To wcale nie takie rzadkie zjawisko – próba poradzenia sobie z traumą po poważnej chorobie poprzez opowiedzenie o niej w formie artystycznej. Jedni kręcą na ten temat filmy, drudzy piszą książki, jeszcze inni – jak chociażby Francuzka Élodie Durand – tworzą komiksy. Jej, wydana oryginalnie przed czterema laty, „Parenteza” jest formą terapii po wyleczeniu złośliwego guza mózgu.
Życie w nawiasie
[Élodie Durand „Parenteza” - recenzja]
To wcale nie takie rzadkie zjawisko – próba poradzenia sobie z traumą po poważnej chorobie poprzez opowiedzenie o niej w formie artystycznej. Jedni kręcą na ten temat filmy, drudzy piszą książki, jeszcze inni – jak chociażby Francuzka Élodie Durand – tworzą komiksy. Jej, wydana oryginalnie przed czterema laty, „Parenteza” jest formą terapii po wyleczeniu złośliwego guza mózgu.
Krakowski Post przyzwyczaił czytelników do tego, że pod hasłem „Komiksy szczególne” od lat publikuje dzieła wybitne – albo będące uznanymi utworami cenionych artystów (jak chociażby „
Maus” Arta Spiegelmana, „
Kot rabina” Joanna Sfara, „Persepolis” i „
Kurczak ze śliwkami” Marjane Satrapi czy cykl o podróżniku-awanturniku
Corto Maltese Hugo Pratta), albo podejmujące niezwykle ważne tematy społeczne (vide „
Golem i Gwiazdy Dawida” Jamesa Sturma). Autobiograficzna „Parenteza” Élodie Durand zalicza się do grupy drugiej. Autorka, Francuzka z pochodzenia, jest bowiem dopiero na początku swojej drogi twórczej. Nie z własnej winy. Jako młoda dziewczyna przeszła bardzo poważną chorobę; wykryto u niej złośliwy nowotwór w mózgu. To on sprawił, że jej życie zawisło na włosku. Że przez kilka lat musiała w sposób prawdziwie heroiczny zmagać się z własną słabością, niepamięcią, atakami epilepsji i wywołaną schorzeniem agresją. Po wyleczeniu ukończyła studia w École Supérieure des Arts Décoratifs w Strasbourgu, została ilustratorką w prasie dziecięcej i wydawnictwach młodzieżowych; opublikowała też komiksową nowelę „Les Moitiés” w wydanej przez Delcourt antologii „Pommes d’amour – 7 Love Stores” (2008).
W tym czasie od wielu już lat pracowała nad komiksem, w którym postanowiła opowiedzieć historię swojej choroby. Pierwsze rysunki – a raczej minimalistyczne w formie szkice, oddające jej zmieniające się nieustannie stany emocjonalne – powstawały na bieżąco, w latach 1995-1998. I chociaż znacznie odstają one od tego, co stworzyła później, Durand zdecydowała się dołączyć je do albumu – i była to, należy przyznać, decyzja ze wszech miar słuszna. Gdy podchodziła na studiach do egzaminu dyplomowego, przedstawiła komisji kolejne ilustracje pochodzące z dzieła, które rodziło się już wtedy w jej uwolnionej już od guza głowie i coraz śmielej także na papierze; z czasem je rozwijała, dodając nowe wątki. Bodźcem do doprowadzenia pracy do końca była natomiast podpisana w 2009 roku umowa z wydawnictwem Delcourt, które nie zawahało się zaryzykować, inwestując w publikację komiksu autorki praktycznie nieznanej. I to na dodatek komiksu, który – z powodu podjętego tematu – nie mógł liczyć na masowe zainteresowanie czytelników. A jednak opłaciło się. Dzisiaj wielu krytyków stawia „Parentezę” w jednym rzędzie z „Rycerzami świętego Wita” (1996-2003) – legendarnym komiksem Davida B., w którym opisał on wieloletnie zmagania swojej rodziny z epilepsją, na którą w bardzo młodym wieku zapadł starszy brat (współ)autora „
Najlepszych wrogów”.
I nawet jeśli uznać te porównania za delikatne nadużycie, nie sposób zaprzeczyć, że Élodie Durand stworzyła album, nad którym nie sposób przejść do porządku dziennego. To opowieść bardzo osobista, intymna aż do bólu, hipnotyzująca i rozdzierająca zarazem. Jak to się zaczęło? Dość niepozornie – od zaników pamięci krótkotrwałej i utraty zdolności koncentracji; z czasem doszły trudności z zapamiętywaniem, a potem zaczęły pojawiać się luki w podstawowej wiedzy. Ataki epilepsji lekarze próbowali zwalczać farmakologicznie; gdy to nie przynosiło żadnych efektów, zdecydowali się na badanie tomografem. Jego wyniki okazały się być wyrokiem skazującym – guz w mózgu; śmiertelna choroba i tylko jedna malutka iskierka nadziei na jakąkolwiek poprawę i ostateczne wyleczenie. Durand, prowadząc czytelnika przez historię swojej choroby, nie szczędzi mu dramatycznych zwrotów akcji, wciąga go w wir wydarzeń, w samo oko cyklonu. Zaprasza do swojej głowy i każe doświadczać tego, czego i ona była świadkiem. Gdy Élodie walczy – walczymy wraz z nią. Gdy się poddaje – my również rozkładamy bezradnie ręce. Patrząc jej oczyma na rzeczywistość, widzimy, jak świat ulega dekompozycji, jak miejsce doskonale znanych przedmiotów zajmują bliżej niezidentyfikowane kształty i twory. Przez cały czas zachowujemy jednak pełną świadomość, ani przez moment nie towarzyszy nam wrażenie, że śnimy sen wariata.
Z powodu choroby, znaczonej utratami pamięci, w życiorysie Durand powstają luki. Élodie (w komiksie występuje pod swoim drugim imieniem, Judith) wypełnia je, wprowadzając jako narratorów swoich bliskich i znajomych – matkę, siostrę, lekarzy. Oni pomagają jej zapisać i zarysować wypełniające głowę „białe kartki”, z rozbitej na drobne kawałki rzeczywistości poskładać na nowo w miarę spójny obraz. To jak poznawanie siebie od nowa. Jak powtórna nauka chodzenia, pisania, czytania. Tak nowatorskiemu podejściu do fabuły musiała towarzyszyć także unikalna forma graficzna. I pod tym względem „Parenteza” zaskakuje jeszcze bardziej. Plastycznie to dzieło bardzo różnorodne i wymykające się jednoznacznej klasyfikacji. Obok plansz klasycznie komiksowych, z ramowym podziałem na kadry i dialogami ujętymi w „dymki”, znajdują się całostronicowe oniryczne rysunki i abstrakcyjne, minimalistyczne szkice (wspomniane już wcześniej). Grafikom z rozbudowanymi dalszymi planami towarzyszą ilustracje przedstawiające elementy – postaci, części ciała ludzkiego – całkowicie pozbawione kontekstu, na jednolitym białym bądź czarnym tle. Rysunki utrzymane w stylistyce karykaturalnej przeplatane są wizjami rodem z horrorów. W jednej chwili możemy odnieść wrażenie, że mamy do czynienia – oczywiście w warstwie plastycznej, nie tekstowej – z dziełem dla dzieci bądź młodzieży, by w drugiej otrzymać potężny cios prosto między oczy.
Żaden z efektów zastosowanych przez Durand nie służy jednak wywołaniu skandalu czy kontrowersji; autorce zależy przede wszystkim na tym, aby najdogłębniej, jak tylko to możliwe, oddać stan swego – „pożeranego” przez nowotwór – umysłu. To forma terapii, dzięki której artystka może zdać sobie sprawę z tego, ile osiągnęła, przezwyciężając chorobę. Mówiąc: „tam byłam wtedy”, a potem dodając: „dzisiaj jestem tutaj” – jasno wskazuje, jak długą przebyła drogę. „Parenteza” to komiks do wielokrotnej lektury – budzący przerażenie, ale i, bez składania fałszywych obietnic, przynoszący nadzieję. Zwłaszcza takim osobom jak Judith vel Élodie, każdego dnia stającym oko w oko ze śmiertelnym wrogiem, który za bazę wypadową do ataków na nas wybrał nasze własne ciało.