Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Alan Davis, Steve Dillon, Garry Leach, Peter Milligan, Alan Moore, Grant Morrison, John Totleben, Rick Veitch
‹Miracleman›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiracleman
Scenariusz
Data wydania10 października 2016
RysunkiAlan Davis, Steve Dillon, Garry Leach, John Totleben, Rick Veitch
Wydawca Mucha Comics
ISBN9788361319740
Cena119,00
Gatuneksuperhero
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Niekoniecznie jasno pisane: Tako rzecze Alan Moore

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Alan Moore pokazał w „Strażnikach” jak mógłby wyglądać świat, w którym zwykli ludzie postanowili zostać superbohaterami. Poza nieludzkim Doktorem Manhattanem, wszyscy Strażnicy to śmiertelnicy, którzy wzorem trykociarzy z kolorowych i głupiutkich komiksów Złotej i Srebrnej Ery ubrali się w dziwne kostiumy i zaczęli gonić przestępców. Moore zderza tutaj naiwną ideę ultraheroizmu z prawdziwym światem. Idea nie wytrzymuje tej konfrontacji. Nie bez przyczyny Komediant, w jednej z bardzo wymownych scen, mówi do reszty swoich kolegów: „Do zobaczenia w komiksach”. O dziele Moore’a mówi się, że jest to „dekonstrukcja superbohaterskiego mitu”. Słusznie, choć według mnie, autor skupia się głównie na wybranym zagadnieniu związanym z owym mitem – na moralności.

Marcin Knyszyński

Niekoniecznie jasno pisane: Tako rzecze Alan Moore

Alan Moore pokazał w „Strażnikach” jak mógłby wyglądać świat, w którym zwykli ludzie postanowili zostać superbohaterami. Poza nieludzkim Doktorem Manhattanem, wszyscy Strażnicy to śmiertelnicy, którzy wzorem trykociarzy z kolorowych i głupiutkich komiksów Złotej i Srebrnej Ery ubrali się w dziwne kostiumy i zaczęli gonić przestępców. Moore zderza tutaj naiwną ideę ultraheroizmu z prawdziwym światem. Idea nie wytrzymuje tej konfrontacji. Nie bez przyczyny Komediant, w jednej z bardzo wymownych scen, mówi do reszty swoich kolegów: „Do zobaczenia w komiksach”. O dziele Moore’a mówi się, że jest to „dekonstrukcja superbohaterskiego mitu”. Słusznie, choć według mnie, autor skupia się głównie na wybranym zagadnieniu związanym z owym mitem – na moralności.

Alan Davis, Steve Dillon, Garry Leach, Peter Milligan, Alan Moore, Grant Morrison, John Totleben, Rick Veitch
‹Miracleman›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiracleman
Scenariusz
Data wydania10 października 2016
RysunkiAlan Davis, Steve Dillon, Garry Leach, John Totleben, Rick Veitch
Wydawca Mucha Comics
ISBN9788361319740
Cena119,00
Gatuneksuperhero
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Kilka lat przed „Strażnikami” Moore zaczął pisać komiks, który równie mocno dekonstruuje to, co ma dekonstruować. A może nawet i lepiej. Dzieje się tak dlatego, że definicja, a następnie redefinicja pojęcia nadczłowieka jest tu głównym celem opowieści. Alan Moore wziął wszystkie cechy komiksowego bohatera Złotej Ery i bez żadnych pominięć i uproszczeń przedstawił je w rzeczywistości zupełnie realistycznej, logicznej i poważnej. Pozakomiksowej. W odróżnieniu od „Strażników” superbohater ma tu naprawdę nadludzkie moce, zupełnie przeczące zdrowemu rozsądkowi i fizyce. (Na przykład spadający głaz o wadze kilku ton powinien swoją bezwładnością choć trochę wbić go w ziemię. Ale gdzie tam, heros ani drgnie. Dodatkowo, aby wyrzucić tenże głaz wysoko w powietrze, musiałby mieć mięśnie niczym Hulk, a przecież nie ma). Wszystko dokładnie tak jak w komiksach sprzed ponad półwiecza. Komiks ten odpowiada na pytanie: czy te wszystkie śmieszne cechy superbohaterów Złotej Ery mogłyby mieć rację bytu w rzeczywistości, którą widzimy za oknem?
Komiks ów to „Miracleman”. Jego głównym bohaterem jest Mickey Moran, dziennikarz – wolny strzelec, mieszkający w wielkim mieście ze swoją ukochaną żoną, Elizabeth. Dręczony koszmarnymi snami, w których lata pod niebem zalanym z nagła potężną eksplozją, próbuje wiązać koniec z końcem. Jest typowym everymanem. Spokojna egzystencja kończy się, gdy podczas zamieszek przy nowo otwartej elektrowni atomowej wypowiada on pewne tajemnicze słowo. Po prostu czyta lustrzane odbicie słowa „Atomic”. „Kimota!” – to słowo-spust odblokowuje mu pamięć a wyparte wspomnienia podejmują gwałtowny szturm. Mickey zamienia się w postać wyjętą prosto z komiksów. Świat poznaje Miraclemana – istotę niezniszczalną, nadludzko silną, szybką i potrafiącą latać. Drugi Superman?! Dojdziemy do tego.
Gdy Miracleman wraca do domu, jego żona przez chwilę go nie poznaje. Gdy opowiada jej swoją historię, gdy roztrzęsiony mówi o tym, jak zdobył swoją moc i jakie przygody przeżył – ona kwituje to śmiechem i krótką puentą – „Wybacz Mike… Ale ta historia jest tak cholernie głupia!”. Otóż, Mickey twierdzi, że w wieku czternastu lat spotkał dziwną istotę, podającą się za wielkiego astrofizyka, Guntaga Borghelma. Naukowiec obdarzył go mocą przemiany w nadczłowieka, po wypowiedzeniu słowa „Kimota!”. Wkrótce do Miraclemana dołączyli jego nieodłączni, tradycyjni pomocnicy – Young Miracleman oraz Kid Miracleman (obaj używają po prostu okrzyku „Miracleman!”) Czego to oni razem nie dokonali! Walczyli z takimi przeciwnikami jak Firebug, doktor Gargunza, Young Nastyman i w końcu Kommandant Garrer i jego Naukowe Gestapo! (Pierwszy rozdział „Miraclemana” to przykład takiej przygody – idealnie utrzymany w naiwnej, infantylnej i kampowej estetyce komiksów Złotej i Srebrnej Ery). W 1963 roku ktoś zastawia pułapkę na rodzinę Miraclemanów. Dwóch pomocników ginie (czy aby na pewno?) w wyniku eksplozji atomowej a nasz Miracleman traci pamięć i moce. Aż do dzisiaj. Liz nie słyszała nic o tych wydarzeniach. Ba, nikt o tym nie słyszał! „Mickey, nie mów. Pojawiło się jeszcze kilku młodych Miraclemanów i utworzyliście drużynę piłki nożnej?!”. Jakaś bzdura.
Pewnie, że bzdura. Nikt o zdrowych zmysłach by w to nie uwierzył. W trakcie rozwoju fabuły otrzymujemy jednak wszystkie wyjaśnienia. Dowiadujemy się kim naprawdę jest (i co ważne, kim nie jest) Miracleman. Poznajemy uprawdopodobnione wersje jego pomocników i przeciwników, dowiadujemy się jak kreskówkowa logika mogłaby zaistnieć w naszej rzeczywistości. Czytamy o tajnym projekcie rządu Wielkiej Brytanii, mającym na celu dorównanie światowym mocarstwom w zimnowojennym wyścigu zbrojeń. Walczymy ze zbuntowanym członkiem tego projektu, doktorem Gargunzą marzącym o nieśmiertelności oraz z najpotworniejszym komiksowym nemezis w historii tego medium – nie napiszę kto to, sprawdzicie sami. Odwiedzamy inne wymiary, dowiadujemy się czym jest podprzestrzeń i pararzeczywistość oraz przenosimy się w czasie. A przede wszystkim obserwujemy jak hasło Komedianta („Do zobaczenia w komiksach!”) nabiera prawdziwego znaczenia. Obrazkowe historyjki Złotej Ery urzeczywistniają się. Na 175 stronie „Miraclemana” widzimy fragment komiksu z tego okresu oraz diabolicznego naukowca, który wpada na szatański pomysł. Co to za komiks? Dlaczego zwracam na to uwagę?
Gdy w 1938 roku powstał Superman, rozpoczęła się Złota Era Komiksu. Pojawiło się wielu bohaterów podobnych do Kryptończyka. Jednym z nich był Kapitan Marvel, którego przygody można było przeczytać w „Whiz Comics” (ale i również od pewnego momentu w „Captain Marvel Adventures”) wydawanym przez Fawcett Comics. Kapitan Marvel był tak naprawdę dwunastoletnim chłopcem, obdarzonym nadludzką mocą przez tajemniczego czarodzieja. Po wypowiedzeniu słowa „Shazam!” (!) zamieniał się w potężnego bruneta w żółtych kaloszach i czerwonych rajtuzach. Właściciele Supermana (Detective Comics, znane wtedy jeszcze jako National Comics) poszli do sądu. Przecież to kalka Supermana! Fawcett Comics wyrokiem sądu zabija Kapitana Marvela w 1953 roku (tuż przed ogłoszeniem niesławnego Comics Code Authority) i odchodzi w cień. Taka ciekawostka – Kapitan Marvel powrócił w 1972 roku już w wydawnictwie DC, ale (znowu w obawie o pozwy – tym razem ze strony Marvel Comics) jako Shazam.
Tymczasem, w Wielkiej Brytanii, wydawnictwo L. Miller and Son oraz słynny twórca komiksowy Mick Anglo przedrukowywali oryginalne komiksy o Kapitanie Marvelu od Fawcett Comics. Kapitan Marvel zostaje zlikwidowany za oceanem, zaistniała więc szansa, że pozew wpłynie też do nich. Więc Mick Anglo wpada na pewien pomysł. W 1954 roku powstaje brytyjska wersja Kapitana, który otrzymuje imię Marvelman. Jego moce biorą się z energii atomowej a nie z magii, on sam jest blondynem a nie brunetem, kalesony ma niebieskie a nie czerwone, krzyczy „Kimota!” a nie „Shazam”! O dziwo, pozew nie dociera do twórców – nie powstrzymało to jednak problemów. Wydawnictwo L. Miller and Son nie wytrzymuje konkurencji z napływającymi coraz szerszą falą do Wielkiej Brytanii komiksami amerykańskimi i w 1963 roku upada. Marvelman znika.
W 1982 roku prawa do „Marvelmana” pozyskuje magazyn komiksowy „Warrior”, należącego do byłego redaktora brytyjskiego oddziału Marvela. Reanimacją bohatera zajął się nikt inny jak legendarny dziś (ale jeszcze nie wtedy) Alan Moore. Napisał szesnaście odcinków, które stanowią całość omawianego przeze mnie zbiorczego wydania. Gdzieś po drodze Moore w wyniku nieporozumień z wydawcą porzuca wydawnictwo a sam „Warrior” upada. W 1985 roku prawa do postaci trafiają w końcu do amerykańskiego wydawnictwa Eclipse Comics, gdzie znowu musi dojść do zmiany pseudonimu bohatera. Z powodu obawy o pozew ze strony Marvel Comics, Marvelman zamienia się w Miraclemana. Następcą Alana Moore′a, który jako sławny już twórca rezygnuje z dalszego tworzenia przygód tej postaci w 1989 roku, został nikt inny jak Neil Gaiman, ale o jego wkładzie w tę serię pogadamy kiedy indziej.
Miracleman dojrzewał zatem ze swoim twórcą. Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na to, że gdy w 2009 roku komiks trafia do Marvel Comics, autor nakazał usunięcie swojego nazwiska z wszystkich kolejnych wydań pod szyldem giganta. Co nim powodowało? Niechęć do Marvela? Uświadomienie sobie, że prawa autorskie przez cały czas należały do Micka Anglo, od którego Marvel je przejął? Hołd dla „ojca” Marvelmana? Nie wiadomo dokładnie, być może wszystkie powody. Najnowsze zbiorcze wydanie od Mucha Comics, nie jest już sygnowane nazwiskiem geniusza, choć wszyscy wiedzą kto kryje się za pseudonimem „Pierwotny Scenarzysta”.
Dlaczego o tym wszystkim napisałem? Bo historia samego komiksu jest przynajmniej tak samo fascynująca jak jego fabuła. Jakże świetnie Moore dokonał bezpośrednich nawiązań fabularnych do historii wydawniczej komiksu! W komiksowej rzeczywistości młody Mike spotyka Guntaga Borghelma i zdobywa MOC w 1954 roku. A co się wydarzyło w tym czasie w naszej rzeczywistości? W Wielkiej Brytanii wychodzi pierwszy numer „Marvelmana” autorstwa Micka Anglo! W 1963 roku Miracleman i jego towarzysze wpadają w atomową pułapkę i znikają. Co się dzieje w 1963? Upada brytyjskie wydawnictwo L. Miller and Son a komiksy o Marvelmanie przestają się ukazywać. Micky Moran wymawia dawno zapomniane „Kimota!” podczas protestów w 1982 roku i powraca jako superbohater. Co się dzieje w 1982 roku? Alan Moore zaczyna tworzyć dla „Warriora”! I w końcu w komiksowym 1985 roku Miracleman dwukrotnie przenosi się w czasie i walczy ze swoimi przeszłymi tożsamościami z 1963 i 1982 roku. Co dzieje się „u nas” w 1985 roku? Marvelman staje się Miraclemanem kończąc na pewien czas etap sądowych batalii i stabilizuje się w Eclipse Comics.
Nie trzeba oczywiście znać przygód poprzedników i protoplastów Miraclemana sprzed ery Alana Moore’a, aby zrozumieć fabułę komiksu. Jednak wiedza o tym, jak to wszystko wyglądało pozwala nie tylko wyciągnąć pewne niuanse, niesamowicie subtelnie wplecione w historię, ale również lepiej zrozumieć ideę autora. Weźmy do ręki (jeśli mamy taką możliwość) „Whiz Comics” z lat czterdziestych, „Marvelmana” z lat pięćdziesiątych a potem „Warriora” z 1982 roku. To, co zrobił Alan Moore oszałamia i woła o brawa. Złota i Srebrna Era zostają bezlitośnie wypunktowane, rozłożone na łopatki, wypatroszone i pozszywane na nowo. Moore-Frankenstein tworzy komiksowe monstrum, ale nie po to, aby szydzić czy poniewierać przeszłość. On chce ją dokładnie przeanalizować, rozmontować i przyjrzeć się tak zwanemu „superbohaterskiemu mitowi” z każdej możliwej perspektywy. Chce pokazać, że komiksy o nadludziach nie muszą być dziecinne i naiwne. Że można podejść do tego tematu zupełnie poważnie.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Niekoniecznie jasno pisane: Jedenaście lat Sodomy
Marcin Knyszyński

21 IV 2024

Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.

więcej »

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

17 IV 2024

W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.

więcej »

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

11 IV 2024

Wiosna w pełni także na rynku komiksowym. Jest z czego wybierać i aż strach pomyśleć, co będzie się działo w maju.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Z tego cyklu

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Tegoż twórcy

Twoje zdrowie, John!
— Andrzej Goryl

Moore na wesoło
— Marcin Knyszyński

Niech się stanie rzeź
— Andrzej Goryl

Siedemdziesiąt lat minęło
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Okultysta z sąsiedztwa
— Andrzej Goryl

Inwazja prosto z piekła
— Marcin Knyszyński

Nadchodzą mroczne czasy
— Marcin Knyszyński

Powrót z martwych
— Marcin Knyszyński

„John Smith”. Aha.
— Marcin Knyszyński

Po bandzie
— Marcin Knyszyński

Tegoż autora

Beznadziejna piątka
— Marcin Knyszyński

Oto koniec znanego nam świata
— Marcin Knyszyński

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

Miecze i sandały
— Marcin Knyszyński

Z rodzynkami, czy bez?
— Marcin Knyszyński

Hola, hola, panie Straczynski!
— Marcin Knyszyński

Żadna dziura nie jest dość głęboka
— Marcin Knyszyński

Uczta ekstremalna
— Marcin Knyszyński

Straczynski Odnowiciel
— Marcin Knyszyński

Cztery wywiady, coś tam pomiędzy i pogrzeb
— Marcin Knyszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.