Co się stanie, gdy po skierowany do młodego czytelnika komiks science fiction sięgnie mistrzyni podgatunku mangi opowiadającego skierowane do młodych dziewczyn historie o homoseksualnej męskiej miłości? Powstanie lekkie, zabawne dzieło rozrywkowe… z podtekstami.
Konrad Wągrowski
Kosmiczny gender
[Moto Hagio „Było ich jedenaścioro” - recenzja]
Co się stanie, gdy po skierowany do młodego czytelnika komiks science fiction sięgnie mistrzyni podgatunku mangi opowiadającego skierowane do młodych dziewczyn historie o homoseksualnej męskiej miłości? Powstanie lekkie, zabawne dzieło rozrywkowe… z podtekstami.
Moto Hagio
‹Było ich jedenaścioro›
„Było ich jedenaścioro” to powstała w latach 70. ubiegłego stulecia manga autorstwa Moto Hagio, której fabułą są przygody grupy nastoletnich kadetów Akademii Kosmicznej. Wydany w Polsce tom składa się z dwóch głównych epizodów: tytułowego „Było ich jedenaścioro”, kontynuacji zatytułowanej poetycko „Horyzont na wschodzie, wieczność na zachodzie” oraz zbioru umieszczonych w tym samym uniwersum miniatur komiksowych, wspólnie zatytułowanych „Kosmiczny zaułek”. Autorka zalicza się do legend japońskiego komiksu, wiele jej cykli osiągało w ojczyźnie niemałą popularność, pojawiały się również ich adaptacje telewizyjne, sceniczne, ekranizacje, były również wielokrotnie nagradzane. Dowcip w tym, że „Było ich jedenaścioro” trudno uznać za dzieło wzorcowe dla twórczości Moto Hagio. Nie była ona bowiem uznawana za specjalistkę od science fiction, lecz raczej opowieści z gatunku shōjo manga, a w szczególności shōnen-ai. To pierwsze oznacza historie kierowane do nastoletnich dziewcząt, to drugie precyzuje, że ich tematem była przeważnie miłość między mężczyznami… I choć „Było ich jedenaścioro” mieści się w zakresie schematów klasycznych przygodowych opowieści science fiction, to nie brak w nich również tematyki właściwej dla głównych nurtów twórczości Moto Hagio.
Pierwsze dwie strony komiksu nakreślają nam scenerię. Akcja toczy się w dalekiej przyszłości, w której dzięki napędowi ponadświetlnemu i antygrawitacji Ziemianie rozpoczęli kolonizację wszechświata, co doprowadziło do szeregu kontaktów z innymi cywilizacjami i w efekcie wykształcenia dość złożonej struktury zależności politycznych. Występują tam rywalizujące ze sobą imperia, w ich skład wchodzą pojedyncze planety, ale istnieją również światy niezależne, peryferyjne. Mimo napięć i konfliktów wszyscy próbują koegzystować w zgodzie, a inicjatywy w stylu Kosmicznej Akademii są jednym z przejawów takiej polityki. Bohaterów komiksu poznajemy, gdy rozpoczyna się ostatnia faza ich egzaminu wstępnego. Będzie on raczej nietypowy: przyszli studenci, podzieleni na jednopłciowe grupy dziesięcioosobowe, stają przed różnego rodzaju wyzwaniami. Grupa, której losy będziemy śledzić, zostaje umieszczona na opuszczonym statku kosmicznym o mało wyszukanej nazwie „Biały” i ma tam przetrwać 53 dni. Jeśli ktokolwiek wycofa się – wszyscy odpadają. Jeśli ktokolwiek zginie – wszyscy odpadają. Do Akademii dostanie się cała ekipa albo nikt. Kandydatów czeka już jednak na początku duże zaskoczenie: nie jest ich, jak zapowiedziano, dziesięciu, lecz jedenastu. Kto jest tym nadliczbowym? Jaka jest jego rola? Jakie czekają ich niespodzianki i zagrożenia na pokładzie statku? I dlaczego, u licha, jeden z nich, choć deklaruje, że jest mężczyzną, wygląda jak atrakcyjna kobieta?
Lekka, rozrywkowa historia opowiedziana w tym komiksie ładnie wpisuje się w klimaty młodzieżowej fantastyki tamtych lat, ale również dobrze sprawdza się w dzisiejszych czasach. Chodzi bowiem o przygodę, chodzi o zagadkę, zwroty akcji, odsłanianie kolejnych tajemnic. Nie oczekujmy jednak od mangi Moto Hagio jakichś efektownych plansz kosmicznych, przeładowania technologią czy gadżetami science fiction. Owszem, pojawiają się i takie rysunki, ale widać, że autorkę interesują przede wszystkim bohaterowie – a znajdziemy wśród nich całkiem malownicze postacie. Na pierwszy plan wybija się dwójka z nich: zrównoważony, spokojny, obdarzony pewnymi nadnaturalnymi umiejętnościami Tada i ów hermafrodytyczny student imieniem Frol – dla odmiany osobnik/osobniczka ekspresyjny/a, emocjonalny/a i wybuchowy/a. Towarzyszą im przedstawiciele różnych ras (zawsze jednak mocno humanoidalnych, nie ma tu miejsca na gwiezdnowojenne menażerie), wśród nich nawet władca jednej z planet. I choć egzamin narzuca kooperację, konfliktów nie brakuje, a wszystko podsyca niepewność co do tego, kto z całej ekipy jest tym jedenastym…
Sukces „Było ich jedenaścioro” zaowocował powstaniem kolejnej części – „Horyzont na wschodzie, wieczność na zachodzie” opowiada o dalszych losach uczestników egzaminu. Dramatyczne wydarzenia scaliły ekipę z „Białego” i zaowocowały zacieśnieniem przyjaźni. Król Bacesca zaprasza Tadę i Frol na swoją planetę. Zapowiadający się na wesołe wakacje wypad kończy się jednak wielkim zamieszaniem. Realia polityczne planety, która jest częścią dość skomplikowanego układu dwóch światów krążących wokół planety-matki, obiegającej z kolei swą gwiazdę (ładnie jest to rozrysowane na jednym z kadrów), są bardzo złożone, frakcje bezwzględnie walczą tu o władzę, nie unikając oszustw, zdrady i zbrodni. Fantastycznonaukowa sceneria „Było ich jedenaścioro” zostaje zastąpiona tu opowieścią w klimacie intryg dworskich w realiach świata łączącego cechy mistycznego fantasy z historiami płaszcza i szpady (choć oczywiście nie bez obecności zaawansowanych technologii). Nie da się ukryć, że cała historia, w części pierwszej bardzo spójna i precyzyjna, na tym nieco traci, choć przecież trudno się dziwić się autorce, że chce przedłużyć literacki żywot swych bohaterów, wymyślając dla nich nowe przygody, a nie powielając schematu części pierwszej. Tom uzupełnia siedem krótkich humorystycznych opowieści z życia studentów Akademii, w których oczywiście brylują Tada i Frol (a zwłaszcza ten drugi/ta druga), wspólnie nazwanych „Kosmiczny zaułek”, całość jest lekka i dowcipna.
Całość broni się bardzo dobrze po blisko 40 latach od powstania, choć przyznać należy, że album przemówi najsilniej do czytelników poszukujących klasycznych opowieści fantastycznonaukowych z nieskrępowanymi możliwościami ludzkiej cywilizacji, wielkimi gwiezdnymi imperiami, dramatycznymi przygodami w kosmosie, nie wchodzących w jakieś bardziej zawiłe aspekty ewolucji czy rozwoju technologicznego. Dodatkowym bonusem dla tej historii jest z pewnością postać Frol(a) – bohatera/bohaterki, który/a łączy w sobie męskie i żeńskie cechy płciowe. Przedstawiciele jego rasy po prostu rodzą się w wersji obojnaczej, by dopiero w dojrzałym wieku podjąć decyzję o tym, czy chcą stać się kobietą, czy mężczyzną. Daje to asumpt autorce do wplecenia w komiks nietypowej historii miłosnej, w której kwestia owej decyzji jest całkiem istotnym elementem przyszłości pary. Tada, zakochany we Frol, przekonuje ją/jego, by stał się kobietą, aby mógł się z nią ożenić. Frol zgadza się, ale zmienia decyzję po sprzeczce narzeczonych, bo sam pragnie zaznać wesołego życia atrakcyjnego podrywacza… Sytuacja zmienia się jeszcze kilkukrotnie i widać, że rozważanie opcji i możliwości różnych zwrotów sprawiało autorce frajdę. Koncept jest odważny, ciekawy, zabawny i wpisujący się w obecne również w science fiction rozważania o dalszej ewolucji płciowości. A dzięki temu w „Było ich jedenaścioro” znajdziemy tak fajne sformułowania w dyskusji na temat przyszłości bohaterów, jak: „Moja przemiana w kobietę zakończy się za około dwa lata, a ponieważ będziemy jeszcze na studiach, ślub trzeba będzie odłożyć jeszcze o parę lat”…