Świat jak z Jewgienija Zamiatina bądź George’a Orwella. Totalitarne państwo, w którym człowiek zostaje sprowadzony do roli trybika w maszynie. Maszynie wojennej, którą przy życiu utrzymuje wszechwładna policja. Policja tropiąca i skazująca na eksterminację wszystkich nieprawomyślnych i „innych”. Tak w skrócie wygląda fabuła „Fabryki” Nicolasa Presla.
Świat jak ze snu wariata
[Nicolas Presl „Fabryka” - recenzja]
Świat jak z Jewgienija Zamiatina bądź George’a Orwella. Totalitarne państwo, w którym człowiek zostaje sprowadzony do roli trybika w maszynie. Maszynie wojennej, którą przy życiu utrzymuje wszechwładna policja. Policja tropiąca i skazująca na eksterminację wszystkich nieprawomyślnych i „innych”. Tak w skrócie wygląda fabuła „Fabryki” Nicolasa Presla.
Współczesny komiks bez słów to w zasadzie powrót do zamierzchłej tradycji opowieści rysunkowych. Twórcy starożytni i średniowieczni obywali się przecież bez dialogów, a mimo to potrafili przedstawiać niezwykle zajmujące historie. Jak chociażby przebieg bitwy pod Kadesz odwzorowany na ścianie świątyni w Abydos w Egipcie czy misji świętego Wojciecha wśród Prusów, którą znamy doskonale z tak zwanych Drzwi Gnieźnieńskich. Francuski autor Nicolas Presl (rocznik 1976) dokonał bardzo świadomego wyboru, gdy postanowił tworzyć „nieme” powieści graficzne. Wbrew pozorom, nie ułatwił sobie tym wcale pracy, co zapewne potwierdzą wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli do czynienia z komiksem jako jego twórcy. Presl ma dotychczas na koncie siedem albumów, trzy z nich zostały już wydane w naszym kraju w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, czwarty znajduje się w zapowiedziach (wszystkie nakładem krakowskiego wydawnictwa Lokator).
W pierwszej kolejności czytelnicy nad Wisłą poznali opublikowaną jako trzecia „Fabrykę” (2009), potem ukazały się jeszcze „Boska kolonia” (2008) i „Syn swojego ojca” (2010); z kolei w najbliższym czasie światło dzienne ujrzy polska edycja (bo przecież nie można napisać, że tłumaczenie) debiutanckiego „Priapa” (2006). Jeśli tak dalej pójdzie, być może w następnym roku Lokator udostępni również pozostałe dzieła Presla, czyli – pozostając przy oryginalnych tytułach – „L’hydrie” (2011), „Heureux qui Homme” (2012) oraz tegoroczny „Orientalisme”. Na pewno tak regularnemu pojawianiu się komiksów Francuza służy fakt, że wydawnictwo nie musi inwestować dodatkowych pieniędzy w translację. Co z kolei powinno mieć wpływ na obniżenie ceny końcowej produktu. Ale z tym akurat bywa różnie – na okładce „Fabryki” widnieje bowiem cena „50 złotych”, którą do przystępnych raczej trudno zaliczyć.
Na szczęście po lekturze komiksu tak bardzo już to nie przeszkadza; „Fabryka” jest bowiem w swojej klasie dziełem znakomitym. I chociaż prawdą jest to, co niekiedy wytyka się Preslowi – że w budowaniu wizji świata totalitarnego posłużył się ogranymi do cna schematami – trudno byłoby wytknąć autorowi mielizny i nielogiczności. A że posłużył się pomysłami fabularnymi rodem z powieści Jewgienija Zamiatina („My”) i George’a Orwella („Rok 1984”), czy nawet w swoisty sposób nawiązał do historii opowiedzianej przez Roberto Benigniego w „Życie jest piękne” – grunt, że zrobił to w sposób kreatywny, a nie jedynie odtwórczy. Główną postacią dramatu jest bezimienny, samotny mężczyzna, któremu całe życie wypełnia praca w tytułowej fabryce zbrojeniowej. Potężny zakład góruje nad miastem, rzucając nań złowrogi cień. Z drugiej jednak strony – daje pracę, a więc i możliwość zarobienia na chleb.
Mężczyzna nie zastanawia się głębiej nad sensem tego, co robi. Pewnie nie ma czasu, może nie odczuwa też takiej potrzeby. Przecież ludzie potrzebują świętego spokoju i stabilizacji, czują się wtedy bezpieczniej. Nierzadko, pielęgnując je, nie dostrzegają panoszącego się wokół zła. A świat dokoła zdecydowanie do przyjaznych nie należy. Porządku na ulicach strzeże wszechwładna policja, której umundurowani funkcjonariusze co jakiś czas urządzają polowania na „innych”. Rozpoznają ich po defekcie anatomicznym, który choć jest niezbyt znaczący, to mimo wszystko trudny do ukrycia. Jak się okazuje, ci „inni” to głównie ludzie kultury – muzycy, sprzedawcy książek; słowem – inteligencja. Ludzie, których najtrudniej zaprząc w służbę reżimowi (chociaż przykłady Związku Radzieckiego, III Rzeszy czy nawet Polski Ludowej raczej by tezie tej przeczyły). Pewnego dnia, gdy mężczyzna jedzie swoim rowerem do pracy, trafia na „innego” chłopca. O dziwo, nie wydaje go policji, ale przemyca do zakładu i ukrywa w maszynowni. Dlaczego – Presl nie zdradza. Możemy się jedynie zastanawiać, jakie kierują nim intencje i czemu gotowy jest ryzykować – utratą pracy, może wolności, a nawet życia – dla osoby zupełnie sobie obcej, w oficjalnej propagandzie zapewne także przedstawianej za wroga.
Nicolas Presl wypracował własny charakterystyczny styl rysowania. Zahaczający z jednej strony o kubizm Pabla Picassa, co widoczne jest zwłaszcza w odwzorowaniu postaci, z drugiej – do przedwojennych, jeszcze z czasów Republiki Weimarskiej, karykatur George’a Grosza, któremu Francuz zawdzięcza przede wszystkim inspirację w przedstawieniu miasta – jako żywego, ale też dzięki temu wyjątkowo złowrogiego, pełnego przemocy organizmu. Świat wykreowany przez Presla jest wykoślawiony, parodystycznie nierealistyczny, ale też z tego powodu bardziej przerażający, bo groteskowy i groźny jak sen wariata. Patrząc na ludzi, trudno doszukać się w nich cech człowieczych – przypominają psy, świnie; nawet główny bohater – postać przecież jednoznacznie dobra – pod względem fizys nie wzbudza szczególnego zaufania. Od podobnej opowieści trudno oczekiwać happy endu i Presl słusznie z niego rezygnuje, proponując finał tyleż symboliczny, co depresyjny. Jakby chciał przekonać czytelników, że gdy się żyje w państwie totalitarnym, lepiej wyzbyć się wszelkiej nadziei, bo jest ona jedynie utrudniającą dostosowanie się do rzeczywistości ułudą.