Francusko-włoska „produkcja” będąca dowodem na to, że Taurus Media dba nie tylko o wielbicieli komiksów (około)historycznych, ale stara się dopieszczać również tych, których zainteresowania wiodą nie w odległą przeszłość, lecz w… daleką przyszłość. Dla nich przeznaczone są „Reguły gry” – pierwszy z dwóch, jak do tej pory – tomów serii science fiction zatytułowanej „Urban”.
Brzydota kontrolowana, chaos zamierzony
[Luc Brunschwig, Roberto Ricci „Urban #1: Reguły gry” - recenzja]
Francusko-włoska „produkcja” będąca dowodem na to, że Taurus Media dba nie tylko o wielbicieli komiksów (około)historycznych, ale stara się dopieszczać również tych, których zainteresowania wiodą nie w odległą przeszłość, lecz w… daleką przyszłość. Dla nich przeznaczone są „Reguły gry” – pierwszy z dwóch, jak do tej pory – tomów serii science fiction zatytułowanej „Urban”.
Luc Brunschwig, Roberto Ricci
‹Urban #1: Reguły gry›
Taurus Media złapał już nie tylko drugi, ale chyba i trzeci oddech. W każdym razie ofensywa prowadzona przez to wydawnictwo w ostatnich miesiącach zdaje się nie mieć końca. Dzięki niemu doszło już nie tylko do reaktywacji dwóch bardzo cenionych w naszym kraju serii komiksowych – „
Murena” i „
Skorpion” – ale także do zainicjowania kilku nowych (vide „
Orły Rzymu”, „Asgard”, „
Long John Silver”, „Jednorożec”, „
Srebrny księżyc nad Providence”, „
W.E.S.T.”, „
Wartownicy”), które z miejsca zyskały wdzięcznych i wiernych czytelników. Być może to zbieg okoliczności, że wszystkie powyżej wspomniane opowieści dotykają czasów przeszłych (od starożytności aż po pierwszą wojnę światową), a może wręcz przeciwnie – taka właśnie jest polityka oficyny. Bo przecież historia to prawdziwy samograj, niewyczerpane wręcz źródło doskonałych pomysłów dla scenarzystów, a więc tym samym – w pewnym stopniu gwarancja sukcesu! Niejako na drugim biegunie zainteresowań wydawnictwa znajdują się komiksy science fiction, których jest w jego katalogu zdecydowanie mniej, ale to wcale nie oznacza, że muszą być gorsze. Czego dowodem chociażby chwalona w „Esensji” seria „Orbital”. Czy nowy cykl – „Urban” – dorówna dziełu Serge’a Pellé, będziemy mogli ocenić jednak dopiero z perspektywy czasu. Tom pierwszy, „Reguły gry”, niewiele bowiem jeszcze wyjaśnia.
Autorem scenariusza „Urban” jest niezwykle doświadczony i popularny we Francji, za to w Polsce zupełnie nieznany, Luc Brunschwig (rocznik 1967), artysta świetnie sprawdzający się w wielu gatunkach. Spod jego pióra wychodziły teksty przygodowe („Vauriens”, 1995-2002; „Mic Mac Adam”, 2001-2007), thrillery („Le pouvoir des innocents”, 1992-2002, „L’esprit de Warren”, 1996-2005, „Makabi”, 2002-2007, „Les enfants de Jessica”, 2011-2012; „Lloyd Singer”, 2011-2013), kryminalne („Holmes”, 2006-2012) fantastyczne („Angus Powderhill”, 2001-2003) i obyczajowe („Le memoire dans les pochew”, 2006-2009; „Le sourire du clown”, 2005-2009). W tak różnorodnej twórczości nie mogło zabraknąć również miejsca na klasyczne science fiction. W 1999 roku Brunschwig opublikował – we współpracy z rysownikiem Jean-Christophe’em Rauffletem – komiks „Urban Games”, który miał być pierwszą odsłoną nowego cyklu, o czym świadczy chociażby fakt, że album otrzymał własny tytuł – „Les rues de Monplaisir”, przy którym na dodatek widniała cyferka „1”.
Z jakiegoś powodu seria nie była jednak kontynuowana. Scenarzysta powrócił do tego pomysłu dopiero po wielu latach, a efektem tego okazały się, wydane we Francji w 2011 roku, „Reguły gry” (w tym pojawiła się ich kontynuacja, czyli „Ceuxqui vont mourir”). Podobnie jak w przypadku „Urban Games”, także w „Urban” miejscem akcji jest kosmiczne „miasto” Monplaisir, choć od strony wizualnej prezentuje się ono już zupełnie inaczej. Głównie dlatego, że do pracy nad kontynuacją tamtej niedokończonej serii Brunschwig zatrudnił nowego rysownika – Włocha (rodowitego rzymianina) Roberta Ricciego, od lat specjalizującego się w komiksach fantastycznonaukowych („Les Ames d’Hélios”, 2003-2007; „Moksha”, 2008; „Delta”, 2009). Co ciekawe, choć w innych swoich pracach Ricci nie eksperymentował zbytnio z formą, będąc wiernym kresce realistycznej, to dla Francuza stworzył rysunki bardzo futurystyczne, odrealnione. Ale dzięki temu też nieźle wpisujące się w wizję scenarzysty.
Głównym bohaterem wymyślonej przez Brunschwiga historii jest Zach(ary) Buzz – prosty chłopak z prowincji, który pod wpływem oglądanej w dzieciństwie bajki chce zostać policjantem. Pewnego dnia opuszcza więc po raz pierwszy w życiu farmę rodziców i rusza do Monplaisir. Można nazwać je miastem, ale jest ono czymś znacznie więcej – gigantycznym parkiem rozrywki, odwiedzanym każdego dnia przez 18 milionów ludzi. Jak przekonują reklamy, to także „ostatnie miejsce ubawu w galaktyce”, które „oferuje wszystkie formy przyjemności”. Nad jego funkcjonowaniem sprawuje kontrolę system informatyczny A.L.I.C.E., a za przewodnika – atakującego turystów z każdego ekranu i billboardu – służy niejaki Springy Fool. To oczywiste, że w takim miejscu popełniane są przestępstwa. Te drobne – jak kradzieże, pobicia czy napaści – natychmiast wykrywa i karze A.L.I.C.E., dzięki czemu policjanci mogą skupić się na wykroczeniach większego kalibru – porwaniach, gwałtach i zabójstwach. I o ściganiu takich właśnie przewinień marzy Zach. Ale by do tego doszło, musi najpierw przejść półroczny trening pod okiem pana Membertou, a następnie wygrać finałowy pojedynek z drugim kandydatem do fuchy Urban Interceptora, Ishamem El Ghellabem.
W tym samym czasie w Monplaisir pojawia się, przybyły z miasta górniczego na satelicie Ganimedesa, detektyw Al Bange, który prowadzi śledztwo w sprawie wyjątkowo brutalnych zbrodni popełnionych na młodych kobietach. Wkrótce po zameldowaniu się w hotelu pada on ofiarą płatnego zabójcy, którego wytropienie okazuje się pierwszym zadaniem nowo mianowanego supergliny. Tej rozgrywce przypatrują się z wielkim zainteresowaniem wszyscy obecni w Monplaisir, jest ona bowiem transmitowana na żywo na wielkich ekranach, zdobiących każdy zakątek miasta. W „Regułach gry” Brunschwig rozwija równocześnie kilka niepowiązanych ze sobą, przynajmniej na razie, wątków (vide kariera Buzza, śledztwo Bange’a i spisek przeciwko niemu), wprowadza też postaci, które – jak można domniemywać – dopiero w przyszłości połączy wspólny los (oprócz wspomnianych powyżej także hostessa Ishrat, tajemniczy chłopiec Niels czy pojawiający się w retrospekcjach Overtime, policjant czasu, bohater serialu animowanego, który wydatnie wpłynął na życie Zachary’ego). W efekcie powstaje wrażenie chaosu, jakby autor rozsypał przed czytelnikami puzzle i – zakładając, że to jednak działania świadome – cieszyła go ich dezorientacja.
I chociaż można podejrzewać, że w kolejnych tomach z tych oderwanych od siebie fragmentów Brunschwig ułoży mimo wszystko w miarę spójny obraz, to jednak postawienie w pierwszej odsłonie cyklu tak wielu znaków zapytania może rodzić pewne wątpliwości co do zasadności podobnej konstrukcji fabuły. Zaskakuje też użyte w komiksie słownictwo przyszłości (akcja rozgrywa się w 2058 roku), w którym mamy na przykład do czynienia z… szynojazdem (dlaczego nie ze zwykłym pociągiem, tym bardziej że narysowany przez Ricciego środek lokomocji niczym się od niego nie różni?). Zwykłe naziemne taksówki to „taxi-run”, a latające – „taxi-fly”. Naprawdę nie było stać francuskiego scenarzysty na wymyślenie oryginalniejszych nazw?… Od strony wizualnej „Urban” też może budzić ambiwalentne odczucia. Jedno jest pewne – do rysunków Włocha (niekiedy przypominających twórczość Enkiego Bilala) trzeba się przyzwyczaić, oswoić z ich w pełni zamierzoną brzydotą, przyjąć je jako przejaw konwencji. Przy takim podejściu zdecydowanie zyskują. A to z kolei dobrze rokuje na przyszłość. Oczywiście nie jesteśmy w stanie zagwarantować, że tom drugi będzie lepszy, ale wiele na to wskazuje.