Panie autorze!… Jak (nie)żyć?
[Joann Sfar „Wampir” - recenzja]
Joann Sfar nie ukrywa, że nie byłoby jego „Wampira”, gdyby nie obejrzany przez niego przed laty film „
Nosferatu, symfonia grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua. I nie chodzi tu wcale o to, że komiks Francuza jest rysunkową przeróbką klasycznego horroru. Po prostu tytułowa postać, czyli depresyjny wampir Fernand, zawdzięcza swój wygląd i charakter grającemu Nosferatu Maksowi Schreckowi.
Trudno być miłośnikiem sztuki komiksowej w Polsce i nie znać dzieł francuskiego scenarzysty i rysownika (a od niedawna również reżysera filmowego) Joanna Sfara. Serca czytelników nad Wisłą podbił on przede wszystkim pięciotomowym „
Kotem rabina” (2002-2006) oraz adaptacją legendarnej filozoficznej baśni dla dzieci i dorosłych Antoine’a de Saint-Exupéry’ego „
Mały książę” (2008). Ceni się go jednak także za „Mały świat Golema” (1998) oraz serie „Profesor Bell” (1999-2006) i „Klezmerzy” (2005-2014), choć ci ostatni nie zostali dotąd wydani w naszym kraju w całości. A to i tak zaledwie wierzchołek góry lodowej, jaką jawi się niezwykle bogata bibliografia czterdziestoczteroletniego twórcy. Kolejną jej odsłoną jest opublikowany właśnie przez Timofa „Wampir”.
Do tematyki wampirycznej Sfar podchodził wcześniej już parokrotnie; nieumarli pojawiali się także w innych komiksach Francuza, aż wreszcie w 1999 roku wyewoluowali w osobną, przeznaczoną dla młodszych czytelników, serię – „Petit vampire” („Mały wampir”), która w ciągu sześciu lat rozrosła się do siedmiu tomów. W trakcie pracy nad nią Joann wpadł na pomysł spin-offu dla dorosłych i tak w 2001 roku narodził się „Grand vampire” („Duży wampir”). „Wampir” w edycji Timofa zawiera cztery pierwsze (z sześciu) albumy drugiego cyklu, których bohaterem jest nieszczególnie przystojny, ale na pewno wzbudzający sympatię, pochodzący z Litwy, Fernand. Wygląda jak hrabia Orlok vel Nosferatu z pamiętnego
horroru Friedricha Wilhelma Murnaua sprzed prawie stu lat. I Sfar wcale tego nie ukrywa, choć lojalnie wskazuje także na inne źródła swoich inspiracji: począwszy od poezji Serge’a Gainsbourga i obrazów Gustava Klimta, poprzez „
Gabinet doktora Caligari”, filmy Fritza Langa, aż po brytyjskie horrory z wytwórni Hammer.
Jedno można więc stwierdzić ze stuprocentową pewnością: „Wampir” jest mocno zakorzeniony w klasyce. Z racji inspiracji filmowych wizualnie blisko mu – mimo wykorzystania kolorów – do niemieckiego ekspresjonizmu z lat 20. ubiegłego wieku, z kolei wyobraźnia literacka autora sprawiła, że wymyślone przezeń fabuły skrzą się postmodernistycznym surrealizmem, którego nie powstydziłby się nawet William S. Burroughs (vide „Delikatny mechanizm”, „Wybuchowy bilet”, „Nova Express”), gdyby tylko zajmował się wampiryzmem. Co wiemy o głównym bohaterze serii (który zaistniał już zresztą, jak i kilka innych postaci, w „Małym świecie Golema”)? Że nie ma szczęścia do płci przeciwnej. Kobiety, z którymi się wiąże, najczęściej puszczają go kantem, natomiast na te, które do niego wzdychają, on nie zwraca szczególnej uwagi. Z taką przynajmniej sytuacją mamy do czynienia w pierwszej części cyklu „Kupidyn na to gwiżdże”, którą otwiera scena kolejnej, jak można się domyślać, kłótni Fernanda z jego dawną ukochaną, dziewczyną-rośliną (mandragorą) Lio. Ona chce do niego wrócić, on nie potrafi jej jednak wybaczyć zdrady. I to z kim! Z najbliższym przyjacielem, poczynającym sobie jak gangster Michelem Douffonem.
W efekcie, chcąc poprawić sobie nastrój, bierze swego kota syjamskiego Imhotepa, i rusza po zakup płyt (dla siebie) i sera (dla czworonożnego przyjaciela). W drodze do sklepu poznaje czerwonowłosą wampirzycę Aspirine, która z miejsca zaczyna pałać do niego afektem. Jest dużo młodsza, słucha thrash metalu i rocka gotyckiego, odpowiednio do tego też się ubiera i wygląda. Staromodny i szarmancki, z własnym kodeksem honorowym (który zabrania mu chociażby zagryzania ludzi na śmierć), Fernand robi więc na niej spore wrażenie. Niestety, bez wzajemności. Bardziej wpada mu bowiem w oko starsza siostra nowej znajomej, kandydatka na czarownicę i znawczyni poezji Jacques’a Préverta, Josamicina. W części drugiej, „Myśląc o śmiertelniczkach”, Fernand lokuje swe uczucia już gdzie indzie – w japońskiej turystce, którą poznaje podczas nielegalnego nocnego zwiedzania Luwru. Ujmuje go jej romantyzm, a i ona nie pozostaje obojętna na widok biednego wampira, który wschody słońca może podziwiać jedynie na obrazach. Postanawia zatem ruszyć za nim do nieznanego sobie kraju gdzieś nad Bałtykiem. Czy będzie im dane spotkać się ponownie?
W „Transatlantykiem w pojedynkę” Fernand przeżywa masę przygód – zarówno sercowych, jak i mrożących krew w żyłach. Na statku płynącym przez ocean poznaje zachwycającą urodą panią Płaczkę i jej wierną towarzyszkę, ducha Westchnienie, której ciekawość wpędza wampira w poważne kłopoty, gdy wchodzi w drogę okrutnej szajce mumii. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności na statku przebywa także słynny detektyw profesor Joseph Bell i jego mało rozgarnięty, ale lojalny sługa i towarzysz Ossour Hyrsidoux (znani z „własnych” serii komiksowych autorstwa Sfara) – i to oni przychodzą Fernandowi w sukurs. W „Bulwarze brunetek” z kolei bohater poznaje Greczynkę Afrodittiki, lecz gdy przymierza się do pogłębienia znajomości, otrzymuje wezwanie na komisariat. Inspektor Mazock i Vincent Ehrenstein (którego fizjonomia wzorowana jest na Franzu Kafce) proszą wampira o pomoc w prowadzonym właśnie dochodzeniu w sprawie zabójstw popełnianych w jednym z wileńskich parków. Skoro on i tak nocami nie śpi, może przecież popatronować teren. A nuż uda mu się wpaść na trop seryjnego mordercy. Jako że Fernand jest uczynny, nie odmawia i tym samym pakuje się w kolejne kłopoty.
Chociaż każdy z albumów posiada coś na kształt zamkniętej historii, niektóre z wątków Sfar ciągnie dłużej. Najważniejszym z nich jest historia Lio i Człowieka Drzewa, z którym mandragora wiąże się po ostatecznym – jak się wydaje – rozstaniu z Fernandem. Ale czy w przypadku tak labilnej emocjonalnie dziewczyny może być cokolwiek pewnego? W każdym razie Lio nie wychodzi wampirowi z głowy, a jakby tego było mało, dają o sobie znać jeszcze Aspirine i Josamicina. Widać, że Sfar lubi mieszać w emocjach Fernanda; nie wystarczy mu fakt, że sam z siebie jest on już depresyjnie nastawiony do (nie)życia. W warstwie literackiej „Wampir” jest wirtuozerskim miszmaszem. Francuz wrzucił do jednego kotła elementy wiktoriańskiego horroru i kryminału, doprawił to szczyptą melodramatu i opowieści gangsterskiej, nie zapomniał też o tradycji kabalistycznej (wątek Żyda Eliaoua i stworzonego przez niego Golema) i przedziwnych postaciach ze świata baśni i fantasy (jak chociażby przywodzący na myśl Tolkienowskie enty Człowiek Drzewo). Jeśli ktoś lubi historie spójne i wyraziste, może poczuć się komiksem Sfara mocno zdegustowany; wszak nic nie jest tu na swoim miejscu. Autor nie tylko żongluje gatunkami, ale i rozsadza je od środka swymi surrealistycznymi pomysłami.
To scenariuszowe „szaleństwo” podkreślone jest także warstwą wizualną komiksu. Choć w tym względzie zaskoczeń jest mimo wszystko mniej. Osoby znające „Profesora Bella” i „
Kota rabina” z miejsca rozpoznają charakterystyczny styl Sfara. Te niekiedy bliskie karykaturom rysunki, które, mimo mrocznej tonacji – przecież akcja większości przygód Fernanda musi rozgrywać się w porze nocnej – skrzą się feerią barw. Ale w końcu i noc może mieć różne odcienie. Zwłaszcza jeżeli jest to noc… psychodeliczna. Żeby mieć pretekst do „rozjaśnienia” kolorystyki swego dzieła, Francuz odwiedza wraz z wampirem nocne kluby (ma to miejsce w „Kupidynie…” i „Bulwarze brunetek”), w których nieskrępowana zabawa oddana zostaje także poprzez przeróżne efekty świetlne. Opowieści o Fernandzie nie tylko więc znakomicie się czyta (warto przy tym jednak mieć przynajmniej jedno oko przymrużone), ale i kapitalnie ogląda. Bo chociaż kadry nie są dużych rozmiarów, to ich kompozycje nierzadko mają czysto filmowy i malarski charakter. Podsumowując: dla wielbicieli Sfara „Wampir” jest lekturą obowiązkową, dla wszystkich pozostałych – bardzo dobrym rozwiązaniem na długi i ponury zimowy wieczór.