Przez cały okres zimnej wojny Berlin był symbolem podziału naszego globu na dwie zwalczające się ideologie, systemy polityczne i wizje świata. To metaforyczne spojrzenie na stolicę Niemiec znalazło swoje odzwierciedlenie w sztuce – w literaturze, filmie i komiksie. Dla wielu twórców znacznie bardziej inspirujący był jednak inny okres w dziejach miasta – przełomu lat 20. i 30. XX wieku, czyli końca Republiki Weimarskiej i narodzin III Rzeszy. O czym świadczy chociażby „Miasto kamieni” Amerykanina Jasona Lutesa.
Historia w obrazkach: To Berlin końca dwudziestych lat…
[Jason Lutes „Berlin. Miasto kamieni” - recenzja]
Przez cały okres zimnej wojny Berlin był symbolem podziału naszego globu na dwie zwalczające się ideologie, systemy polityczne i wizje świata. To metaforyczne spojrzenie na stolicę Niemiec znalazło swoje odzwierciedlenie w sztuce – w literaturze, filmie i komiksie. Dla wielu twórców znacznie bardziej inspirujący był jednak inny okres w dziejach miasta – przełomu lat 20. i 30. XX wieku, czyli końca Republiki Weimarskiej i narodzin III Rzeszy. O czym świadczy chociażby „Miasto kamieni” Amerykanina Jasona Lutesa.
Jason Lutes
‹Berlin. Miasto kamieni›
Berlin to miasto, które wyrosło na styku kultur – słowiańskiej i germańskiej. Na ziemiach, które w XII wieku wydarł plemionom połabskim margrabia Albrecht Niedźwiedź. Pod pretekstem krucjaty przeciwko pogańskim Słowianom udało mu się podbić obszary późniejszej Brandenburgii. Stał się dzięki temu jedną z najważniejszych postaci niemieckiego średniowiecza – jednocześnie patronem Berlina, z czego zapewne byłby bardzo dumny, i NSDAP, czego, miejmy nadzieję, wstydziłby się straszliwie. Przez wieki miasto to było pomostem łączącym Zachód (Anglię, Francję, Hiszpanię) ze Wschodem (Polską, Rosją); jak magnes przyciągało imigrantów z całego kontynentu. Było stolicą nauki i kultury, jak również kotłem polityczno-filozoficznym, w którym gotowały się przeróżne -izmy. W nim w styczniu 1919 roku dojrzewała, krwawo stłumiona przez Freikorps, robotnicza rewolta; w nim czternaście lat później na szczyty władzy wspiął się złowrogi i karykaturalny dyktator Adolf Hitler. Na jego ulicach w 1953 roku doszło do pierwszego w historii krajów demokracji ludowej buntu klasy robotniczej przeciwko władzy komunistycznej. Osiem lat później zaś, gdy wzniesiono słynny mur, stał się Berlin symbolem podziału świata na dwie zwalczające się ideologie. Upadek muru rozdział ten zakończył…
Biorąc pod uwagę powyższe, trudno się dziwić, że stolica Brandenburgii, Prus, Republiki Weimarskiej, III Rzeszy, Niemieckiej Republiki Demokratycznej, aż wreszcie – od 1991 roku – Republiki Federalnej Niemiec niejeden raz stawała się bohaterem literackim, filmowym, w końcu też komiksowym. I choć dzisiaj po tym legendarnym Berlinie pozostało w zasadzie jedynie wspomnienie (w 1945 roku miasto zostało bowiem doszczętnie zniszczone przez Armię Czerwoną), wciąż posiada on w sobie jakąś magiczną moc, ukrytą symbolikę; jego historia jest też traktowana jako ostrzeżenie przed powrotem zarówno brunatnej, jak i czerwonej zarazy. Legendę miasta nad Sprewą i Hawelą w okresie międzywojennym tworzyła przede wszystkim, rysująca dekadencki obraz miasta, literatura – vide „Berlin Alexanderplatz” (1929) Alfreda Döblina, „Mefisto” (1936) Klausa Manna czy „Goodbye to Berlin” (1939) Christophera Isherwooda. Wszystkie z wymienionych książek zostały przeniesione na ekran – Döblina sfilmowali Phil Jutzi (1931) i Rainer Maria Fassbinder (1980), Manna – István Szabó (1981), a Isherwooda – Bob Fosse (1972).
Do tego zestawienia należałoby dorzucić jeszcze wyjątkowo ponury dramat psychologiczno-kryminalny „M – Morderca” (1931) Fritza Langa, w którym twórcy „Metropolis” udało się uchwycić narastanie grozy związanej z okresem Wielkiego Kryzysu i coraz większymi wpływami nazistów, czy też późniejsze o pół wieku „My, dzieci z dworca Zoo” (1981) Ulricha Edela, w którym to filmie poznaliśmy, widzianą oczyma młodzieży, mroczniejszą stronę zachodniej części miasta. Berlin stał się tym samym bohaterem europejskiej popkultury, o którym zaczęto nawet śpiewać piosenki (i to w dużej mierze poza Niemcami) – wystarczy wspomnieć chociażby concept-album Lou Reeda, „West Berlin” Camela, „1932” i „Arahję” Kultu, „Tempelhof” Macieja Zembatego bądź „Berlin Zachodni” Big Cyca. Stąd był już tylko krok do tego, aby trafić na karty komiksów. Przeszłością – przyznajmy jednak: tą niezbyt odległą – niemieckiej stolicy zainteresowali się między innymi Belg Marvano („
Berlin”) oraz Amerykanin Jason Lutes. Pochodzący z New Jersey Lutes (rocznik 1967) to absolwent Rhode Island School of Design w Providence, ponoć najlepszej wyższej uczelni plastycznej w Stanach Zjednoczonych. W Polsce znany był wcześniej głównie z „Karuzeli głupców” (1994). Jego opowieść o Berlinie przełomu lat 20. i 30. ubiegłego wieku, powstająca nieprzerwanie od 1996 roku, zamierzona została na trylogię. Dotychczas w USA ukazały się dwa tomy „Miasto kamieni” (2000) oraz „Miasto dymu” (2008) – akcja drugiego z nich doprowadzona została do września 1933 roku, kiedy to Hitler (i NSDAP) przejął już niepodzielną władzę nad Niemcami.
Akcja pierwszego tomu trylogii Jasona Lutesa rozpoczyna się we wrześniu 1928 roku, a kończy osiem miesięcy później opisem wydarzeń, które przeszły do historii jako „Krwawy maj”. Wtedy to niemiecka policja – w pewnym stopniu sprowokowana przez nazistów i nacjonalistów – rozpędziła zorganizowany przez komunistów (KPD) pochód pierwszomajowy, zabijając ponad trzydzieści, raniąc zaś około osiemdziesięciu lewicowych demonstrantów. Zanim jednak do tego doszło, amerykański rysownik i scenarzysta w sposób niezwykle drobiazgowy odmalował codzienne życie miasta – z jego wszystkimi niuansami, blaskami i cieniami, lokalnym kolorytem i artystyczną emfazą. Nieprzypadkowo Lutes wybrał właśnie jesień 1928 roku na zawiązanie akcji, ponieważ były to ostatnie spokojne miesiące w historii Republiki Weimarskiej. Niemcy – przeżywające, mimo wielu ograniczeń związanych z narzuconym im w Wersalu traktatem, rozkwit gospodarczy (co w dużej mierze zawdzięczały pomocy finansowej Ameryki w ramach Planu Dawesa) – wkraczały już bowiem powoli na równię pochyłą. Coraz większe znaczenie zyskiwała w tym czasie partia narodowosocjalistyczna, wodą na młyn której okazał się Wielki Kryzys z lat 1929-1933. Znakomicie wykorzystując niesnaski społeczne i niezdecydowanie innych partii politycznych, naziści rozpoczęli marsz po władzę. Na tle tych wydarzeń Jason Lutes przedstawił losy swoich bohaterów – samotnego dziennikarza Kurta Severinga, niedoszłej artystki-malarki Marthe Müller, zasymilowanej żydowskiej rodziny Schwartzów oraz wywodzących się z robotniczych przedmieść Berlina Braunów – Gudrun, jej męża Oscara i dwójki dzieci.
Każda z postaci odgrywa w tej wielowątkowej opowieści niezwykle ważną, wręcz symboliczną, rolę – jest bowiem nośnikiem idei, które ścierały się w walce o rząd dusz nad Niemcami. Kurt Severing poznaje Marthe Müller w pociągu do Berlina – on wraca z tajnego służbowego wypadu na nielegalne lotnisko-poligon, ona jedzie z Kolonii do stolicy, by podjąć studia malarskie. Niemłody już dziennikarz od razu zwraca uwagę na młodą i nieco zagubioną dziewczynę; po dotarciu na dworzec wskazuje jej dalszą drogę, a żegnając się, wręcza wizytówkę, prosząc o kontakt, gdy się już nieco zadomowi. Kobieta, choć nieśmiała, szybko zapuszcza korzenie, w akademii poznaje Annę, Richarda, Willego, Ericha, Maksa i Hanka (Heinricha), którzy są typowymi przedstawicielami „złotej młodzieży”. Nie interesuje ich ani przeszłość, ani przyszłość – dla nich liczy się tylko to, co jest tu i teraz. Dlatego, zamiast o ideały polityczne, wolą spierać się o jazz, linię horyzontu czy też uroki modelki, która dorabia sobie do pensji, tańcząc w nocnym lokalu o mało zmysłowej nazwie „Podbrzusze”. Wypadają oni bardzo blado na tle zaangażowanych politycznie Erwina Immenthalera (przyjaciela Severinga) czy młodziutkiego Żyda Davida Schwartza, który wkracza w dorosłość, ucząc się na tajnych komunistycznych kompletach o bohaterstwie, zamordowanych w styczniu 1919 roku przez Freikorps, Róży Luksemburg i Karolu Liebknechcie.
Dla niemieckich komunistów zbrodnia ta stanowiła fundament Republiki Weimarskiej, dlatego też tak zaciekle zwalczali oni rządy prezydenta Paula von Hindenburga, co Lutes pokazał zresztą – przez pryzmat postaci Immenthalera – nad wyraz dosadnie. Szkoda tylko, że nie wspomniał przy okazji o nielicznych, ale jednak mających miejsce, sterowanych z Moskwy wspólnych akcjach komunistów i nazistów skierowanych przeciwko partii socjaldemokratycznej (SPD), którą Józef Stalin uznawał za groźniejszą nawet dla jego interesów w Niemczech niż NSDAP. Plus należy się natomiast Amerykaninowi za portret robotniczej rodziny Braunów, której polityczny rozłam jest niezwykle bolesnym odzwierciedleniem sytuacji Republiki Weimarskiej u kresu jej istnienia. Ojciec, zagorzały nacjonalista i antysemita, daje się uwieść propagandzie narodowosocjalistycznej i trafia wraz z synem pod skrzydła bojówkarzy z SA, matka wraz z córką ląduje z kolei w przytułku, z którego wyciągają ją towarzysze komuniści, dając wreszcie, wraz z nową pracą, szansę na normalne życie. To dramatyczne rozdarcie nabiera rangi symbolu! Lutes dokładnie pokazuje, jak obie strony konfliktu starają się poszerzać swoje strefy wpływów, jak budują barykady i okopują się na swoich stanowiskach; pomiędzy szańcami natomiast pozostaje ziemia niczyja – coraz mniejszy skrawek terenu, na którym starają się ułożyć sobie życie główni bohaterowie „Miasta kamieni”, Kurt Severing i Marthe Müller. Scenarzysta pozwala im bowiem odnaleźć się w zgiełku codzienności…
Lutes bardzo starannie przygotowywał się do pracy nad trylogią o międzywojennym Berlinie. Studiował zdjęcia z epoki, czytał opracowania historyczne, analizował filmy kręcone w epoce Republiki Weimarskiej (i po wojnie). Dzięki temu z niezwykłą wręcz precyzją odtworzył na kartach komiksu nie tylko portret niemieckiej stolicy, ale i – mimo czarno-białych rysunków – koloryt całej epoki. Jest w „Mieście kamieni” urzekająca moc, po części wynikająca chyba z fascynacji brzydotą (jak w „Niebie nad Berlinem” Wima Wendersa). Amerykanin postanowił bowiem pokazać miasto od „podbrzusza” – brudne, ponure, z domami o poniszczonych elewacjach, nierzadko w deszczu. Brzydcy są też ludzie. Severing w niczym nie przypomina playboya, a Marthe – brzydkiego kaczątka, które ma szanse przeistoczyć się w pięknego łabędzia. Gudrun Braun to kobieta zniszczona ciężką pracą i przedwcześnie postarzała; twarz jej męża Oscara wykrzywia zaś ciągła złość i nienawiść do innych – Żydów i „czerwonych”. Przemawiający na wiecach przywódcy polityczni – komunista Ernst Thälmann i nazista Joseph Goebbels (w tamtym czasie pełniący funkcję gauleitera Berlina) – przedstawieni są z kolei jako groźni i nieobliczalni fanatycy. To nie przypadek, ale świadomy zabieg artystyczny, świadczący o konsekwencji Lutesa w kreowaniu komiksowego świata. Choć „Miasto kamieni” to jedynie pierwsza odsłona cyklu, niemal od razu po wydaniu okrzyknięte zostało przez krytyków arcydziełem. „Esensja” wstrzyma się jednak z podobnymi ocenami do zamknięcia całej trylogii.