Opowieści na temat odnajdywania w salonach EMPIKU pisma „Heavy Metal” w dziale poświęconym muzyce, krążą już w środowisku jako swoisty przykład przejawu ignorancji sprzedawców, wziąwszy pod uwagę charakterystyczne okładki magazynu. Można być laikiem, ale piersiasta pani wsparta na gigantycznym mieczu nie przypomina muzycznego idola.
Artur Długosz
Po prostu Heavy Metal: marzec 2001
[ - recenzja]
Opowieści na temat odnajdywania w salonach EMPIKU pisma „Heavy Metal” w dziale poświęconym muzyce, krążą już w środowisku jako swoisty przykład przejawu ignorancji sprzedawców, wziąwszy pod uwagę charakterystyczne okładki magazynu. Można być laikiem, ale piersiasta pani wsparta na gigantycznym mieczu nie przypomina muzycznego idola.
Mnie spotkała niedawno jeszcze inna historia. Otóż poprosiłem w jednej z księgarni HM nie wskazując go, pani ekspedientka powędrowała do jakiegoś dziwnego działu i, przesuwając palcem po pismach typowo dla panów, odwróciła się wreszcie zrezygnowana w moją stronę. Nonszalancko uderzyłem na ratunek dodając „to pismo komiksowe”. W pierwszej chwili pani zdębiała, potem, wyraźnie zawiedziona, udała się już bezbłędnie w okolice odpowiedniej półki rzucając pod drodze lekceważące: „Aaaa, to pismo o komiksach”. Brakowało tylko fuknięcia.
A co w marcowym numerze Heavy Metal?
The Longest Pleasure
Po pierwsze okładka. Bisley. Simon Bisley. Jeden z filarów HM, artysta, który w komiksie ma już swoje stałe miejsce. Mieliśmy okazję podziwiać jego prace także i na naszym rynku, choćby egmontowski Slaine, który wciąż jest do kupienia.
Galeria marcowego numeru to kąsek dla miłośników amazonek. Zasadniczo nagie panie (między innymi Julie Strain, pierwowzór bohaterki gry „Heavy Metal FAKK 2” oraz filmu „Heavy Metal 2000”), których ciała w znikomym stopniu zakryte są przez fragmenty zbroi i hełmy, dzierżące w dłoniach fantazyjne miecze i sfotografowane w bardzo militarystycznych pozycjach – oto w paru słowach treść galerii, której autorem jest Justice Howard.
Pierwszym komiksem jest ośmiostronicowa kolorowa historia, której autorem scenariusza jest C.J. Henderson, narysował ją Langden Foss, a fragment utworu Byrona posłużył autorom jako tytuł komiksu. „The Longest Pleasure” to ciekawie przedstawiony epizod z życia, a raczej starcia dwóch mężczyzn, których los rzucił na pustynię bez zapasu prowiantu, wody, bez niezbędnego ekwipunku. Zresztą autorzy nie wnikają w przeszłość, która doprowadziła do obecnej sytuacji, jest to zbędne. Odnalezione na środku pustyni źródło wody, do którego najpierw dociera jeden z mężczyzn, jego śladami zaś drugi, poza tak potrzebną wodą przynosi coś jeszcze. I staje się miejscem ostatecznego rozstrzygnięcia konfliktu między bohaterami, przy czym nie znamy głębszego kontekstu, z rzucanych tu i ówdzie uwag, budujemy sobie pewne wyobrażenie o relacjach między mężczyznami. Ale nic ponad to. Dobrze narysowany komiks z dużym naciskiem na prowadzenie narracji, dzięki czemu czyta się go i ogląda z wielką przyjemnością.
Soul Vengeance
Absolutnym gwoździem numeru jest kolejna część cyklu „Sha” zatytułowana „Soul Vengeance” – scenariusz autorstwa Pata Mills’a (jest on również scenarzystą wspomnianego wcześniej „Slaine’a”), rysunek Oliviera Ledroit’a. To powieść graficzna utrzymana w konwencji cyberpunka, ale odmiany gatunku, jak przystało na HM, dla dorosłych; powieść opowiedziana z ogromnym rozmachem plastycznym, doskonałymi ujęciami i ciekawym, ambitnym scenariuszem. W przyszłości Stany Zjednoczone Ameryki trapi plaga cyberseksu, logiczna konsekwencja dzisiejszych zastosowań internetu, cyberprzestrzeń jawi się w tej opowieści jak istna Sodoma i Gomora, wciągająca i zatracająca kolejne dusze obywateli; uzależniający się od tego rodzaju rozrywki tracą stopniowo poczucie dobra i zła, ich system wartości moralnych dewaluuje się aż najohydniejsza zbrodnia staje się chlebem powszednim ich życia. Nawet sam prezydent Stanów Zjednoczonych nie może czuć się bezpiecznie, sterowany mentalnie robot-zabójca zostaje unieszkodliwiony, ale operatorka robota, porucznik Duffy zostaje schwytana. Niebagatelną rolę w historii odgrywa oczywiście Kościół, przypominający jakąś bardzo ekstremalną dzisiejszą sektę, wykorzystującą widowiskowość telewizyjnych showów. Tak w skrócie zostaje zawiązana akcja komiksu, który tak naprawdę jest opowieścią o prześladowaniu wiedźm(y) przez inkwizytorów… Palce lizać!
Wildflower
Czterostronicowy „Wildflower” autorstwa Billy’ego Martineza to w zasadzie komiks-ciekawostka, taki mały plastyczny eksperyment redaktorów HM, bo takiej kreski w piśmie zwykło się nie oglądać. Wyjaśnień dostarcza też wstępniak – debiut Martineza na łamach HM jest ukłonem w stronę twórców niezależnych i Eastman wyraża nadzieję, że w przyszłości takie niespodziewane i, co tu dużo mówić, oryginalne inne komiksy zagoszczą w piśmie w specjalnej sekcji służącej promocji nowych talentów. Osobiście „Wildflower” nie przypadł mi do gustu. Jak na cztery strony historia ma puentę mizerną, mocno naciąganą, nie trzyma się to wszystko razem. Graficznie komiks bardzo przypomina mangę, jakieś jej amerykańskie wynaturzenie.
Wake of the Tyra Li
Podobał mi się za to „Wake of the Tyra Li” Eddiego Wilsona; historia przymusowego lądowania statku kosmicznego „Tyra Li” na bezimiennej planecie. Komiks wyróżniający się przede wszystkim ciekawą prezentacją historii, sprzężeniu narracji z odczytywanym przez ekipę ratowników dziennikiem kapitańskim, oraz bardzo plastycznym, miękkim rysunkiem. Czytało się i oglądało z wielką przyjemnością, zwłaszcza, że opowieść ma swą pointę, niebanalną i raczej nieoczekiwaną. Na uwagę zasługuje też kolorystyka komiksu, bardzo żywa – kawał naprawdę świetnej roboty, po której widać i doskonały warsztat artysty i rolę koloru w kreowaniu nastrojów scen, fragmentów opowieści.
„The Mailman” Carlosa Trillo i Domingo Mandrafina to czarno-biały humorystyczny komiks o potędze zwykłego listonosza, który swe obowiązki może wykorzystywać do realizacji własnych celów – w tym przypadku zdobycia zakochanej w innym mężczyźnie kobiety. Praca utrzymana w tej samej konwencji co poprzednie opowiastki autorów, również humorystyczne, prezentowane w HM.
The Mailman
Specyfiką tych komiksów jest minimalne użycie słów do opowiedzenia historii; w poprzednich praktycznie nie było ich wcale, zaś w „The Mailman” słowa pojawiają się jedynie w dostarczanych przez bohatera listach oraz imieniu nieszczęsnej miłości wyrytej nad jego łóżkiem. Warsztat to typowy, ale na bardzo wysokim poziomie, rysunek satyryczny, świetnie oddający nastroje postaci, ich zachowania, a nawet myśli. I dlatego słowa stają się zbyteczne.
The Swamp Monster Strikes Again
Ostatnim komiksem w marcowym HM jest „The Swamp Monster Strikes Again” autorstwa Eduardo Risso. Czternastostronicowa, kolorowa i smutna opowieść o ludzkiej głupocie, naiwności, pewności siebie oraz braku zrozumienia otaczającego go życia przez człowieka. Nie zachwycałbym się plastyczną stroną komiksu, sprawia wrażenie raczej prostej; nic konkretnego nie można jej zarzucić, ale najnormalniej w świecie nie zaskakuje, nie wciąga. Zresztą może być to zabieg świadomy, jakby autor wybrał do opowiedzenia historii „prosty komiksowy język”, minimalizując efekt wrażenia (na korzyść takiego podejścia przemawia jeszcze zastosowanie narracji), podkreślając jednocześnie wagę opowieści i płynącego z niej przesłania. A jest ono uniwersalne i ważne.