Merwan Chabane i Bastien Vivès to kolejni francuscy autorzy, o których istnieniu jeszcze do niedawna wiedzieli w Polsce jedynie najwytrawniejsi specjaliści od komiksu europejskiego. Za sprawą trylogii zatytułowanej „Za Imperium” to może się zmienić. Choć raczej trudno oczekiwać, aby seria ta podbiła serca czytelników nad Wisłą. Jest na to po prostu zbyt hermetyczna. Mimo że poziom prezentuje więcej niż przyzwoity.
Historia w obrazkach: Historia metaforyczna
[Merwan Chabane, Bastien Vivès „Za Imperium #1: Honor” - recenzja]
Merwan Chabane i Bastien Vivès to kolejni francuscy autorzy, o których istnieniu jeszcze do niedawna wiedzieli w Polsce jedynie najwytrawniejsi specjaliści od komiksu europejskiego. Za sprawą trylogii zatytułowanej „Za Imperium” to może się zmienić. Choć raczej trudno oczekiwać, aby seria ta podbiła serca czytelników nad Wisłą. Jest na to po prostu zbyt hermetyczna. Mimo że poziom prezentuje więcej niż przyzwoity.
Merwan Chabane, Bastien Vivès
‹Za Imperium #1: Honor›
O wydawnictwach poznańskiej Centrali mieliśmy okazję pisać już parokrotnie; zdarzało się – jak w przypadku „
Stuck Rubber Baby” Howarda Cruse’a, „
Pozdrowień z Serbii” Aleksandara Zografa czy „
We Włoszech wszyscy są mężczyznami” Luki de Santisa i Sary Colaone – że praktycznie w samych superlatywach. Ale nie powinno to dziwić, skoro szefostwo oficyny z założenia sięga po dzieła niezwykłe – i w formie, i w treści. Nie inaczej jest z trylogią „Za Imperium”, której tom pierwszy ukazał się na rynku polskim przed paroma miesiącami, trzy lata po premierze francuskiej. Często przez krytyków i czytelników komiks ten określany był mianem historycznego (jeśli chodzi o podjętą tematykę, nie zaś ważność dla całego gatunku) – o dziwo, nie jest to jednak wcale tak oczywiste, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Tym jednak zajmiemy się później.
„Za Imperium” jest wspólnym dziełem duetu rysowników i scenarzystów Merwana Chabane i Bastiena Vivès’a. Pierwszy z nich, wywodzący się z Maghrebu, urodził się w 1978 roku; drugi, młodszy o sześć lat, przyszedł na świat w Paryżu. Na początku, zapewne z uwagi na swego ojca, znanego komika Gérarda Vivès’a, Bastien używał pseudonimu Chanmax; dopiero gdy zyskał popularność i uznanie, wrócił do rodowego nazwiska. Merwan zaczynał karierę jako projektant gier wideo, rysował też storyboardy i produkował filmy animowane („Biotope”, 2004, „Clichés de soirée”, 2007). Jego pierwszym komiksem był fantastyczny „Pankat”, który ukazał się w 2004 roku i, mimo zapowiedzi, wciąż nie doczekał się kontynuacji. Potem ukazał się przygodowy „Fausse garde” (2009) oraz początek rozgrywającej się w Afryce Północnej serii wojenno-awanturniczej „L’Or et le sang” (trzy tomy w latach 2009-2012). W tym czasie Vivès stworzył kilka interesujących one-shotów, jak chociażby miłosno-obyczajowe opowieści „Elle(s)” (2007), „Le Goût du chlore” (2008), „Hollywood Jan” (2008), „Amitié étroite” (2009) i „Dans mes Yeu” (2009) czy humorystyczne „Juju Mimi Féfé Chacha” (2009). Do pracy nad „Za Imperium” przystąpili w 2009 roku; tom pierwszy, zatytułowany „Honor” („L’honneur”), ukazał się nakładem renomowanego Dargaud w marcu 2010, dwa kolejne natomiast – nieznane jeszcze w Polsce „Les femmes” i „La fortune” – trafiły na półki sklepowe odpowiednio w sierpniu 2010 i maju 2011 roku.
O czym traktuje „Za Imperium”? Wbrew pozorom, wcale nie jest tak łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Strona graficzna komiksu zdaje się wprawdzie nie pozostawiać wątpliwości, że mamy do czynienia z dziełem historycznym, którego akcja rozgrywa się w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Świadczyłyby o tym stroje żołnierzy, elementy uzbrojenia i stosowane nazewnictwo (vide legion, cesarz, legat itp.). Lecz już imiona bohaterów są absolutnie z innej epoki, jak chociażby Glorim Cortis, czyli dowódca oddziału, któremu przez cały czas towarzyszymy. Nie pojawia się też żadna nazwa geograficzna, która pozwoliłaby w jakikolwiek sposób umiejscowić rzecz całą w czasie i przestrzeni. O jakiego cesarza chodzi? Gdzie jest Nowy Świat, który jednostka dowodzona przez Cortisa ma podbić ku chwale tytułowego Imperium – tego również nie wiadomo. Inna sprawa, że to wcale nie jest takie istotne. Czytelnik bardzo szybko może się bowiem zorientować, że Merwanowi i Vivès’owi wcale nie zależało na stworzeniu kolejnej opowieści w stylu „
Mureny” czy „
Orłów Rzymu”; twórcy „Za Imperium” postanowili spojrzeć dalej i odcinając się od konkretnych wydarzeń historycznych, stworzyć uniwersalną – notabene bardzo krwawą – baśń o naturze ludzkiej, w którą wpisane są chęć podboju i poskramiania innych.
Cortis dowodzi wyborowym oddziałem armii cesarskiej, który w kolejnej bitwie wydatnie przyczynia się do pokonania zaciętego wroga. Nic więc dziwnego, że sam władca – „ojciec narodu”, „łącznik między ludźmi i bogami” – zwraca uwagę na walecznych żołnierzy, a ich dowódcy zleca zadanie specjalne. Ma zebrać najlepszych wojowników w całym Imperium, a potem ruszyć z nimi na krańce państwa, przekroczyć granice i… podbić Nowy Świat. Nikt nie wie, co ich tam czeka, z kim będą musieli toczyć bije – z ludźmi, potworami, nieznanymi sobie bogami? Nic jednak nie jest w stanie ich powstrzymać; są w końcu nieustraszeni, na dodatek kierują się honorem, który zabrania im cofnąć się, choćby o krok, na polu bitwy. Lepiej już oddać życie, aby kolejne pokolenia nie musiały wstydzić się za swego przodka. Obojętnie czy uznamy żołnierzy Cortisa za legionistów rzymskich, czy też za jakiekolwiek inne wojsko – są oni, przynajmniej we własnym mniemaniu, forpocztą cywilizacji, symbolizują to, co w znanym im świecie, jest najcenniejsze i najwspanialsze. Imperium, którego są obywatelami i obrońcami w jednym, rości zaś sobie prawa do panowania nad całym globem. Tych, którzy nie zechcą się podporządkować, czeka marny los! Nie znając innej rzeczywistości ani innego systemu wartości, imperialni legioniści są kompletnie zaskoczeni faktem, że mieszkańcy Nowego Świata wyglądają tak samo jak oni i że nie chcą stawić im czoła w otwartym boju. Ba! uciekają tchórzliwie, co czyni ich istotami pozbawionymi honoru.
Nie bez powodu tom pierwszy trylogii nosi taki właśnie, a nie inny tytuł. Słowo „honor” zostało jednak użyte przez Merwana i Vivès’a dość przekornie. Żołnierze Cortisa rozumieją je wprawdzie jednoznacznie – honor czyni ich bowiem nie tylko wojownikami, ale w ogóle ludźmi; bez niego nie mogą istnieć, tracą swoje człowieczeństwo, stają się podobni do zamieszkujących Nowy Świat „małp”, które mają sobie podporządkować. W tym kontekście jest to pojęcie mocno wartościujące. Ale przyjrzyjmy mu się z innego punktu widzenia. Kim są legioniści dla tych, przeciwko którym wyruszyli? Czym jest dla nich ich honor? Przykazaniem usprawiedliwiającym masowe zbrodnie. Usprawiedliwieniem dla teorii czysto rasistowskich. Nie bez powodu dewiza SS brzmiała: „Meine Ehre heißt Treue!”, czyli „Mój honor to wierność!”. Spojrzawszy na legionistów Glorima Cortisa z drugiej strony barykady, trudno już zachwycać się stosowanymi przez nich metodami walki, ich bohaterstwem i bezwzględnością, a nawet łączącymi żołnierzy więzami przyjaźni. Wiemy przecież, do czego prowadzą. Otwarta pozostaje jedynie kwestia, co czeka ich w dalszym ciągu wędrówki. Czy pod wpływem Nowego Świata odmienią swoją hierarchię wartości? Jakimi ludźmi staną się, kiedy wypełnią zadanie? I czy w ogóle je wypełnią?
„Za Imperium” zaskakuje nie tylko od strony fabularnej, ale i graficznej. Wydawnictwo Dargaud znane jest przede wszystkim z publikacji komiksów o bardzo realistycznej kresce (vide tak słynne serie, jak „Lucky Luke”, „Blacksad”, „Blueberry”, „Skarga Utraconych Ziem”, „
Murena”); w przypadku dzieła Merwana i Vivès’a jest natomiast zupełnie inaczej. Autorzy zrezygnowali praktycznie całkowicie z odwzorowania tła; uwypuklili tym samym to, co znajduje się na planie pierwszym, a więc głównie postaci. Ale i im daleko do realizmu. Bywają nieco kanciaste i nieforemne, niekiedy zaburzone są proporcje ciała. To oczywiście jak najbardziej świadomy efekt, bardzo wyraźnie wskazujący na inspiracje Francuzów – malowidła znane z zachowanych po dziś dzień waz antycznych (zarówno greckich, jak i rzymskich). Swoją drogą, idealnie wpisują się one w ponury wydźwięk całej opowieści… Po zakończeniu trylogii drogi autorów rozeszły się. Chabane związał się z Bertrandem Gatignolem, by zainaugurować dwie utrzymane w stylistyce mangi cykle obyczajowe „Pistouvi” (2011) i „Jeanne” (2012); sam zaś napisał i narysował przygodowe „L’ourso” (2011) i psychologiczne „Le bel âge” (2012). Z kolei spod pióra Bastiena Vivès’a „wyszły” między innymi erotyczne „Les melons de la colère” (2011), obyczajowa „Polina” (2011) oraz sensacyjno-przygodowe „La Grande Odalisque” (2012) i „LastMan” (2012-2013). Żadne z tych dzieł w warstwie wizualnej nie przypomina(ło) „Za Imperium”.