W ostatnim czasie polscy wielbiciele komiksowej twórczości Hermanna Huppena nie mają prawa czuć się zawiedzeni. Tym bardziej że oprócz dawnych prac tego autora w sprzedaży pojawiło się również jego najnowsze dzieło – horror science fiction „Stacja 16”. Powstał on do scenariusza niejakiego Yves’a H., pod którym to imieniem i inicjałem kryje się… syn rysownika. To zresztą nie pierwsza ich wspólna praca.
„Coś” jak zombie
[Yves H., Hermann Huppen „Stacja 16” - recenzja]
W ostatnim czasie polscy wielbiciele komiksowej twórczości Hermanna Huppena nie mają prawa czuć się zawiedzeni. Tym bardziej że oprócz dawnych prac tego autora w sprzedaży pojawiło się również jego najnowsze dzieło – horror science fiction „Stacja 16”. Powstał on do scenariusza niejakiego Yves’a H., pod którym to imieniem i inicjałem kryje się… syn rysownika. To zresztą nie pierwsza ich wspólna praca.
Yves H., Hermann Huppen
‹Stacja 16›
Kiedy przed paroma miesiącami Wydawnictwo Komiksowe rozpoczęło publikację historycznej – i jeśli chodzi o tematykę, i z uwagi na jej znaczenie dla świata komiksu – serii autorstwa belgijskiego scenarzysty i rysownika Hermanna Huppena (rocznik 1938) „
Wieże Bois-Maury”, rozpoczęło się stopniowe wypełnianie jednej z największych luk na polskim rynku wydawniczym. Z kolei od czerwca inna oficyna, Elemental, zapowiada wydawanie innego klasycznego cyklu tego autora – liczącej już sobie trzydzieści dwa albumy, postapokaliptycznej opowieści „Jeremiah”. Jakby tego było mało, w maju ukazało się najnowsze dzieło Hermanna – „Stacja 16”, do którego scenariusz napisał syn rysownika, urodzony w 1967 roku, Yves Huppen. Yves współpracuje w tej roli z ojcem od ponad dekady. Razem stworzyli już między innymi cztery tomy „Wież…” (2001-2012) oraz osiemnastą odsłonę przygodowego „Bernarda Price’a” (2010). Ale to jeszcze nie wszystko, spod ich rąk wyszło również kilka interesujących one-shotów. Jak chociażby kryminał „Manhattan Beach 1957” (2002), fantastycznonaukowy „Zhong Guo” (2003), thriller „Dziewczyna z Ipanemy” (2005) czy sensacyjny „Powrót do Konga” (2013).
Jak więc widać, dla rodzinnej spółki nie ma żadnych ograniczeń tematycznych. Hermann i Yves odnajdują się praktycznie w każdej stylistyce, co zresztą skwapliwie potwierdzili „Stacją 16”, która – choć zalicza się przede wszystkim do gatunku science fiction – nosi także wszelkie znamiona horroru. Akcja rozgrywa się – a w zasadzie: rozpoczyna się – w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku. Zaledwie siedem lat wcześniej zamknięto poligony jądrowe na położonej na Oceanie Arktycznym, niedaleko bieguna północnego globu, Nowej Ziemi. To tam w 1961 roku zdetonowano „Car Bombę” – największy, jak dotąd, ładunek nuklearny na świecie; przy nim „Little Boy” i „Fat Man”, które szesnaście lat wcześniej zniszczyły Hiroszimę i Nagasaki, wydać by się mogły dziecięcymi zabawkami. Niektóre obszary wysepek wciąż są silnie skażone, co – jak się okazuje – może wywoływać przeróżne anomalia. Armia rosyjska wciąż utrzymuje na Nowej Ziemi jednostki wojskowe, które służą przede wszystkim patrolowaniu terenu i przy okazji stałemu podkreślaniu przynależności terytorialnej tego regionu do Moskwy.
Pewnej nocy Grigorij Galicyn – młody szeregowiec, dopiero co wcielony do armii – odbiera przez radiostację pełne rozpaczy wołanie o pomoc. Zostało ono nadane z arktycznej stacji meteorologicznej numer 16. Problem w tym, że… stację z nieznanego powodu zamknięto ponad pół wieku temu, po śmierci Stalina. Dowodzący jednostką kapitan postanawia jednak przeprowadzić inspekcję i następnego dnia wysyła tam śmigłowcem patrol; sierżant Woronin i jego ludzie, w tym Galicyn, mają na miejscu sprawdzić, co się dzieje. Mimo drastycznie ograniczającej widoczność śnieżnej zawieruchy udaje im się dotrzeć do stacji, na którą składa się kilka opuszczonych baraków. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że od lat nikt z niej nie korzystał. Ale są też pewne niepokojące znaki: łuska z karabinu pod jedną z prycz, zaschnięta krew w drewnianym budynku, w którym Woronin trafia na nowoczesny, jak na lata 50. XX wieku, stół operacyjny. W głowach żołnierzy od razu rodzi się pytanie: po co w stacji meteorologicznej umieszczono taki sprzęt? Jaka tajemnica kryje się za tym znaleziskiem?
A to dopiero początek dziwnych zjawisk. Od tej chwili będzie już tylko makabryczniej! W każdym razie nie zdradzimy zbyt dużo, jeśli stwierdzimy, że w wyniku pewnych zawirowań czasoprzestrzeni żołnierze rosyjscy żyjący w latach 90., zostaną przeniesieni o kilka dekad wstecz. I że przyjdzie im na własnej skórze odczuć, jak nieludzki system panował niegdyś w Związku Radzieckim. Choć akurat podobna historia mogłaby zostać rozegrana w każdym innym kraju, na Alasce, Grenlandii czy Ziemi Baffina. Bo sowiecka przeszłość jest dla Huppena juniora jedynie tłem służącym podniesieniu atrakcyjności opowieści; dla przenosin w czasie można by natomiast znaleźć jakikolwiek inny pretekst poza nie dającymi się wyjaśnić rozumem skutkami dawnych eksplozji jądrowych. Fabularnie Yves H. połączył w „Stacji 16” historię spod znaku „Coś” Johna Carpentera z bardzo popularnymi w ostatnich latach opowieściami o zombie; do tego dorzucił jeszcze postać szalonego naukowca i ot, cały koncept. Inna sprawa, że żonglując utartymi schematami, zrobił to na tyle sprawnie, że komiks czyta się z dużym zainteresowaniem, choć o jakimś wielkim zaskoczeniu mówić raczej nie można.
Graficznie „Stacji 16” najbliżej jest do „Jeremiaha”. W swoim najnowszym dziele Hermann wierny jest bowiem tej samej estetyce i sposobowi przedstawiania postaci. Nie ujrzymy tu więc pełnych realizmu, skrzących się barwami kadrów znanych chociażby z „
Wież Bois-Maury” (choć i tak można dostrzec wiele podobieństw między obydwoma komiksami). Rysunki świadomie są nieco „zabrudzone”, twarze bohaterów wyjątkowo nieprzyjazne, by nie rzec – odstręczające; wszystko zaś utrzymane w tonacjach szaroburych, budzących jednoznacznie negatywne skojarzenia. „Stacja 16” nie ma bohaterów pozytywnych, chociaż najbliższy takiego zaszeregowania jest Grisza Galicyn, nieświadomy młodzian rzucony w gniazdo os. Lekko zawodzi finał całej historii – co prawda, da się go logicznie obronić, ale oryginalności dużo w nim nie ma. Gdyby Huppenowi juniorowi udało się wymyśleć coś mniej schematycznego, ocena byłaby na pewno przynajmniej o stopień wyższa.
