach średniej, choć „Wolsung” nie należy, niestety, do gier, nad którymi można spędzić więcej niż jedną-dwie partie z rzędu.
Choć pomysł i wykonanie tej planszówki wyglądają dobrze, to jednak całości brakuje odrobiny polotu i iskry, która czyniłaby z tej gry coś więcej niż przerywnik między bardziej wymagającymi tytułami.