Końca nie widać… ale to dobrze [Youri Jigounov, Yves Sente „XIII #20: Dzień Mayflower” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl To na pewno bardzo radosna wiadomość dla wszystkich wielbicieli jednej z najlepszych sensacyjno-szpiegowskich opowieści w dziejach komiksu – legendarna „XIII” po siedmiu latach przerwy powraca na polski rynek. Tym razem za sprawą Taurusa, który z powodzeniem reaktywował już kilka osieroconych przez inne wydawnictwa serii. I nawet jeśli „Dzień Mayflower” nie zasługuje na tytuł najlepszej odsłony cyklu, jego lektura i tak dostarcza dużo przyjemności.
Końca nie widać… ale to dobrze [Youri Jigounov, Yves Sente „XIII #20: Dzień Mayflower” - recenzja]To na pewno bardzo radosna wiadomość dla wszystkich wielbicieli jednej z najlepszych sensacyjno-szpiegowskich opowieści w dziejach komiksu – legendarna „XIII” po siedmiu latach przerwy powraca na polski rynek. Tym razem za sprawą Taurusa, który z powodzeniem reaktywował już kilka osieroconych przez inne wydawnictwa serii. I nawet jeśli „Dzień Mayflower” nie zasługuje na tytuł najlepszej odsłony cyklu, jego lektura i tak dostarcza dużo przyjemności.
Youri Jigounov, Yves Sente ‹XIII #20: Dzień Mayflower›Oryginalni twórcy „XIII”, czyli scenarzysta Jean Van Hamme i rysownik William Vance, nigdy nie ukrywali, że gdy w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego wieku zaczynali pracę nad cyklem, inspiracją była dla nich powieść Roberta Ludluma „Tożsamość Bourne’a” (1980). Zalążek fabuły książki i komiksu – vide „Dzień Czarnego Słońca” (1984) – jest niemal identyczny i choć z czasem drogi amerykańskiego pisarza i belgijskiego scenarzysty coraz bardziej się rozchodziły, duch Bourne’a zawsze unosił się nad tą serią. Podobne wrażenia towarzyszą także lekturze opublikowanego właśnie w Polsce dwudziestego tomu opowieści (który oryginalnie ukazał się przed czterema laty) i nie ma na to wpływu fakt, że odpowiadają za niego już zupełnie inni autorzy: za stronę fabularną Belg Yves Sente („ Zemsta hrabiego Skarbka”, „ Thorgal”), natomiast za graficzną – Rosjanin Jurij Żygunow. Ten ostatni, wciąż jeszcze niezbyt znany, urodzony w Moskwie, ale od lat 90. mieszkający na stałe na Zachodzie, ma na swoim koncie między innymi w pełni autorską jednotomową historię „Listy Kriwcewa” (1995) oraz – tworzoną do spółki najpierw z Pascalem Renardem, a następnie z Jean-Claude’em Smitem (szerzej znanym jako Mythic) – serię szpiegowską „Alpha” (od 1996). Gdy przed ośmioma laty oficyna Dargaud opublikowała album zatytułowany „Ostatnia runda”, ogłoszono, że to już koniec, że Jean Van Hamme więcej do postaci agenta ukrywającego się pod kryptonimem XIII nie powróci. Co miało oznaczać, że seria została ostatecznie pogrzebana. Skoro tak, wydawnictwo nie chcąc zarzynać kury znoszącej złote jajka, zdecydowało się uruchomić cykl poboczny, złożony z pojedynczych albumów, których głównymi bohaterami miały być postaci pojawiające się na kartach głównego nurtu opowieści na drugim bądź jeszcze dalszym planie. Tak zrodziło się „XIII – Mystery”, którego tworzenie powierzono różnym scenarzystom i rysownikom. Od 2008 roku do teraz wydano siedem tomów, a wśród sportretowanych figur znaleźli się – zgodnie z chronologią publikacji – płatny zabójca Mangusta, była sowiecka agentka Irina, młoda Jones, pułkownik Samuel Amos, Steve Rowland, Billy Stockton oraz Betty Barnowsky. Popularność nowej serii sprawiła, że temat powrotu właściwej „Trzynastki” stał się na nowo aktualny, aż wreszcie zapadła decyzja i cztery lata temu światło dzienne ujrzał „Dzień Mayflower”, a w ślad za nim – rok po roku – trzy kolejne części. Co postanowił wielbicielom „XIII” zaproponować Yves Sente? Jason Mac Lane – tak teraz nazywa się eksagent, znany również pod nazwiskiem Fly – mieszka w małej rybackiej mieścinie Bar Harbor niedaleko Augusty w stanie Maine. Wciąż boryka się z amnezją, która dotknęła go po przeżytym wypadku. Jej efektem jest to, że nie pamięta w zasadzie niczego, co przydarzyło mu się przed ukończeniem szesnastego-siedemnastego roku życia. A jest przekonany, że to właśnie wtedy miało miejsce coś, poznanie czego mogłoby stać się kluczem do rozwiązania wszystkich jego tajemnic. Lecząca go psychiatra Suzanne Levinson proponuje więc Jasonowi udział w eksperymencie neurochirurgicznym przeprowadzanym przez doktora Patricka Douglasa, dzięki któremu mógłby on cofnąć się w czasie do swego dzieciństwa. Badanie przynosi sukces – Mac Lane przypomina sobie niejakiego Jima Drake’a, przyjaciela sprzed lat, i postanawia się z nim skontaktować. Wtedy jeszcze nie przeczuwa, że tą decyzją wywoła efekt domina, który doprowadzi do kolejnych dramatycznych zdarzeń. Jak się bowiem okazuje, były agent jest przez cały czas inwigilowany – zarówno przez rząd, jak i supertajną i superzłowrogą Fundację. Obie organizacje równie mocno boją się tego, że Jason któregoś dnia odzyska pamięć. Jest więc dla nich tykającą bombą zegarową, którą albo należy rozbroić (z punktu widzenia rządu), albo pozyskać do swoich celów (o co starają się wysłannicy Fundacji), a gdyby to się nie udało, to najlepiej… zlikwidować. Mac Lane zostaje więc po raz kolejny zmuszony, by walczyć o swoje życie; jako pionek w rozgrywce prowadzonej przez innych, którzy nie liczą się z konsekwencjami – praktycznie nie ma wyboru. Yves Sente, który jako scenarzysta „ Thorgala” od recenzentów najczęściej zbiera baty, w „Dniu Mayflower” poradził sobie przyzwoicie, choć do poziomu rewelacyjnej „ Zemsty hrabiego Skarbka” wciąż trochę brakuje. Ale też pamiętajmy, że możliwości miał ograniczone; w „XIII” musiał się przecież wpisać w istniejące już od ponad ćwierćwiecza uniwersum. Stworzył zatem, wzorem Van Hamme’a, historię wielopłaszczyznową i nadzwyczaj skomplikowaną, wprowadzając do fabuły – oprócz tych doskonale już znanych (jak generał Ben Carrington, pułkownik Jones czy siedzący właśnie w więzieniu po fiasku Spisku XX Ellery Shepherd) – kilka nowych, rokujących na przyszłość postaci. Najlepiej zapowiada się, działająca – jak sama twierdzi – na zlecenie firmy Usafe Incorporated, srebrnowłosa Julianne, która chyba najbardziej daje się Jasonowi we znaki. Ten zaś, odpłacając jej pięknym za nadobne, sprawia, że prawdopodobnie długo będzie miał ją na głowie. Sente dba także o to, aby dobrze zakorzenić fabułę w przeszłości, czemu służy wprowadzenie wątku sięgającego korzeniami aż pierwszej połowy XVII wieku (w nim kryje się zresztą wyjaśnienie zagadki tytułu). Dzięki temu cała opowieść ma szansę zyskać jeszcze większy rozmach. Choć oczywiście w tej chwili trudno przewidzieć, czy wyjdzie jej to na dobre, czy też stanie się wręcz przeciwnie. W warstwie graficznej nie czekają nas żadne zaskoczenia. Żygunow wpisuje się w stylistykę zaproponowaną wcześniej przez Williama Vance’a, co sprawia, że mamy do czynienia z bardzo realistyczną kreską, typową dla okresu, kiedy rodziła się „Trzynastka”, czyli lat 80. XX wieku. Ma to swój niezaprzeczalny urok, zwłaszcza jeśli ktoś zalicza się do ortodoksyjnych wielbicieli serii, ale jednocześnie należy wbić sobie do głowy, aby nie oczekiwać – ani teraz, ani w przyszłości – szczególnych fajerwerków rysunkowych.
|