Sądząc po wypowiedziach autora na fejsie, cóż, chyba widać, skąd się wzięły pewne elementy kreacji. ;)
"Miasto jadeitu" mam w planach niedługo przeczytać. Ponoć faktycznie jest przyzwoite. Na razie odzyskiwałem wiarę w to, że bywają dobre książki, poprzez lekturę "Misji grawitacyjnej". Stare, ale jare.
Tak przy okazji - jakiś czas temu marudziłam na brak ciekawej fantastyki, potem natrafiłam na coś wartego polecenia tj. cykl rozpoczęty "Miastem jadeitu". Przyjemna odmiana po wielu ostatnio czytanych przeze mnie książkach fantasy, gdzie postaci są zbudowane na kilku przymiotnikach.
Gdyby to było w jakikolwiek sposób konsekwentnie podane - być może dałoby się uwierzyć. Ale raz jest normalnie, raz po buracku, raz po pijacku (po jednym piwie zachowuje się jak po butelce wódki), a do tego rzekoma miłość po grób i jego, i jej. To jest po prostu fatalnie napisane. A to, że w treść przecieka podejście autora do kobiet to zupełnie inna sprawa.
Hmmm, no niestety nie wiem, czy to kulejąca psychologia, czy przypadkiem wyszedł mu portret zapatrzonego w siebie buraka. Niestety, jestem sobie w stanie wyobrazić takiego człowieka w realnym świecie.
To nie pierwsza książka, gdzie tego typu cytaty się trafiają. Zawsze się wtedy zastanawiam, na ile to świadoma kreacja autora, a na ile to gdzieś przecieka jego podejście do kobiet.
Aaach i tak to jest, jak się pisze na szybko - tym razem zapomniałam dodać, że chodzi mi o urban fantasy.
Lawrence z kolei następne cykle napisał już bardziej zachowawczo a ostatnio zdaje się przerzucił się na książki dla nastolatków.
Brakuje mi w tych nowych cyklach poważnego podejścia do świata, staranności, wewnętrznej spójności, a nie na zasadzie "opowiedzmy teraz historyjkę, to nic, że się kupy nie trzyma".
Matthew Swifcie miało być, sorry za literówkę.
Swoją drogą, ten, najoryginalniejszy pod względem światotwórstwa i mechaniki magii cykl fantasy nie był chyba aż tak popularny, skoro autorka ostatnimi laty pisze w nieco innym (moim zdaniem gorszym) stylu.
Nie mam nic przeciwko cyklom (choć przyznam, chętnie przeczytałabym sobie jakąś ciekawą samodzielną powieść, opowiadania jako formę też bardzo lubię), pod warunkiem, że są dobre.
A chyba ostatnimi, jakie naprawdę zrobiły na mnie wrażenie, była tetralogia o Metthew Swifcie Kate Griffin i trylogia o Jorgu (Książę/Król/Cesarz cierni Marka Lawrence'a. A czytałam je w 2015 i 2017 (wydane zostały jeszcze wcześniej).
Czytam teraz te cykle i raz, że spora część jest słaba, dwa - ulatują mi z pamięci ekspresowo. Taki literacki fast food.
@Beatrycze
Ponoć czytelnicy bardzo lubią cykle (bardziej niż pojedyncze powieści, i jeszcze bardziej niż opowiadania), a i te najlepiej, gdyby brzmiały znajomo fabularnie. To klasyczny samograj konsumpcyjny, przez który trudno się przebić komuś bez wyrobionego nazwiska.
@Weil Deshalb
Taki koncept (weterani wracają na heroiczny szlak) nie jest aż taką rzadkością. Że wspomnę "Zimowych wojowników" Gemmella (jego "Legenda" też w końcu zahacza o wzorzec), "Klątwę nad Chalionem" Bujold czy - zdaje się - powieści Abercrombiego.
Opis fabuły mocno skojarzył mi się z "Ostatnim bohaterem" Pratchetta.
Ha, widzę, że wrażenia mieliśmy podobne (dzięki za podlinkowanie mojej recenzji). Ja już po drugi tom nie sięgnęłam.
Ciekawe te uwagi dotyczące nazwisk bohaterów, nie wiedziałam o tym.
Swoją drogą, nadal strasznie brakuje mi jakiejś nowej, naprawdę ciekawej fantasy. Mam wrażenie, że zalew tłuczonymi od sztancy cyklami zasługuje już w pełni na miano powodzi.
Jakoś z treści recenzji, cytuję "postać ta pojawi się później w pośmiertnej powieści Edigeya „Wycieczka ze Sztokholmu”, " to nie wynika. :)
@Michał
Recenzent słyszał o wszystkim i wszystko czytał.
Tfu, oczywiście milicjant a nie policjant.
A o "Minerva-Palace-Hotel" to recenzent słyszał? Polski policjant na misji w Szwecji, mordujący się zachodni szpiedzy i - a jakże - Sven Breman.