A podobno w internecie nigdy nic nie ginie...
Z perspektywy lat- dokładnie tak, jak opisała Toroj, skończyło/zaczło się w serialu. Niestety opowiadanie "Zwykli ludzie", za przeproszeniem, szlag trafił, chyba że ktoś ma ściągnięte na priva, bo nawet na archive nie znajdziesz.
PS- "Slyntheriady" nie znoszę, a to prawdopodobnie z tego powodu, że gdy zaczynał wychodzić Harry i pochodne, z YA byłem ostro na bakier. Ostatnio mi przeszło, ale jak pomyślę- przeczytać 7 tomów po n-set stron (nigdy nie zaczynam od filmów/seriali), to mnie przechodzą dreszcze.
Miło widzieć tak poważną dysputę polonistyczną w komentarzu. Zmieniłem na "książęta", choć to akurat słowo kojarzy mi się głównie z dziećmi księcia niż dorosłymi władcami.
Przy czym w tym konkretnym jednym słowniku zrobiono unik co do ich poprawności (żadne źródło normatywne nie orzeka wprost, że są one niepoprawne), ale zarazem mamy podkreślone, że "Żadne źródło naukowe nie uwzględnia tych form".
Natomiast inne słowniki po prostu jako jedyną poprawną formę podają "książętom".
Juliusz Słowacki pisał 200 lat temu i jest bez znaczenia dla dzisiejszej poprawności.
Paweł. M
Forma „księciach” jest rzadka, ale żadne oficjalne źródło słownika języka polskiego nie mówi, że jest to forma błędna. Juliusz Słowacki też nie może się mylić :>
https://wsjp.pl/haslo/podglad/26232/ksiaze/4244921/wladca
"Mowa też o księciach"
A nie o książętach?
Jest mnóstwo - ale niestety takich wyróżniających się ogólnie rzecz ujmując jakością, jest niewiele.
Matka mnie ostatnio prosiła, żebym jej jakąś fantastykę pożyczyła - to zaniosłam jej kilka książek takich, które mnie się na tyle spodobały, że je sobie zostawiłam, a nie rozdałam. O jednej mi pisze, że zaczynało się nieźle, ale dialogi leżą i to brzmi jak, cytuję, "literatura amatorska", druga no OK ale bez rewelacji, w trzeciej bohaterowie nieprzekonujący (z tym się akurat zgodzę, ale opisy mi się tam podobały). Inna z kolei literacko przeciętna, choć pomysły bardzo dobre... Konkluzja była taka, że ona by chciała, coś, co jej się spodoba tak jak cykl wiedźmiński. Niestety, tego rodzaju serie ukazują się rzadko.
(inna sprawa, że lata temu matka ma z zapałem czytała "Miecz prawdy", od którego ja się odbiłam po jakichś 50 stronach).
Swoją drogą, jeśli chodzi o Polaków, to w przyszłym roku ma wyjść książka Brzezińskiej z tego samego świata, co "Wody głębokie...", wyjdzie też - choć urwany - tom "Księgi całości". No i Sapkowski też się zapowiadał z powrotem, choć sądząc z jakości "Sezonu burz" cudów się nie spodziewam (choć pewnie kupię).
Osobiście po książce mam pewien przesyt nekromantami (zwłaszcza że nie wiem, czemu tylko oni tu występują, tak jakby nic poza nekromancją nie istniało na świecie) i raczej też nie sięgnę po następny tom, ale tak, odbiór zależy od gustu. U mnie lekturę wspomógł m.in. niezłej próby humor. Książek jest mnóstwo i nikt nie powiedział, że wszystkie mają się nam podobać w równym stopniu. ;)
Kwestia gustu zapewne - mnie się nie czytało aż tak dobrze. No i ja generalnie nie lubię nekromantów i wszelkiej maści ożywieńców, więc też mnie cała ta otoczka niespecjalnie nęciła (niektóre stwory z kości były względnie pomysłowe).
Ale dobrze, że Ci się podobało. Ja raczej po kontynuację nie sięgnę.
Książka zaskoczyła mnie na plus. Bo mimo niedostatków kreacji czytała mi się całkiem przyzwoicie (nie zerkałem, ile mi jeszcze zostało do końca), a poza tym urzekło mnie to, że niby jest młodzieżowa, ale w sumie tego się nie czuje. Co już samo w sobie uznaję za niezłe osiągnięcie. Prawda to jednak, że snujstwo w pewnym momencie jest wręcz deprymujące (co mnie, czytelnika, obchodzi nudzenie się Gideon, skoro wszystko, co istotne, dzieje się w innym miejscu?).
Ha, widzę, że i tak spodobała Ci się dużo bardziej niż mnie.
Niedostatek wiedzy o świecie i niewiarygodne relacje między postaciami też mi się nie podobały, ale jak dla mnie ta książka była po prostu nudna (przez większość czasu bohaterka snuje się po wyspie-pałacu), i stylistycznie słaba.
Jakby ktoś był ciekaw, pozwolę sobie na autoreklamę:
https://beatryczenowicka.malopolska.pl/index.php/2023/05/29/muir-tamsyn-gideon-z-dziewiatego-recenzja-29-05-2023/
Mea culpa. Nie doprecyzowałem, że chodzi o prawobrzeżną część miasta.
PS- zapomniałem uwzględnić to, że nie każdy wie, iż prawa część Warszawy sięgała wtedy zabudową miejską od obecnego Mostu Łazienkowskiego na południe po Most Grota-Roweckiego na północy, a na wschód tylko w okolicach Cm. Bródnowskiego istniała poza trasą linii kolejowej.
"centrum Warszawy, przy ulicy Targowej"- mało nie spadłem z krzesła, w konwulsjach śmiechu. Ulica Targowa leży w centrum, ale warszawskiej Pragi, i nawet obecnie nie kojarzy się z ulicą, gdzie napad w biały dzień byłby wielką sensacją. A ówczesny Bazar Różyckiego to była główna siedziba szarej strefy handlowej.