Trzeci w tym roku, a siódmy w ogóle, album z cyklu „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego” przynosi dwa komiksy gazetowe autorstwa najpłodniejszego polskiego twórcy historii obrazkowych. Tym razem przypomniane zostały opowieści szpiegowsko-sensacyjne, których głównym bohaterem jest oficer bydgoskiej komendy Milicji Obywatelskiej, kapitan Jasny, na którego drodze stają zdrajcy i zaprzańcy idący na pasku rewizjonistów z Republiki Federalnej Niemiec.
Czy kapitan Żbik miał przyrodniego brata?
[Andrzej Białoszycki, Jerzy Wróblewski „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego #7: Kapitan Jasny” - recenzja]
Trzeci w tym roku, a siódmy w ogóle, album z cyklu „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego” przynosi dwa komiksy gazetowe autorstwa najpłodniejszego polskiego twórcy historii obrazkowych. Tym razem przypomniane zostały opowieści szpiegowsko-sensacyjne, których głównym bohaterem jest oficer bydgoskiej komendy Milicji Obywatelskiej, kapitan Jasny, na którego drodze stają zdrajcy i zaprzańcy idący na pasku rewizjonistów z Republiki Federalnej Niemiec.
Andrzej Białoszycki, Jerzy Wróblewski
‹Z archiwum Jerzego Wróblewskiego #7: Kapitan Jasny›
Archiwa Jerzego Wróblewskiego to prawdziwa studia bez dna. Można z niej co rusz wyciągać nowe, nigdy dotąd niepublikowane w formie albumowej opowieści, a ich końca praktycznie nie widać. Tylko w tym roku ukazały się już dwa komiksy: przygodowy o
Tarzanie (1969) oraz sensacyjny o zrzeszającej byłych nazistów zbiegłych po drugiej wojnie światowej do Ameryki Południowej organizacji „
Brunatny Pająk” (1977-1978). Wszystkie ukazywały się pierwotnie na łamach bydgoskiej popołudniówki „Dziennik Wieczorny” i od czasu pierwodruku w formie pasków nie były wznawiane. Podobnie rzecz się ma z dwiema historiami o kapitanie Jasnym, do których scenariusz napisał Andrzej Białoszycki, w przyszłości jeden z bliższych współpracowników Wróblewskiego. Wcześniej stworzyli już westernową opowieść „Leworęki” (1973-1974), później natomiast pracowali razem między innymi nad „
Skarbem Irokezów” (1976) i wspomnianym już „Brunatnym Pająkiem”. Uczciwie przyznać jednak trzeba, że scenariusz nie jest najmocniejszą stroną obu zamieszczonych w siódmej odsłonie „Archiwum…” komiksów.
A główna tego wina tkwi nie tyle w braku talentu Białoszyckiego, ile w przyjętym z góry założeniu o propagandowym wymiarze „Kapitana Jasnego”, który tym samym jawi się jako trochę uboższy krewny… kapitana Żbika. Co ciekawe, kiedy powstawały opowieści o Jasnym, Wróblewski był już etatowym rysownikiem serii o Żbiku (zadebiutował w 1973 roku trylogią „Wieloryb z peryskopem”, „Wiszący rower” i „Tajemniczy nurek”). Można więc uznać, że pomysł powołania do życia oficera Komendy Głównej MO w Bydgoszczy był powieleniem tamtego konceptu i przeniesieniem go na grunt lokalny. Ale nie tylko w legendarnym komiksowym milicjancie z Warszawy należy upatrywać inspiracji obu autorów. W jeszcze większym stopniu Białoszycki opierał się zapewne na scenariuszach popularnych w latach 60. i pierwszej połowie lat 70. XX wieku filmów sensacyjno-szpiegowskich, opowiadających o walce służb specjalnych komunistycznej Polski z wszelkiej maści zdrajcami i agentami Zachodu, jak chociażby „Dwaj panowie N” (1961) Tadeusza Chmielewskiego, „Spotkanie ze szpiegiem” (1964) Jana Batorego czy „Hasło Korn” (1968) i „Na krawędzi” (1970) Waldemara Podgórskiego.
We wszystkich wymienionych powyżej filmach źródłem zarazy docierającej do Polski był wywiad Republiki Federalnej Niemiec. To on – słowem: pogrobowcy Hitlera – werbował i szkolił agentów, których następnie przerzucano nad Wisłę, aby działali na szkodę komunistycznej ojczyzny. Z podobnym schematem mamy do czynienia w „Kapitanie Jasnym”. Historia pierwsza – zatytułowana „Kryptonim Złota Doxa” – ukazywała się pierwotnie (w formie dwudziestu dziewięciu trzykadrowych pasków) od 4 czerwca do 16 lipca 1974 roku. Dzielny milicjant zostaje pewnego dnia wezwany przez swego szefa, który przekazuje mu informację z Centrali (niemal jak w „Stawce większej niż życie”, prawda?), że do siedziby wywiadu RFN zgłosił się uciekinier z Polski, Jan Romecki, który do tej pory pracował w jednym z przedsiębiorstw w powiecie tucholskim. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że po odpowiednim przeszkoleniu zostanie on odesłany do kraju, aby stworzyć na Kujawach i Pomorzu siatkę szpiegowską. I tak też się dzieje – otrzymawszy nową tożsamość, Romecki przekracza nielegalnie granicę (a precyzyjniej: dwie granice) i przystępuje do działalności wywrotowej.
Podobnie rzecz ma się z fabułą „Kryptonimu Pająk”, który zaczął ukazywać się na łamach „Dziennika Wieczornego” zaledwie tydzień po zakończeniu „Złotej Doksy” i pojawiał się aż do 29 sierpnia (w sumie dwadzieścia sześć pasków). Tu czarnym charakterem jest niejaki Roman Domański – współwłaściciel sklepu galanteryjnego w centrum Torunia. Podejrzany niejako z definicji, bo przecież jest 1950 rok, a on prowadzi prywatny interes. Na dodatek nie wiadomo, skąd wziął pieniądze na jego otwarcie. Jakby tego było mało, kontrolujący finanse Domańskiego urzędnik skarbówki znajduje przez przypadek w jego biurku zupełnie nowy pistolet. Gdy prowadzi go do siedziby urzędu bezpieczeństwa, prywaciarz ucieka, potem przedostaje się na Zachód, do RFN-u, gdzie przechodzi szkolenie dywersyjne i zostaje przerzucony z powrotem do kraju. Ciąg dalszy jest już niemal taki sam, jak we wcześniejszej historyjce. Dzielni milicjanci zarzucają sieci, aby złapać odszczepieńca, który śmiał podnieść dłoń na mlekiem i miodem płynącą Polskę Ludową. Scenariusz obu komiksów o Jasnym idealnie wpisuje się w socrealistyczny schemat z lat 40. i 50. XX wieku. Ale przecież historie te powstały ponad dwie dekady później, niemal w połowie lat 70., kiedy krajem rządził – zdawało się, że oświecony – Edward Gierek. Dziwne?
Niekoniecznie. Ten okres to nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim w Związku Radzieckim, skąd płynęły nad Wisłę główne wzorce postępowania, czas stopniowego rehabilitowania epoki stalinowskiej. W literaturze, filmie i komiksie (vide wiele historyjek publikowanych od 1976 roku w Magazynie Opowieści Rysunkowych „
Relax”) następował coraz bardziej widoczny powrót do idei socrealizmu; ponownie z jednej strony chwalono na potęgę robotniczy trud (seriale „Dyrektorzy”, „Ślad na ziemi”), z drugiej – przestrzegano przed zachodnioniemieckim rewizjonizmem, symbolizowanym przez postaci Herberta Czai i Herberta Hupki, działaczy Związku Wypędzonych, którzy ponoć tylko czekali na to, aby odebrać nam Wrocław, Opole, Szczecin i Gdańsk. Tacy jak oni przysyłali nad Wisłę, Odrę i – jak widać również Brdę – szpiegów, których celem było niszczenie fundamentów Polski Ludowej. Przejawem takiego sposobu myślenia był zarówno szpiegowski film „Orzeł i reszka”
Ryszarda Filipskiego (1974), jak i powstałe dokładnie w tym samym czasie komiksy o kapitanie Jasnym. To nie był przypadek. Taka była wtedy atmosfera.
Fabularnie oba „Kryptonimy…” wpisują się w oficjalną politykę ówczesnego rządu. Dzisiaj nie ma to już jednak większego znaczenia. Ważniejsze jest to, czy bronią się od strony scenariuszowej? Odpowiedź na to pytanie powinna zaś brzmieć: i tak, i nie. Tak, ponieważ gdyby te historyjki rozbudować, mogłyby przybrać postać interesujących komiksów akcji z wybijającym się na plan pierwszy wątkiem szpiegowskim. Nie, gdyż sporo w nich luk (w dużej części wynikających zapewne z narracyjnego pośpiechu). Można się bowiem zastanawiać, po co Romeckiemu po powrocie do kraju nowa tożsamość, skoro ma działać na terenie, z którego pochodzi i gdzie jest doskonale znany. Dopiero fakt, że posługuje się innym nazwiskiem niż dotychczas, mógłby wzbudzić uzasadnione podejrzenia. Ale jeszcze dziwniejsze jest to, co wyprawia urzędnik skarbowy przeprowadzający kontrolę u Domańskiego. Znalazłszy u niego broń, zamiast pogłówkować, jak wciągnąć go w pułapkę, oznajmia mu wprost, że chce go zaprowadzić do Urzędu Bezpieczeństwa. To wygląda raczej na ostrzeżenie typu: „Bierz nogi za pas, póki jeszcze masz możliwość!”, niż spełnienie obywatelskiego obowiązku.
Podobnych niekonsekwencji scenariuszowych jest więcej, ale wymienianie ich zmuszałoby recenzenta do zdradzenia zbyt wielu szczegółów fabuły – dlatego pozostałe przemilczymy. Ale komiks to przecież nie tylko warstwa literacka, lecz także – a może przede wszystkim – wizualna. Od tej strony „Kapitan Jasny” prezentuje się doskonale. Oczywiście jak na historie, które miały postać czarno-białych pasków gazetowych. Podkreślmy jednak, że to w dużej mierze zasługa bydgoskiego twórcy komiksowego Macieja Jasińskiego, który pracował nad obecną edycją albumu, nie tylko w pocie czoła rekonstruując stare wycinki, ale dodatkowo przerabiając je na wersję z „dymkami”. Pierwotnie bowiem tekst – podobnie jak to było w „
Rycerzach prerii” (1965) i „
Skarbie Irokezów” (1976) – znajdował się pod rysunkami. To zdecydowanie przyspieszało pracę, co w przypadku opowieści powstającej praktycznie z dnia na dzień było istotnym ułatwieniem dla Wróblewskiego. W formie poprawionej czyta się jednak „Kapitana Jasnego” dużo lepiej; nie trzeba dzielić uwagi, a tekst – nawet jeżeli wychodzi poza kadr – staje się integralną częścią historii.
Inna sprawa, że gdyby nie pojawiające się od czasu do czasu nazwisko głównego bohatera obu „Kryptonimów…”, można by pomyśleć, że mamy do czynienia z jakimiś cudem odnalezionymi epizodami „Kapitana Żbika” – tak obaj oficerowie milicji są do siebie podobni. Ale przecież Jerzy Wróblewski w wielu swoich komiksach wykorzystywał twarz Żbika. W pewnym sensie stała się ona znakiem rozpoznawczym bydgoskiego rysownika. Ciekawe czy odnajdziemy ją także w kolejnych częściach „Archiwum…”? A jest na co czekać. Tytuły opowieści, które znajdą się w zapowiedzianych już na rok następny dwóch albumach, mówią same za siebie: „Zemsta faraona”, „Ringo”, „Montana” oraz „Pod korsarską banderą”.