Wielbicieli Hellboya w Polsce nie brakuje. Można więc podejrzewać, że dwunasty zbiorczy tom opowieści o pół-demonie i pół-człowieku, który pojawił się na Ziemi za sprawą szalonego mnicha Grigorija Rasputina, spotka się ze sporym zainteresowaniem. Bo też „Burza i pasja” wyjątkowo na to zasługuje. Także z tego powodu, że to – prawdopodobnie – ostatnia odsłona przygód tego bohatera, której akcja rozgrywa się… na Ziemi.
See you in hell, boy!
[Duncan Fegredo, Mike Mignola „Hellboy #12: Burza i pasja” - recenzja]
Wielbicieli Hellboya w Polsce nie brakuje. Można więc podejrzewać, że dwunasty zbiorczy tom opowieści o pół-demonie i pół-człowieku, który pojawił się na Ziemi za sprawą szalonego mnicha Grigorija Rasputina, spotka się ze sporym zainteresowaniem. Bo też „Burza i pasja” wyjątkowo na to zasługuje. Także z tego powodu, że to – prawdopodobnie – ostatnia odsłona przygód tego bohatera, której akcja rozgrywa się… na Ziemi.
Duncan Fegredo, Mike Mignola
‹Hellboy #12: Burza i pasja›
Pierwsze zdania „Wprowadzenia” autorstwa Glena Davida Golda nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości: „Jeśli czytacie te słowa, to zapewne znacie już wszystkie opowieści poprzedzające historie zebrane w tym albumie. To w nim kończą się przygody Hellboya”. I chociaż nieco ponad rok później okazało się, że w rzeczywistości jest jednak trochę inaczej, to Gold nie kłamał. „Burza i pasja” – wydanie angielskie pojawiło się w sprzedaży w marcu przed dwoma laty – zbiera dwie trzyodcinkowe miniserie, które pierwotnie publikowano w formie zeszytowej od lipca do września 2010 („Burza”) oraz od maja do sierpnia 2011 roku („Pasja”). W ostatnim odcinku drugiej z nich saga o Hellboyu doczekała się dramatycznego zwieńczenia, po którym sztandarowy bohater Mike’a Mignoli zniknął – wtedy wydawało się, że już po wsze czasy – z pola widzenia czytelników. Tymczasem po kilkunastu miesiącach… Do tego wrócimy później.
Autorem rysunków do „Burzy i pasji” jest Brytyjczyk Duncan Fegredo (rocznik 1954), specjalista od opowieści superbohaterskich („B.B.P.O.”, „Codename X-Men”, „Spider-Man”, „Tom Strong”, „The Invisibles”), który współpracę z Mignolą nawiązał przed ośmioma laty. To jego grafiki ozdobiły historie, które znalazły się w poprzednich albumowych wydaniach „Hellboya” – „Zewie ciemności” (2007) i „Dzikim gonie” (2009). Można być więc pewnym, że od strony plastycznej nie czekają nas żadne niemiłe niespodzianki. Wręcz przeciwnie! Fegredo miał sporo czasu, aby wgryźć się w mroczny klimat serii i w efekcie osiągnął taki stopień zespolenia artystycznego ze scenarzystą, że można chyba zaryzykować stwierdzenie, iż sam Mignola nie narysowałby tego lepiej. Mike, w pełni zawierzając swemu współpracownikowi, mógł tymczasem skupić się na fabule. Co było o tyle istotne, że – założywszy z góry zakończenie serii – w „Pasji” musiał powiązać wszystkie zainicjowane wcześniej wątki.
Hellboy wraz ze swoją nową ukochaną Alice Monaghan odwiedza Billa – przyjaciela sprzed lat, proboszcza jednej z parafii na angielskiej prowincji. Jego wizyta, choć zaskakująca, bo niezapowiedziana, nie jest przypadkowa; okazuje się bowiem, że w całej Anglii zaczęli wstawać z grobów „szlachetni martwi Brytanii” (trochę nieszczęśliwe jest to dosłowne tłumaczenie z angielskiego). A to oznacza, że ktoś chce uformować z nich armię. Alice próbuje przekonać Hellboya, że to on – wyposażony przecież w Excalibur – powinien stanąć na jej czele, lecz ten jest przekonany, iż jemu pisana jest inna rola do odegrania. Postanawia wyruszyć na spotkanie z Nimue, królową krwi, która ogłosiła się boginią wojny i pod postacią smoka pragnie sprowadzić na Ziemię zarazę, głód i śmierć. Po drodze spotyka całą masę postaci znanych z wcześniejszych albumów: Wieprza, Rasputina, Babę Jagę, Wasylisę. Pojawiają się też Hekate, Gruagach, Morgana le Fay, król Artur (ten od Rycerzy Okrągłego Stołu) i królowa Mab. Słowem: sami dobrzy znajomi.
To, co w „Burzy i pasji” jest jednak najistotniejsze, to ostateczny pojedynek, który stacza Hellboy, chcąc uratować świat. Wątek ten ciągnie się przez kilka rozdziałów, co wymagało od grafika szczególnej inwencji – nie jest przecież proste rozrysować klasyczną „nawalankę” na w sumie kilkadziesiąt stron w taki sposób, aby czytelnik nie poczuł się znużony. Stąd zapewne zastosowanie przeróżnych tricków, mających na celu uatrakcyjnienie pełnej dramaturgii finałowej rozgrywki – od zmian kolorystyki (żółcie, zielenie, czerwienie) po specyficzne kadrowanie (kolejne bardzo dynamiczne sekwencje rysunków dużo zawdzięczają typowemu montażowi filmowemu). W sukurs Duncanowi Fegredo przychodzi też Mignola, który chcąc podbić napięcie, wprowadza krótkie retrospektywne przerywniki, spowalniające nieco pędzącą na złamanie karku akcję. Mają one też swoje uzasadnienie psychologiczne, wydobywają bowiem na plan pierwszy to wszystko, co wiąże się z ludzką stroną natury Hellboya.
Mike Mignola niezwykle umiejętnie przygotowuje czytelnika na to, co czeka go na końcu opowieści. Sprawia tym samym, że pożegnanie z dla wielu przecież ulubionym bohaterem komiksowym wywołuje jeszcze silniejsze emocje. Dotarłszy do kresu historii, nie sposób bowiem nie uronić łezki, przypominając sobie – ten wątek też zresztą jest przywołany – młodziutkiego Hellboya pozostającego pod troskliwą opieką profesora Trevora Bruttenholma. Miał więc rację Glen David Gold, pisząc o „końcu przygód”. Ale też, jak wiemy z perspektywy czasu, pomylił się, bo przecież od grudnia 2012 roku Mignola (tym razem również w roli rysownika) tworzy kolejną serię ze swoją sztandarową postacią w roli głównej – „Hellboy in Hell”. Do maja tego roku ukazało się już sześć zeszytów.