Gotham to „mała ojczyzna” Batmana i zawsze z tą postacią ze stajni DC Comics będzie kojarzyć się to miasto. Ale istniało ono przecież na długo przed narodzinami Bruce’a Wayne’a. I zawsze było źródłem bezprawia. Także w końcu XIX wieku, kiedy rozgrywa się akcja „Spluw w Gotham” – pierwszego albumu z serii „All Star Western”.
Kuba Rozpruwacz na ulicach Gotham
[„All Star Western #1: Spluwy w Gotham” - recenzja]
Gotham to „mała ojczyzna” Batmana i zawsze z tą postacią ze stajni DC Comics będzie kojarzyć się to miasto. Ale istniało ono przecież na długo przed narodzinami Bruce’a Wayne’a. I zawsze było źródłem bezprawia. Także w końcu XIX wieku, kiedy rozgrywa się akcja „Spluw w Gotham” – pierwszego albumu z serii „All Star Western”.
‹All Star Western #1: Spluwy w Gotham›
Dziki Zachód kojarzy nam się przede wszystkim z Indianami i kowbojami, napadami na dyliżanse i pojedynkami rewolwerowców, z kopalniami złota i bandami terroryzującymi drobnych farmerów. I tak dalej, i tak dalej. Hollywood przez lata bardzo dbało o to, aby ukształtować zarówno negatywny, jak i pozytywny obraz epoki, w której biali pionierzy nieśli kaganek cywilizacji czerwonoskórym dzikusom. Na szczęście seria „All Star Western” nie ma z tym stereotypem – poza czasem i częściowo miejscem akcji – nic wspólnego. Znacznie bardziej przypomina wiktoriańskie opowieści grozy, względnie niektóre z opowiadań Edgara Allana Poego. Jedyną bezpośrednią nicią wiążącą komiks z Dzikim Zachodem jest wpleciona do fabuły postać Jonaha Hexa, legendarnego łowcy nagród, który tym razem zmuszony jest tropić sadystycznego mordercę na ulicach Gotham. Co okazuje się jeszcze trudniejsze niż polowania na bandziorów grasujących po bezludnych preriach i kanionach.
Obecne „All Star Western” to trzecie podejście do tematu. Pierwsza seria komiksów ukazywała się w latach 1951-1961, druga natomiast – od 1970 do 1972 roku. I kiedy wydawało się, że zamierzchła historia Gotham City została ostatecznie pogrzebana, zdecydowano się ją wskrzesić po raz kolejny – w ramach „Nowego DC Comics” – we wrześniu 2011 roku. Do tego momentu ukazało się już ponad trzydzieści zeszytów, które następnie zebrane zostały w cztery opatrzone twardymi okładkami tomy zbiorcze. Pierwszym z nich są „Spluwy w Gotham”, zawierające sześć pierwszych powiązanych tematycznie odcinków oraz dwie historie poboczne. Skomplikowane? Nie na tyle, aby psuło przyjemność z lektury. W każdym razie w tomie pierwszym „All Star Western” przenosimy się w lata 80. XIX wieku, gdy Gotham jest prężnie rozwijającym się, choć bardzo ponurym miastem, skrzętnie skrywającym swoje mroczne tajemnice. A, swoją drogą, czy kiedyś było inaczej?
Pewnej nocy, wyrwany z domowych pieleszy, doktor Amadeusz Arkham zostaje wezwany przez detektywa Loftona na miejsce niecodziennej zbrodni. Ofiarą jest kobieta lekkich obyczajów; zwłoki – wypatroszone jakby była zwierzęciem – leżą na łóżku, nad którym na ścianie zabójca wymalował krwią – oznaczające „strach” – łacińskie słowo „metus”. Naczelnik policji w Gotham, Cromwell, wścieka się na swoich podopiecznych; to już piąta taka sama zbrodnia, a Lofton nie posunął się w swoim dochodzeniu nawet o krok do przodu. Z tego też powodu detektyw postanawia sięgnąć po niecodzienne środki, zapraszając do udziału w śledztwie znanego psychiatrę oraz… Jonaha Hexa, legendarnego na Dzikim Zachodzie łowcę głów. Cromwell, choć początkowo wścieka się na podwładnego za samodzielne podejmowanie decyzji, to ostatecznie, przyparty do muru, wyraża zgodę na włączenie ich do sprawy, jednak pod warunkiem, że społeczeństwo nie dowie się o tym, że pomagają policji.
Arkham i Hex pochodzą z biegunowo oddalonych od siebie światów; można więc przeczuwać, że ich współpraca nie będzie należeć do najłatwiejszych. Co akurat wróży fabule komiksu jak najlepiej. Psychiatra od początku forsuje tezę, że zwyrodniały zabójca musi być człowiekiem zamożnym i wykształconym (wszak przy każdej ofierze wypisuje słowo „strach” w innym języku), Jonah jest z kolei przekonany, że pracuje fizycznie, posiada bowiem sporą siłę. Obaj zgadzają się natomiast co do tego, że popełniane przez niego zbrodnie muszą mieć źródło w pewnej niedyspozycji seksualnej napastnika. Są też przekonani, że skoro uderzył już pięć razy, niebawem należy oczekiwać odnalezienia kolejnej ofiary. By do tego nie dopuścić, niecodzienny duet detektywów zanurza się w piekielne odmęty Gotham City; zagląda w miejsca odwiedzane przez prostytutki, alfonsów, złodziei i wszelkiej innej maści zdegenerowane kanalie. Wszystko po to, by złapać trop i węsząc za nim, dopaść bestię. Albo i dwie bestie – nie należy bowiem zapominać o rozbieżności zdań między Arkhamem a Hexem.
Scenarzyści „Spluw w Gotham” – James Palmiotti (znany również z serii „Daredevil”, „Baśnie”, „Jonah Hex”, „Venom” i „Batman”) oraz Justin Gray (odpowiedzialny za pojedyncze odcinki „Supergirl”, „Jonaha Hexa” i „Batmana”) – zadbali o to, aby wpisać swoją opowieść w historię miasta Batmana. I chociaż, co oczywiste, sam Mroczny Rycerz w komiksie się nie pojawia, obecne są prowadzące do niego w przyszłości ślady. Ścigający bandytów Hex i Arkham trafiają do domu prapradziadków Bruce’a, Alana i Catherine Wayne’ów; mają też okazję, chociaż wcale się z tego nie cieszą, „zwiedzić” potężną jaskinię znajdującą się pod ich posiadłością. Nie można także zapominać o postaci samego psychiatry, bo to przecież on stworzy szpital psychiatryczny Azyl Arkham, w którym – już za czasów Batmana – przetrzymywani będą złoczyńcy tej miary, co Joker, Bane, Poison Ivy, Mister Freeze i wielu innych. A sama fabuła? To całkiem zgrabne połączenie opowieści grozy i horroru z kryminałem, swoiste zaadaptowanie pomysłów Alana Moore’a z „Prosto z piekła” i wrzucenie ich w zgniły światek Gotham, który zresztą niespecjalnie różni się od ówczesnego Londynu terroryzowanego przez Kubę Rozpruwacza.
Historię śledztwa Hexa i Arkhama uzupełniają dwie krótkie opowieści, tym razem rzeczywiście pochodzące z Dzikiego Zachodu. W „El Diablo” poznajemy kasjera bankowego Lazarusa Lane’a, w którego wcielił się tytułowy demon, przeistaczając go w bezlitosnego mściciela. Od tego momentu przemierza on Stany Zjednoczone, zaprowadzając swoiście pojęty porządek. W historii stworzonej przez Graya i Palmiottiego musi pomóc mieszkańcom miasteczka, którzy padli ofiarami indiańskiej klątwy, zamieniającej ich w krwawe zombie. I tyle. Znacznie ciekawiej prezentuje się natomiast „Duch z Barbary Coast”, którego główną bohaterką jest piękna Yanmei. Jej rodzina przybyła z Chin do San Francisco za chlebem, ale w amerykańskim raju trafiła na potwora pod postacią Bo Longa, przywódcy chińskiej mafii, który chcąc złamać opór rodziny, rozkazuje swoim ludziom zabić ojca dziewczyny, Wei Tsena. To wywołuje prawdziwą wojnę, a Yanmei przemienia w żądną zemsty zabójczynię.
„Spluwy w Gotham” narysował, ukrywający się pod pseudonimem Moritat, Amerykanin Justin Norman („Elephantmen”, „The Spirit”), „El Diablo” – Katalończyk Jordi Bernet („Amerykański wampir”), natomiast „Ducha…” – Brytyjczyk Phil Winslade. Każda z tych opowieści różni się graficznie. W „Spluwach…” dominują tonacje mroczne, a same rysunki sprawiają wrażenie uproszczonych, niekiedy wręcz dość topornych, co mocno kontrastuje z historiami z ulic Gotham, w których pojawia się Batman. Bernet przydaje swej opowieści barw, a bohaterom – ostrych rysów, które upodabniają nieco jego nowelkę do mangi. Z kolei Winslade obraca się w kręgu tradycji europejskiej, dba bowiem o szczegóły tła i jak najbliższe rzeczywistości odwzorowanie postaci. Trochę szkoda, że Moritat nie poszedł w tym kierunku, ale i jego grafiki mają charakterystyczny urok.