Szarlota Pawel była jedną z najmłodszych gwiazd wśród rysowników i scenarzystów komiksów w czasach PRL-u. Dość powiedzieć, że kiedy na łamach „Świata Młodych” opublikowała pierwszą historyjkę o Jonce, Jonku i Kleksie, miała niespełna 24 lata. Sympatyczni bohaterowie towarzyszyli potem czytelnikom przez prawie dwie dekady. Teraz natomiast, dzięki wznowieniom Egmontu, mają szansę podbić serca kolejnego pokolenia. Albumowi „W pogoni za czarnym Kleksem” powinno przyjść to z łatwością.
Niebieski Kleks na Czarnym Lądzie
[Szarlota Pawel „Jonek, Jonka i Kleks: W pogoni za Czarnym Kleksem” - recenzja]
Szarlota Pawel była jedną z najmłodszych gwiazd wśród rysowników i scenarzystów komiksów w czasach PRL-u. Dość powiedzieć, że kiedy na łamach „Świata Młodych” opublikowała pierwszą historyjkę o Jonce, Jonku i Kleksie, miała niespełna 24 lata. Sympatyczni bohaterowie towarzyszyli potem czytelnikom przez prawie dwie dekady. Teraz natomiast, dzięki wznowieniom Egmontu, mają szansę podbić serca kolejnego pokolenia. Albumowi „W pogoni za czarnym Kleksem” powinno przyjść to z łatwością.
Szarlota Pawel
‹Jonek, Jonka i Kleks: W pogoni za Czarnym Kleksem›
Kto z pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków, będąc dzieckiem, a potem nastolatkiem, nie sięgał trzy razy w tygodniu z drżeniem serca po kolejny numer „Świata Młodych”, aby zapoznać się z ciągiem dalszym przygód Tytusa, Romka i A’Tomka, Kajka i Kokosza, Orient-Mena bądź Binio Billa – ręka do góry! Nikogo nie widzę. Prawidłowo. Kto ze łzami w oczach ze śmiechu nie śledził perypetii Jonki, Jonka i Kleksa lub wielce niesfornego Kubusia Piekielnego (rym częstochowski niezamierzony)?! Jak wyżej? Bardzo dobrze! To oznacza, że Wasza peerelowska młodość nie poszła całkiem na marne. Że coś wartościowego z tamtych ponurych czasów jednak pozostało. Dzisiejsi nastolatkowie mogą tego do końca nie zrozumieć – że wtorkowa, czwartkowa i sobotnia lektura „Świata Młodych”, którą rozpoczynało się obowiązkowo od ostatniej strony (bo tam właśnie publikowane były komiksy), przypominała rytuał, w którym nikt i nic nie powinno przeszkadzać. Nowe plansze opowieści rysunkowych potem się wycinało i dokładało do wcześniejszych; gdy historia dobiegała końca, można było całość spiąć zszywkami i w ten sposób powstawał album. No dobrze, „album”, bo przecież bez okładki i na kiepskim, gazetowym papierze. Ale jaka była wartość tych „wycinanek”! Dziś pewnie jeszcze większa niż wtedy. Dopiero bowiem w latach 80. XX wieku upowszechniła się praktyka, że komiksy drukowane pierwotnie na łamach „Świata Młodych” zaczęły pojawiać się w formie oddzielnych zeszytów. Niektóre wiele lat po premierze.
Jedną z najjaśniejszych gwiazd „Świata Młodych” była Szarlota Pawel (rocznik 1950), która trafiła do redakcji tego młodzieżowego pisma w 1973 roku, a więc jeszcze przed ukończeniem studiów w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Gazeta poszukiwała grafików; młodej artystce nakazano rysować komiksy. Ktokolwiek to zrobił, powinien otrzymać wysoką gratyfikację, a może i order od prezydenta RP za przenikliwość. Pierwsza, jeszcze czarno-biała, historyjka o parze sympatycznych nastolatków wychowujących się w peerelowskim blokowisku, Jonce i Jonku, oraz ich niespodziewanym przyjacielu Kleksie zadebiutowała w połowie maja 1974 roku. Bohaterowie nie przypominali jeszcze tych, których niebawem pokochali wszyscy czytelnicy „Świata Młodych”; fizycznie znacznie ewoluowali. Kleks stał się niebieski (początkowo oczywiście był czarny), Jonka obdarzona została rudą czupryną, a Jonek – włosami koloru brązowego. Szczęścia mieli co nie miara, co rusz przytrafiały im się niezwykłe przygody, dzięki którym mogli wyruszać w świat, opuszczając przynajmniej na jakiś czas swoje ponure blokowisko. Zdecydowanie było im czego zazdrościć! Zwłaszcza jeśli jedyną atrakcją na osiedlu były trzepak, zaniedbana piaskownica i poniszczone huśtawki. Kolejne historyjki wymyślane przez Szarlotę Pawel miały coraz większy rozmach fabularny i były zwyczajnie atrakcyjniejsze. Apogeum możliwości autorka osiągnęła w latach 80., kiedy to w „Świecie Młodych” pojawiły się między innymi „Kleks w krainie zbuntowanych luster” (1981), „Pióro kontra flamaster” (1983-1984), „Złoto Alaski” (1985) oraz „W pogoni za czarnym Kleksem” (1987-1988). Ostatnia z opowieści została właśnie wznowiona przez Egmont.
„W pogoni za czarnym Kleksem” to kontynuacja historii zatytułowanej „Pióro kontra flamaster”, w której Kleks – ten właściwy, niebieski – zgodził się wziąć udział w kampanii reklamowej działającej w odległym Metropolis firmy „Interinkaust” i tym samym naraził się właścicielowi konkurencyjnego „Uniflamastra”, niejakiemu Jolsky’emu. Ten, przy pomocy swego zaufanego pracownika, zwariowanego naukowca Quinta, postanowił porwać Kleksa i tym samym uniemożliwić osiągnięcie sukcesu producentowi atramentu. Jak na opowieść dla dzieci przystało, wszystko skończyło się szczęśliwie, a zło zostało ukarane. Problem jednak w tym, że Zło (sic! tym razem z wielkiej litery) lubi się odradzać. Jolsky bowiem, mimo że został doprowadzony do bankructwa, wcale nie zamierzał się poddać. Od tego właśnie zaczyna się fabuła „W pogoni za czarnym Kleksem”. Podstępny, ale i bardzo pomysłowy przedsiębiorca postanawia zemścić się na Kleksie, którego obwinia za wszystkie swoje niepowodzenia biznesowe. A gdyby jeszcze przy okazji trafiła się możliwość utarcia nosa właścicielowi „Interinkaustu” – Jolsky byłby dosłownie wniebowzięty. Wkrótce też, zainspirowany przez Quinta, wpada na genialny plan, którego realizacja wymaga nie tylko wielkich zdolności organizacyjnych, ale przede wszystkim gotówki. Sprzedaje więc wszystko, co udało się ocalić przed komornikiem i puszcza trybiki w ruch. Jednym z najważniejszych jest pan Peaps, niegdyś intendent Instytutu Etnograficznego, który wykorzystując naiwność pracujących tam profesorów, okradł tę placówkę i zniknął. Teraz ma odegrać rolę etnografa-amatora, który podczas prac prowadzonych w Afryce Północnej odkrył pozostałości po nieznanym do tej pory plemieniu czczącym… czarne Kleksy. Wszystko po to, by ściągnąć na Czarny Ląd Kleksa (i jego przyjaciół), a następnie dzięki misternie przygotowanej pułapce skompromitować go na oczach całego świata.
„W pogoni za czarnym Kleksem” to przede wszystkim komiks przygodowy z potężną dawką humoru na deser. Akcja pędzi w nim na złamanie karku, a bohaterowie co rusz wpadają w tarapaty. I choć Szarlota Pawel jako scenarzystka nie wymyśla w zasadzie nic odkrywczego, to jednak żonglując znanymi już motywami (zaczerpniętymi chociażby z „W pustyni i puszczy” Henryka Sienkiewicza), potrafi stworzyć nową jakość. Od strony fabularnej ta odsłona „Kleksa” przywodzi na myśl także dwa komiksy z cyklu o Gucku i Rochu („Tajemniczy rejs”, 1978-1979; „Kurs na Półwysep Jork”, 1979-1981), z tą różnicą, że Janusz Christa swoje opowieści kierował jednak dla starszych nastolatków, a po historyjkę Pawel spokojnie mogą sięgnąć również młodsi czytelnicy. Co je łączy? Obecność demonicznych złych charakterów, egzotyka miejsca akcji, tubylec, który wyciąga do bohaterów pomocną dłoń, wreszcie tempo, z jakim dramatyczne wydarzenia następują po sobie. To akurat efekt uboczny tworzenia komiksu w odcinkach; kończąc każdy z nich, autor musiał podnieść temperaturę, aby czytelnik z jeszcze większym apetytem czekał na kolejny. Sprawdza się to – także w wersji albumowej – doskonale, bo dzięki temu nie ma miejsca na nudę. Zazwyczaj to o książkach mówi się, że można je przeczytać jednym tchem – w przypadku „Czarnego Kleksa” jest dokładnie tak samo. Ten komiks dosłownie się połyka! I nieważne, czy ma się lat piętnaście, trzydzieści, czy… prawie czterdzieści cztery.
"można było całość spiąć zszywkami i w ten sposób powstawał album. No dobrze, „album”, bo przecież bez okładki"
Ha, a ja zawsze robiłem okładki! Składałem je z kartki z bloku technicznego, na wierzch naklejając obrazek. Obrazkiem zazwyczaj była wycięta ze Świata Młodych ilustracja zapowiadająca komiks mający się ukazać od następnego numeru (np. Kleks w wojowniczej pozie czy Binio Bill na tle kaktusa). W zapowiedzi zazwyczaj też była ładna winieta z tytułem komiksu, tak więc z tych elementów mogłem skomponować całkiem ładne okładki. Niestety żaden z tych moich albumów nie zachował się do dzisiaj. :(