Opowiadanie „Senni łowcy” Neil Gaiman spłodził w 1999 roku z myślą o celebracji dziesiątych urodzin dochodowej serii o Władcy Snów. Dekadę później P. Craig Russell wpadł na pomysł komiksowej adaptacji opowiadania, które tym sposobem stało się częścią cyklu „Sandman”. Mimo że album zawiera sporo elementów oryginalnych, wciąż nie wyróżnia się niczym i nawet zapaleni miłośnicy historii o Morfeuszu będą zawiedzeni.
Coś na spanie
[Neil Gaiman, P. Craig Russell „Sandman: Senni łowcy” - recenzja]
Opowiadanie „Senni łowcy” Neil Gaiman spłodził w 1999 roku z myślą o celebracji dziesiątych urodzin dochodowej serii o Władcy Snów. Dekadę później P. Craig Russell wpadł na pomysł komiksowej adaptacji opowiadania, które tym sposobem stało się częścią cyklu „Sandman”. Mimo że album zawiera sporo elementów oryginalnych, wciąż nie wyróżnia się niczym i nawet zapaleni miłośnicy historii o Morfeuszu będą zawiedzeni.
Neil Gaiman, P. Craig Russell
‹Sandman: Senni łowcy›
Seria „Sandman” to jeden z bardziej dochodowych cykli komiksowych, stworzony przez Neila Gaimana. Ukazywała się w USA w latach 1988 – 1996 i w sumie na rynek trafiło 75 zeszytów, wypuszczonych przez dom wydawniczy DC Comics. W Polsce seria została przedrukowana w 10 zbiorczych tomach i definitywnie zamknięta. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że Gaiman i P. Craig Russell próbują zrobić dodatkowy pieniądz na sprzedanym już produkcie, gdy nieoczekiwanie podejmują decyzję o adaptacji opublikowanego już opowiadania i włączeniu go do cyklu. Zwłaszcza, że w pierwszej wersji tekst Gaimana posiadał poetyckie ilustracje Yoshitaki Amano.
Za pomysłodawcę adaptacji uchodzi P. Craig Russell, twórca amerykańskiego pochodzenia, dobrze znany pisarz i ilustrator, który zgarnął już kilka nagród Eisnera. W artystycznym świecie uchodzi za specjalistę od adaptacji – na swoim koncie ma takie cuda jak „
Pierścień Nibelunga” czy „Czarodziejski flet”. Wprawę rzemieślnika niewątpliwie widać na każdej planszy „Sennych łowców”.
Opowiadanie Gaimana zyskało poklask publiczności, bo pisarz podszedł do uniwersum Morfeusza w inny sposób, niż zazwyczaj. Wykreował bowiem japońską baśń, głęboko zakorzenioną w kulturze Kraju Kwitnącej Wiśni, po czym splótł ją sprawnie z fikcyjną rzeczywistością Władcy Śnienia. Japońskie przypowieści celują w afirmacji życia, więc opowiadanie Gaimana również ten temat podejmuje. Oto w czasach, gdy Ziemię nawiedzały złośliwe demony o krzywych zębiskach i paskudnych mordach, pewien bogobojny mnich strzegł świątyni Buddy. Jako że japoński folklor pełen jest zwierząt o nadnaturalnych zdolnościach, również i on spotyka cudowne stworzenie – lisicę, która ma umiejętność transformacji w kobietę. Jak to w baśniach bywa, bohaterowie opowieści zakochują się w sobie. Tymczasem podstarzały, szanowany i majętny sędzia (który potrafił rozkazywać nieczystym duchom) zapragnął posiąść spokój wewnętrzny mnicha, ponieważ paraliżujący strach nawiedzał go od zawsze. Tym sposobem do opowieści zamieszany zostaje tkacz snów – Sandman we własnej osobie, który tym razem pełni (rzadką jak dla niego) rolę moralnego drogowskazu.
Historia aż skrzy się od kulturowych nawiązań, a całość mocno podszyta jest filozofią zen. Niestety jednak, komiksowa adaptacja niezłego opowiadania jest bardzo senna i miejscami nijaka. Przeciętny miłośnik Śnienia poszukuje w komiksie czegoś innego, niż dostaje od Russella w „Sennych łowcach”. Baśniowe ramy powodują, że opowieść wydaje się totalnie pozbawiona życia, a czytanie jej mocno rozmija się z przyjemnością i rozrywką. Kontrast między tym albumem, a innymi komiksami z serii o Sandmanie jest zbyt wielki.
Trzeba jednak przyznać, że rysownik spisał się doskonale chwytając ducha opowieści Gaimana. Kadry utrzymane są w stylistyce z japońskich drzeworytów z czasów dynastii Edo, więc pełno tu symboli (gałęzie wiśni, żurawie), natomiast wyblakła kolorystyka przywodzi na myśl naturalne, wypłowiałe barwniki. Co ciekawe, sam sposób kadrowania przypomina ujęcia z obrazów Katsushiki Hokusaia, jednego z najwybitniejszych i najpłodniejszych twórców barwnych drzeworytów, który żył w czasach dynastii Edo. Cykl, którym zasłynął („36 widoków na górę Fuji”) nie pozostał bez wpływu na twórczość Russella. Ponadto wiele plansz „Sennych łowców” wygląda jak drzeworyty z powodu układu kadrów – największy i zarazem najistotniejszy znajduje się na środku strony, a wokół niego (w kształcie klamry) znajdują się pozostałem, mniejsze ilustracje.
Rysownik w posłowiu przyznał się także do inspiracji europejską secesją, a zwłaszcza dziełami Alfonsa Muchy, co uwidacznia się zwłaszcza w sposobie portretowania kobiecego ciała. Wszystko to wyszło na tyle zgrabnie, że „Sennych łowców” przegląda się z prawdziwą przyjemnością. Znacznie mniejsza przyjemność towarzyszy jednak czytaniu tego komiksu, bo atmosfera snu powoduje, że czytelnik chce uciąć sobie drzemkę i wszystko mu jedno, bo będzie dalej.
Lekturze albumu towarzyszy pytanie „Po co to wszystko?”. Na rynku jest już dostępne opowiadanie Gaimana, świetnie zilustrowane, i kolejna wersja tej samej papki nie była potrzeba. Widocznie ekonomiczna motywacja wystarczyła, by pchnąć Russella do stworzenia rzemieślniczo wyśmienicie wykonanego dzieła, które niewiele ma w sobie z artyzmu, a efekt końcowy do uniwersum Śnienia pasuje jak kwiatek do kożucha. Jest też kilka stron materiałów bonusowych z konceptami okładek, ale i to nie jest w stanie zmienić nijakiego odbioru albumu. „Senni łowcy” to pozycja tylko dla tych, którzy na swojej półce chcą mieć absolutnie wszystko co z Sandmanem związane (zapewne łącznie z woskową figurą samego Gaimana).
W infoboksie podajecie niewłaściwego twórcę rysunków.