Po lekturze „Kryzysu tożsamości” czytelnik może dojść tylko do jednego wniosku: Bycie superbohaterem może i jest ekscytujące, ale jednocześnie wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i mnóstwem niebezpieczeństw, na które narażeni są nie tylko przebierańcy w trykotach, lecz także ich rodziny, przyjaciele, znajomi. Dzieło Brada Meltzera (scenariusz) i Ragsa Moralesa (rysunki) nie pozostawia co do tego najmniejszych wątpliwości.
Superchłopcy też płaczą
[Brad Meltzer, Rags Morales „Kryzys tożsamości” - recenzja]
Po lekturze „Kryzysu tożsamości” czytelnik może dojść tylko do jednego wniosku: Bycie superbohaterem może i jest ekscytujące, ale jednocześnie wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i mnóstwem niebezpieczeństw, na które narażeni są nie tylko przebierańcy w trykotach, lecz także ich rodziny, przyjaciele, znajomi. Dzieło Brada Meltzera (scenariusz) i Ragsa Moralesa (rysunki) nie pozostawia co do tego najmniejszych wątpliwości.
Brad Meltzer, Rags Morales
‹Kryzys tożsamości›
Przed sześcioma laty serwis ComicsAlliance uznał „Kryzys tożsamości” za jedną z piętnastu najgorszych opowieści rysunkowych dekady (chodzi o pierwsze dziesięciolecie XXI wieku), argumentując to w ten sposób, że jest on uosobieniem tego, co najgorsze we współczesnym komiksie superbohaterskim. Abstrahując od tego, jak bardzo niesprawiedliwa jest to ocena, można też jednak próbować zrozumieć autora tych słów. Całkiem możliwe, że osąd ten wziął się z wielkiego rozczarowania wielbiciela historii o superbohaterach, któremu trudno było przełknąć fabułę przedstawiającą niektórych z lubianych przez czytelników „trykociarzy” w – delikatnie mówiąc – niekoniecznie najkorzystniejszym świetle. Taka sama konsternacja musiała być udziałem fanów filmów o Dzikim Zachodzie, kiedy na ekrany kin zaczęły w latach 60. ubiegłego wieku przebijać się pierwsze antywesterny. Powie ktoś: ale przecież Alan Moore i jego „
Strażnicy” (1986-1987) przetarli szlaki podobnym opowieściom. Owszem, tyle że brytyjski twórca – poprzez nasycenie swego dzieła wątkami psychologicznymi i futurystyczno-politycznymi – przeniósł wymyśloną przez siebie narrację na inny, niemal metafizyczny poziom, podczas gdy jego kolega po fachu – Amerykanin Brad Meltzer – wyłożył kawę na ławę, w pewnym sensie pokazując superbohaterów (z wyjątkiem dwóch) jako osoby, które mogą być groźne nie tylko dla przestępców, ale nawet dla siebie nawzajem. To z kolei rodzi uzasadnione pytania o ich moralność (względnie jej brak).
Brad Meltzer (rocznik 1970) trafił do świata opowieści rysunkowych kuchennymi drzwiami; najpierw bowiem dane mu było zrobić karierę jako prozaik – autor poczytnych thrillerów i książek dla dzieci. Gdy zajął się pisaniem scenariuszy komiksowych, pochłonął go świat „trykociarzy”. Tworzył fabuły dla takich herosów (działających w pojedynkę bądź w grupie), jak Green Arrow czy Liga Sprawiedliwości; jego pomysły trafiały też na karty zeszytów z cyklu „Detective Comics”. Bogata wyobraźnia, radzenie sobie z historiami pełnymi rozmachu, a przede wszystkim umiejętność panowania nad tłumem domagających się uwagi postaci sprawiły, że Meltzer podjął się kolejnego niełatwego wyzwania – wymyślenia intrygi, pokazującej zaludniony przez superbohaterów świat, który prostą drogą zmierza do katastrofy. I wcale nie chodzi tu o wątki postapokaliptyczne, które dwie dekady wcześniej uwypuklone zostały w
arcydziele Alana Moore’a. Mistrzowskim posunięciem amerykańskiego pisarza jest to, że zaczątkiem kataklizmu staje się wydarzenie może nie tyle błahe (co to, to nie!), co dotyczące postaci w panteonie „trykociarzy” ze stajni DC trzecioligowej. Bo kto z Was słyszał wcześniej o Elongated Manie?
Elongated Man, a w rzeczywistości Ralph Dibny, posiadający umiejętność rozciągania ciała, tyle czasu poświęca swoim obowiązkom superbohaterskim, co ukochanej żonie Sue. Tworzą od lat bardzo zgraną parę; bez wątpliwości można stwierdzić, że kochają się tak mocno, jak tuż po ślubie. Sue jest lubiana również przez przyjaciół męża z Ligi Sprawiedliwości. Dlatego też wieść o jej śmierci wywołuje wielki szok. Na miejsce zdarzenia natychmiast przybywają towarzysze Ralpha, w tym Green Arrow ojciec i syn, Mister Miracle, Kapitan Atom, Animal Man, Wonder Woman, a nawet Batman. Oględziny zwłok nie pozostawiają wątpliwości, że kobieta została zamordowana. A kto dopuścił się tego czynu? Dokonać tego mógł jedynie któryś z superzłoczyńców. Bo komu innemu udałoby się obejść wszystkie zabezpieczenia zamontowane w domu Dibnych… Członkowie Ligi Sprawiedliwości dość szybko typują podejrzanego i ruszają jego śladem. Są przekonani o jego winie z dwóch powodów: po pierwsze – na niego wskazuje rodzaj obrażeń, jakich doznała Sue, po drugie – już kiedyś, dawno temu, skrzywdził on żonę Ralpha i odgrażał się, że to nie koniec, że nadejdzie moment, kiedy dokona zemsty. Teraz wszystkim superbohaterom stają przed oczyma tamte dramatyczne wydarzenia; budzą w nich także wyrzuty sumienia. Dlaczego? Ponieważ, jeśli miałoby się okazać, że za zabójstwem kobiety stoi ten, którego podejrzewają, wina za to, co się stało, w dużym stopniu spada również na nich.
Śmierć Sue nie jest jednak wcale końcem wstrząsających zdarzeń. Niebawem zabójca zagraża bowiem życiu bliskiej osoby kolejnego superbohatera. Od tej pory już nikt nie może czuć się bezpieczny. Nadzwyczajne moce, jak się okazuje, nie gwarantują spokoju. „Kryzys tożsamości” łączy w sobie historię detektywistyczną (vide śledztwo w sprawie zabójstwa pani Dibny) z sensacją (akcja gna na złamanie karku, a jej zwroty są w stanie przyprawić o zawrót głowy), ale niezwykle ważną rolę odgrywają również pogłębione portrety psychologiczne najważniejszych bohaterów. To, co przydarzyło się żonie Ralpha, Brad Meltzer traktuje jako punkt wyjścia do opowieści o nierzadko bardzo skomplikowanych relacjach łączących innych superbohaterów. Służą temu kolejne epizody, w których na plan pierwszy wybijają się Green Arrow i jego syn, Robin i jego ojciec (z bardzo wyrazistym Batmanem w tle), Kapitan Atom i jego eksżona Jean Loring. Ba! scenarzysta, starając się uczłowieczyć obecne na kartach komiksu postaci, rozbudowuje także wątek jednego z łotrów – Kapitana Bumeranga, który jest tak żałosny, że aż wzbudzający litość i współczucie. Inna sprawa, że podobne odczucia zaczynają od pewnego momentu towarzyszyć czytelnikom także odnośnie bohaterów, którzy z definicji powinni być pozytywni. I choć takimi – w zasadzie – nie przestają być, to mimo wszystko na spiżowych posągach niektórych z nich zaczynają pojawiać się rysy. Wszystko za sprawą tajemniczego zdarzenia z przeszłości.
Na plan pierwszy „Kryzysu…” wybijają się superbohaterowie drugiego sortu (naprawdę nie obrażamy ich w ten sposób); ci najważniejsi – jak Batman czy Superman – pojawiają się zaledwie kilka razy i to jedynie w epizodach. Co ciekawe, scenarzysta z jednej strony podkreśla ich ważność dla świata przedstawionego w komiksie (nikt raczej nie ma wątpliwości, że to oni przede wszystkim są fundamentem sprawiedliwości dziejowej), z drugiej – patrząc oczyma innych, poddaje ich pozycję rewizji. Bruce Wayne jest więc obrażalskim samotnikiem, któremu z trudem przychodzi praca w grupie (co ma zresztą dramatyczne reperkusje); z kolei Clark Kent przypomina – nie tylko z wyglądu – maminsynka. Kto wie, czy to właśnie nie te cechy ikonicznych postaci popkultury nie rozsierdziły twórców ComicsAlliance do tego stopnia, że postanowili zrównać „Kryzys tożsamości” z ziemią? W każdym razie – niesprawiedliwie. Bo choć komiksowi Meltzera i Moralesa daleko do ideału, ma on też kilka fragmentów wielkich, na czele ze sceną, w której do Robina, czyli Tima Drake’a, dociera mrożąca krew w żyłach wiadomość. Nie inaczej należy ocenić sekwencję zdarzeń z przeszłości, które rozgrywają się na satelicie, będącym ówczesną siedzibą Ligi Sprawiedliwości. A jak to się ma do głównego wątku opowieści? Udanie go pogłębia, służąc nade wszystko umotywowaniu postępowania bohaterów – i to zarówno temu, które spotyka się z akceptacją, jak i jej brakiem ze strony czytelników.
Rysownikiem serii, która pierwotnie ukazała się w siedmiu zeszytach publikowanych od sierpnia 2004 do lutego 2005 roku, jest Rags – a w rzeczywistości Ralph – Morales, mający spore doświadczenie we „współpracy” z superbohaterami (rysował między innymi Hawkmana, Supermana, Wonder Woman, Nightwinga i New Avengers). I to na planszach „Kryzysu…” widać. Choć bywa, że w jednym kadrze musi umieszczać kilku (czy nawet, jak w scenie pogrzebu Sue Dibny, kilkunastu) „trykociarzy”, robi to z dużym pietyzmem, żadnego nie traktuje po macoszemu. Świetnie radzi sobie także z oddaniem zmieniającego się nastroju opowieści – płynnie przechodzi od scen ironicznych, mogących wzbudzić uśmiech, do dramatycznych, w których potrafi wręcz wycisnąć łzy z oczu. Po mistrzowsku przedstawia mimikę postaci; zbliżenia na twarze bohaterów niekiedy mówią znacznie więcej, niż pojawiający się w „dymkach” tekst – nie konkurują z nim jednak, ale go uzupełniają. Scenariusz Meltzera zyskał w grafikach Moralesa idealne dopełnienie. Do tego stopnia, że można odnieść wrażenie, iż obaj artyści mówią jednym głosem. „Kryzys tożsamości”, jak wiele tego typów crossoverów, pełen jest podtekstów i nawiązań do innych opowieści spod znaku DC Comics. Polskim czytelnikom wiele z nich trudno byłoby wychwycić, dlatego wielce pomocny jest odautorski aneks, w którym Brad i Rags rozkładają swoje dzieło na czynniki pierwsze (co dodatkowo „ilustrowane” jest fragmentami oryginalnego scenopisu). Czyta się to z nie mniejszym zainteresowaniem niż sam komiks.