Franek MłynarzMarek Turek …czyli jak być popularnym rysownikiem (w Ameryce) i nie umrzeć (ze wstydu)
Marek TurekFranek Młynarz…czyli jak być popularnym rysownikiem (w Ameryce) i nie umrzeć (ze wstydu) W anglojęzycznej strefie wpływów jest czterech wielkich scenarzystów komiksowych. Neil Gaiman, Alan Moore i Garth Ennis to święta trójca brytyjskich szaleńców, których scenariusze od dawna szokują i powalają na kolana setki tysięcy konsumentów tzw. action comics. Gdzieś między nimi zbudował sobie niszę ekologiczną jeden jedyny amerykanin; rewolucyjny rysownik, kontrowersyjny i zaskakujący scenarzysta czyli Frank Miller. MARVEL Urodził się (jak przystało na amerykanina) w Olmie (Maryland) w roku 1957, dziewiętnaście lat później (1976) w Montpelier (Vermont) rozpoczął swoją komiksową krucjatę jako „penciler” (czyli taki facet od szkicowania w ołówku plansz komiksowych do dokładnie rozpisanego scenariusza (patrz: Bogusław Polch i jego „Wiedźmin”)), najpierw dla wydawnictwa Gold Key Comics („The Twilight Zone”), następnie dla DC (cykl horrorów) i w końcu dla wydawnictwa Marvel. Już w tym momencie, na łamach „Spectacular Spider-Man” (nr 27-28) Frank zaczął „pokazywać pazurki”. Daredevil, postać drugoplanowa w stosunku do „Pająka”, w rękach Millera na kilka lat zdominowała i przewróciła do góry nogami, całe komiksowe uniwersum spod znaku „Stan Lee presents”. Początkowo Miller realizował scenariusze Rogera McKenzie (jeden numer Daredevila napisał mu David Michelinie), jednak szybko okazało się że jest kimś więcej niż typowym rysownikiem typowej amerykańskiej serii. Od numeru 168 „Daredevil” na chwilę stał się autorskim (no dobra, tusz nakładał na jego rysunki Klaus Janson, najwierniejszy asystent Franka) dziełem Millera. Jak przystało na artystę (a nie rzemieślnika), już w pierwszym autorskim numerze „Czerwonego Diabła” Frank wprowadza całkowicie nową, swoją, postać Elektry, odmienną od wszystkiego co do tej pory amerykanie mieli okazję zobaczyć w komiksie. Nieobliczalna, schizofreniczna zabójczyni, wyszkolona przez mistrzów jednego z klanów ninja, stanowi ostry kontrapunkt dla szlachetnego superbohatera, a jej związek z Mattem Murdockiem do dziś zaliczany jest do kanonu love stories komiksu. Oczywiście pokazywanie fragmentów nagiego ciała (Elektry) i realistycznie zobrazowanych morderstw (w wykonaniu Elektry) nie wzbudziło entuzjazmu wśród bosów koncernu Marvel Comics (ten znaczek Comics Code, z którego zrezygnowali dopiero w ubiegłym roku!?), jednak dzięki olbrzymiej popularności Miller zdołał opublikować trzy „powieści graficzne” (lub jak kto woli „miniserie”) z Elektrą w głównej roli. „Elektra Saga” – to czteroczęściowa opowieść, będąca reprintem historii znanych z łamów „Daredevila”, w Polsce ukazał się pierwszy zeszyt tej miniserii (wyd. śp. As Editor) „Elekta Assassin” – ośmioczęściowa saga, w której proces wizualizacji scenariusza został oddany w ręce Billa Sienkiewicza. Trzeba przyznać, że właśnie tutaj Miller dosłownie rozwalił wszyskie dotychczasowe konwencje obowiązujące w amerykańskich komiksach akcji. Zamiast wspaniałego superbohatera bez skazy mamy tutaj zbiegłą z ośrodka wariatkę, opętaną przez demona, znana z odrębnej serii Marvela grupa S.H.I.E.L.D okazuje się być komandem zabójców pracującym na zlecenie skorumpowanych polityków, prezydent USA to kanalia ukryta za „plakatowym (wyborczym) uśmiechem” etc., jeśli do tego dodamy genialne rysunki Sienkiewicza, który zmienia styl rysunku w zależności od opowiadanej fabuły (rysowane jakgdyby dziecięcą ręką wpomnienia z dzieciństwa (i pobytu w łonie!?) Elektry, rozbite na malutkie kadry raporty video grupy S.H.I.E.L.D i wiele innych) to otrzymujemy klasyczne arcydzieło, pierwsze ale nie ostatnie, jakie wyszło spod ręki Millera. „Elektra Lives Again” – orginalnie namalowany album (bardzo ścisła wpółpraca Franka Millera i Lynn Varley, która od tego momentu jest jedyną kolorystką komiksów rysowanych przez Franka), to powrót do pierwotnej opowieści o związku Elektry i Matta Murdocka (Daredevil), piękna i bardzo (jak na amerykańskie warunki) delikatna graficznie opowieść (tutaj po prostu czuć kobiecą rękę Lynn). Miller ostatecznie uśmiercił swoją bohaterkę, niestety szefowie Marvela zadecydowali inaczej i mimo protestów fanów i samego twórcy seria jest kontynuowana, ale to już zupełnie inna i raczej nieciekawa historia (chlubne wyjątki typu występ Briana M. Bendisa nie zmieniają faktu kontrowersyjnej „kradzieży” tej postaci). Fascynacja Japonią, dostrzegalna w Elektrze i Daredevilu, zaowocowała jeszcze jednym komiksem wydanym w ramach współpracy z wydawnictwem Marvel. „Wolverine” (znany również jako „Wolverine in Japan”) to czteroczęściowa saga będąca pierwszym solowym występem „Rosomaka”, to właśnie Miller udowodnił że nawet w tak głupawym serialu jak X-Men można znależć postać, która wymyka się klasycznej konwencji „mutantów marvela”. To właśnie tutaj narodził się swoisty kult postaci Logana i została zapoczątkowana seria znakomitych komiksów takich jak „Weapon X” (B. W. Smith), „Jungle Adventure” (M. Mignola) czy „Inner Fury” (B. Sienkiewicz) DC W roku 1983 Miller zmęczony (chyba?) konwencją narzuconą mu przez wydawnictwo Marvel Comics, rozpoczyna publikację w pełni autorskiego (kolory oczywiście Lynn Varley, liternictwo John Costanza) komiksu pt. „Ronin”. „Superbohaterska sciencie fiction, samurajski dramat, miejski koszmar i gotycki romans”, tak tą opowieść określa sam twórca, jednakże patrząc na to obiektywnie jest to po prostu pierwsza powieść cyberpunkowa?! („Neuromancer” W. Gibsona został opublikowany w 1984). Właściwie znajdziemy tutaj wszystko; japoński mit splątany z postapokaliptyczną rzeczywistością Manhattanu, wojny gangów, cyborgi i stechnicyzowaną rzeczywistość świata przyszłości, virtual reality i to co najważniejsze w cyberpunku, czyli próbę odpowiedzi na pytanie gdzie są prawdziwe granice człowieczeństwa. Graficznie Miller kolejny raz wymyka się tutaj wszelkim konwencjom obowiązującym w komiksie amerykańskim. Opowieść rozpoczyna jak japońska manga (wzorowana na „Lone Wolf and Cub” Goseki Kojime), stopniowo, w miarę przechodzenia fabuły w świat przyszłości rysunek staje się coraz bardziej zróżnicowany, obok drobnych kreskowań piórkiem pojawiają się całostronicowe kadry wykonane rastrami i jakże charakterystyczne dla późniejszej twórczości Millera plamy czerni. Sposób kadrowania bardzo przypomina eksperymenty europejczyków takich jak Druillet czy Moebius, ilość kadrów na stronie zmienia się w zależności od opisywanej sytuacji (kilkanaście małych kadrów na jednej stronie ciekawie kontrastuje z otwartymi (bez ramek) rysunkami rozrzuconymi na białej płaszczyźnie dwóch stron, czy też dwustronicowymi pejzażami Manhattanu, najbardziej zaskakująca jest jednak sekwencja wybuchu zamykająca całą opowieść (cztery rozkładane strony)). „Ronin” – po prostu kolejne arcydzieło. W roku 1986 Frank Miller bierze się za bary z najważniejszą postacią amerykańkiej mitologii, Batmanem. „Year One” – czteroczęściowa historia z rysunkami Davida Mazzucchelli, to powrót do korzeni historii o „nietoperzu”, o tym jak właściwie Bruce Wayne został Batmanem i jak rozpoczął swoją współpracę z inspektorem Gordonem. Jak zwykle Miller stworzył i tutaj całkowicie nową historię; opowieść o „twardym gliniarzu” i początkach krucjaty Batmana, to jedynie pretekst do pokazania całego tła wydarzeń, które umotywowały obie te postacie do takiej a nie innej formy walki ze złem na ulicach Gotham. „The Dark Knight Returns” – komiks, który ostatecznie ugruntował pozycję Franka Millera w panteonie gwiazd. Czteroczęściowa opowieść, która obok „Watchmen” A. Moore’a i D. Gibbonsa stała się początkiem rozliczenia Ameryki z mitem superbohatera, oczyszczającym katharsis konwencji action comics. Jednakże, tak jak „Watchmen” porusza kwestie klasycznego, obdarzonego nadnaturalnymi mocami superherosa, wykreowanego notabene, specjalnie na potrzeby tej opowieści, tak Miller bierze Batmana, jeden z najważniejszych komiksów amerykańskich i obala wszystkie obowiązujące w nim konwencje. Po pierwsze, Batman jest stary, swoją skuteczność zawdzięcza przede wszystkim doświadczeniu i wsparciu technicznemu, jego działania i filozofia życiowa nie przystają do „politycznie poprawnego” wizerunku Ameryki. Samotny mściciel, a właściwie sędzia i niejednokrotnie kat jest postacią „niemedialną”, zbyt archaiczną w świecie, w którym prawdą jest rzeczywistość lansowana przez media, a nie otaczający nas świat (Joker jako niewinna ofiara manipulacji przekraczającego granice prawa „nietoperza”, Superman – wcielenie amerykańskiego ideału „bohatera z Beverly Hill’s”, niszczy rosyjskie samoloty i rakiety, wygląda jak baseballista i jedynym autorytetem jest dla niego legalny rząd USA), a Batman? Szaleniec, który bije dzieci (w rzeczywistości żołnierzy z potężnego gangu), prześladuje wyleczonego przecież przez psychiatrów Jokera (ach ta Ameryka), ignoruje decyzje rządu i przeciwstawia się nawet Supermanowi. Co jeszcze? Chyba tylko tyle, że jest to jeden z tych komiksów, którego tytuł jest znany sprzedawcom we wszystkich księgarniach w USA, no i oczywiście kolejne arcydzieło spod ręki Millera. |
Komiks to nie tylko historyjki obrazkowe. Jest on umownym przedstawieniem rzeczywistości oraz otaczającego nas świata. Jak na ten gatunek patrzono w Polsce Ludowej drugiej połowy lat 70.? I co wspólnego z teoretykami literatury, a także dziennikarzami tygodnika „Razem” mają poszczególne epizody „Porad Praktycznego Pana”? O tym wszystkim przeczytacie w artykule poniżej.
więcej »Komiksy DC z fabułą osadzoną w alternatywnym uniwersum, czyli tak zwane „elseworldy”, między 1990 a 2010 rokiem były normą. W roku 2011 rozpoczęła się era „The New 52”, wielki restart całego uniwersum, które samo stało się w całości takim właśnie elseworldem. Jakby tego było mało, DC postanowiło uruchomić kolejne światy alternatywne w stosunku do nowo powstałego. Tak powstała „Ziemia Jeden”.
więcej »Zmiany, zmiany, zmiany. W 23 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, same nowości i ani jednej pozycji sprzed miesiąca.
więcej »Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część pierwsza
— Marcin Knyszyński
Sylwetka autora: Wojciech Birek
— Marcin Puźniak
Scenarzysta z piekła rodem
— Tomasz Kontny
Frederik Peeters
— Błażej
Kas
— Błażej
Sylwetka autora: Sam Kieth
— Tomasz Sidorkiewicz
Sylwetka autora: Jean Van Hamme
— Błażej
Sylwetka autora: André Franquin
— Błażej
Sylwetka autora: Enrico Marini, czyli o potędze koloru
— Marcin Herman
Wulkan wyobraźni
— Daniel Gizicki
W poszukiwaniu utraconej normalności
— Marek Turek
Komiks w Pradze
— Marcin Herman, Marek Turek
Czeska Scena Komiksowa
— Marek Turek