„Wartownicy” przebojem wdarli się na polski rynek komiksowy. Nie bez powodu – ta steampunkowa historia z czasów pierwszej wojny światowej została świetnie i z nerwem opowiedziana przez Xaviera Dorisona i nie mniej interesująco narysowana przez Enrique Breccię. W drugim rozdziale serii autorzy rzucają swoich bohaterów w samo „oko cyklonu”, czyli każą im wykonać supertajną misję w trakcie trwania krwawej (pierwszej) bitwy nad rzeką Marną.
Historia w obrazkach: Parszywi, ale skuteczni
[Enrique Breccia, Xavier Dorison „Wartownicy #2” - recenzja]
„Wartownicy” przebojem wdarli się na polski rynek komiksowy. Nie bez powodu – ta steampunkowa historia z czasów pierwszej wojny światowej została świetnie i z nerwem opowiedziana przez Xaviera Dorisona i nie mniej interesująco narysowana przez Enrique Breccię. W drugim rozdziale serii autorzy rzucają swoich bohaterów w samo „oko cyklonu”, czyli każą im wykonać supertajną misję w trakcie trwania krwawej (pierwszej) bitwy nad rzeką Marną.
Enrique Breccia, Xavier Dorison
‹Wartownicy #2›
Polska historiografia ma nieco spaczony – czy też raczej, mówiąc znacznie delikatniej, wyidealizowany – obraz pierwszej wojny światowej. Chociaż i polscy żołnierze, mimo że w obcych mundurach, wykrwawiali się podczas największych batalii tego konfliktu (vide Tannenberg, Gorlice, Verdun), nie potrafimy oderwać się od myślenia o wojnie z lat 1914-1918 poprzez pryzmat tego, co nam przyniosła – niepodległości (po stu dwudziestu trzech latach nieistnienia na mapie Europy). Francuzi patrzą na nią zupełnie inaczej, mając w pamięci przede wszystkim ogromną liczbę ofiar i traumę powojenną, która doprowadziła do tak poważnego rozbrojenia moralnego narodu, że gdy dwie dekady później pojawiło się następne realne zagrożenie ze strony Niemiec (tym razem hitlerowskich), nawet najwięksi bohaterowie – jak marszałek Philippe Petain czy generał Maxime Weygand – nie potrafili wykrzesać w społeczeństwie chęci walki przeciwko najeźdźcy. Odzyskanie, dzięki postanowieniom traktatu wersalskiego, Alzacji i Lotaryngii, a nawet zdobycie kosztem śmiertelnego wroga kolonii nie mogło zrekompensować śmierci ponad miliona trzystu tysięcy żołnierzy i okaleczeń – fizycznych i psychicznych – ponad czterech milionów kolejnych.
Czy powinniśmy się więc dziwić, że temat pierwszej wojny światowej obecny jest w historiografii, literaturze pięknej i kinematografii francuskiej w znacznie szerszym zakresie, niż w jakimkolwiek innym państwie? Że trafił nawet na karty komiksu? To oczywiście pytania retoryczne. „Wartownicy” jednak, co wiemy już po lekturze wydanego w Polsce w ubiegłym roku
rozdziału pierwszego (z trzech, jak na razie, opublikowanych we Francji) tej opowieści, nie są komiksem stricte historycznym, chociaż pod wieloma względami trzymają się faktów i przekazują konkretną wiedzę na temat wydarzeń z lata 1914 roku. W narrację odnoszącą się do rzeczywistości wojennej scenarzysta Xavier Dorison („
XIII – Mystery: Mangusta”, „
Long John Silver”, „
W.E.S.T.”) wplótł bowiem wątki czysto fantastyczne. Zrobił to w taki sposób, aby nie zmieniać przeszłości; nie tworzy zatem historii alternatywnej, a jedynie, chcąc naświetlić pewne zdarzenia sprzed stu lat, posiłkuje się własną wyobraźnią.
Po niemieckim ataku na Francję, który nastąpił w pierwszych dniach sierpnia 1914 roku, młody naukowiec Gabriel Feraud został wysłany – w stopniu porucznika – na front. Była to w pewnym sensie zemsta pułkownika Mirreau (nadzorującego „Wartowników”, tajną sekcję armii francuskiej, zajmującą się „produkcją” superżołnierzy) za odmowę współpracy z wojskiem i przekazania mu swego genialnego wynalazku – baterii radowej – który uczyniłby Tailleferów bronią jeszcze skuteczniejszą i jeszcze bardziej śmiertelną dla wroga. Mirreau nie zależało jednak wcale, wbrew pozorom, na wyeliminowaniu fizyka; liczył raczej, że gdy ten posmakuje prochu, zrezygnuje ze swoich pacyfistycznych poglądów i – dla dobra ojczyzny – zgodzi się na kooperację ze służbami specjalnymi. I tak się właśnie stało. Ranny na polu bitwy Feraud, chcąc przeżyć, musiał poddać się operacji przeprowadzonej przez demonicznego doktora Fulgence’a Kroppa, po której sam stał się… Tailleferem. Tyle wiemy ze „
Stalowych żniw”. Akcja rozdziału drugiego – taką nomenklaturę konsekwentnie stosuje Dorison, zatem i my przy niej pozostańmy – rozgrywa się miesiąc później.
Jest wrzesień 1914 roku, armia cesarska po przejściu przez Belgię i Luksemburg dociera do północno-wschodniej Francji, najbardziej wysunięte na zachód oddziały Wilhelma II Hohenzollerna znajdują się około siedemdziesięciu kilometrów od Paryża. Wydaje się, że nic już nie powstrzyma wroga przed wkroczeniem do stolicy. Ale pojawia się nikła nadzieja. Pilotowany przez kapitana De Clermonta samolot zwiadowczy, latający nad pozycjami niemieckimi w okolicach Château-Thierry, robi zdjęcia, z których jasno wynika, że między dwiema wrogimi armiami powstała znaczna wyrwa. Gdyby uderzyć właśnie w nią, pojawiłaby się szansa jeśli nawet nie pokonania Niemców, to przynajmniej zmuszenia ich do odwrotu. Generał Gallieni – orędownik zuchwałego ataku – potrzebuje jednak namacalnego dowodu, jakim byłyby fotografie; tylko w ten sposób mógłby przekonać generała Josepha Joffre’a (to postać historyczna) do zmiany strategii i podjęcia ryzyka. Niestety, samolot De Clermonta zostaje zestrzelony w pobliżu terytorium opanowanego przez wroga. Gallieni dochodzi do wniosku, że dostać się tam i odzyskać płytki ze zdjęciami może tylko oddział dowodzony przez superżołnierzy ze stajni Mirreau.
Porucznik Feraud wcale się jednak nie garnie do wykonania tej, jak sam sądzi, samobójczej misji; przekonuje go argument, że odzyskanie fotografii i ewentualne przeprowadzenie kontrataku w okolicach rzeki Marny pozwoli zapobiec ogromnym stratom własnym (również wśród cywilów). Wraz z Dżibutim starają się więc wziąć w garść przydzielonych im żołnierzy, którzy do walki kwapią się jeszcze mniej niż Feraud, i ruszają na front. Mają zaledwie czterdzieści osiem godzin! Oś fabularna komiksu nie jest tym razem specjalnie odkrywcza; podobne historie opowiadano już w filmach wojenno-awanturniczych niejednokrotnie, wystarczy przypomnieć chociażby cykl o „Parszywej dwunastce”, ale także „Działa…” i „Komandosów z Nawarony”, wreszcie włoskie i amerykańskie „Bękarty wojny”. Tam także mieliśmy do czynienia z grupą średnio rozgarniętych, skłonnych do niesubordynacji żołnierzy, którym przychodzi wykonać zadanie zdecydowanie wykraczające poza ich możliwości (a mimo to jakoś sobie radzą). W przypadku dzieła Dorisona nowością jest fakt, że na czele oddziału staje superżołnierz, swoisty Terminator z początku XX wieku.
Przedzierający się przez linię frontu i docierający do pozycji niemieckich oddział Ferauda doświadcza wszystkich okrucieństw konfliktu zbrojnego. Misja, jaką Francuzi mają do wykonania, nie jest wspaniałą, męską przygodą, ale prawdziwą gehenną. Bo jakże może być inaczej, skoro przychodzi nawet taki moment, gdy psychicznie załamuje się sam Taillefer? Enrique Breccia swoimi rysunkami idealnie oddał grozę panującą na froncie, chaos i przerażenie żołnierzy, niewiarę w zwycięstwo. Na dodatek wykorzystał również archiwalne zdjęcia z czasów pierwszej wojny światowej, które jeszcze bardziej uwiarygodniają jego wizję wydarzeń. Kadry są pełne dynamizmu, dzięki czemu sceny batalistyczne stają się tak realistyczne, że momentami aż ciarki przebiegają po plecach. By nieco zrównoważyć poważny – by nie rzec: mocno przygnębiający – wydźwięk komiksu, Dorison zdecydował się dodać kilka fragmentów groteskowych. Do nich należy zaliczyć chociażby postać kaprala Malvala, sposób w jaki Dżibuti zdobywa ciężarówkę, którą mają wyruszyć na akcję, wreszcie scenę pożegnania Kroppa z Feraudem, gdy na odchodne doktor wyposaża swego superżołnierza w… części zamienne, narzędzia pierwszej potrzeby oraz rezerwę oleju. Niech Was to jednak nie zmyli – „Wartownicy” wcale nie są podszyci żartem.