Wojciech Gołąbowski [80%]
Do łez
„Miasto zaginionego boga” jest w sumie dwunastym, a trzecim w cyklu „indiańskim” albumem przygód Thorgala Aegirssona i jego rodziny. Cała pierwsza plansza to streszczenie dwóch poprzednich części („
Kraina Qa”, „
Oczy Tanatloca”), ponieważ autorzy przyznali, że album niniejszy jako samodzielne dzieło nie ma racji bytu. I rzeczywiście. Czytelnik, któremu „Miasto zaginionego boga” wpadnie w ręce przypadkiem, niewiele z jego treści zrozumie… Choć zapewne zachwyci się nastrojową kolorystyką oświetlanych pochodniami podziemi, mrocznym, zmoczonym deszczem przedmieściem i barwnymi strojami Indian. Z pewnością pochłonie go też malownicze wnętrze pałacu Ogotaja… Oby nie na stałe.
„Miasto zaginionego boga” to ważny album. Ważny dla Thorgala, który w raczej niesprzyjających okolicznościach przypomina sobie nauki swego dziadka Xargosa (wkrótce spotyka także swego ojca…). Ważny dla Kriss de Valnor, która stanąwszy oko w oko z Ogotajem, boleśnie przekonuje się o jego mocy… Ważny również dla Tjalla Porywczego… Okładka zdradza wszystko, nie będzie spojlerem wyjawienie w tym miejscu faktu śmierci młodzieńca. Śmierci bohaterskiej, śmierci w ramionach przyjaciela… Śmierci, która potrafi wzruszyć czytelnika do łez. I choćby tylko dla tej sceny warto mieć ten album. I powracać do niego regularnie.
Ekspresja namiętności
Dzięki niezwykłym umiejętnościom wojownika, Othon von Salza ratuje z rąk kosmicznych piratów embrion potomka imperatora galaktyki. Za swoją bohaterską postawę zostaje uhonorowany tytułem metabarona oraz w nietypowy sposób nagrodzony. Tym razem nagrodą nie jest rzadkie zwierzę, a kobieta z krwi i kości. Kobieta piękna, namiętna i niebezpieczna. Dla mężczyzny pozbawionego męskości taki prezent może być jedynie udręką. Jednakże ogromna miłość tych dwojga sprawia, że przy pomocy tajemnych technik Shadba-Ud, Honorata rodzi Othonowi syna.
„Kasta Metabaronów” jest zakrojoną na szeroką skalę kosmiczną space-operą. Klamrą spinającą wydarzenia poszczególnych tomów serii są opowieści dwóch robotów o kolejnych pokoleniach rodu von Salza. Za sprawą żywego języka (doskonale oddanego w tłumaczeniu), jakim posługują się roboty, komiks został wzbogacony o wątki humorystyczne. Z drugiej strony daje to obecnie możliwość bardziej swobodnego ogarnięcia (a w przeszłości zrealizowania) wielowiekowej, wielopokoleniowej i wielowątkowej opowieści.
„Praprababka Honorata” pełna jest odniesień do popularnej literatury science-ficition. Szczególnie wyraźne są nawiązania do cyklu „Diuna” Franka Herberta. Zakon Shadba-Ud to nic innego jak Bene Gesserit. Ich motywacje i sposoby działania są podobne. Wymogi gatunku sprawiają, że w tle komiksu również toczy się walka o najwyższą stawkę -ponadczasową władzę nad całym kosmosem. Jako czytelnicy obserwujemy niewielki wycinek rzeczywistości, związany z historią rodu metabaronów i jego wpływem na kształt wszechświata.
Ogromnym atutem komiksu są śmiałe, realistyczne wizje Gimeneza. Z niezwykłą dbałością oddaje szczegóły wyglądu statków, planet oraz anatomii człowieka. Ród metabaronów kieruje się w życiu emocjami. Uczucia takie jak radość, ból, wściekłość, miłość znajdują odbicie na pełnych ekspresji twarzach bohaterów. Można niemalże poczuć eksplozję namiętności pomiędzy Othonem a Honoratą. Ten dynamiczny efekt powstaje przede wszystkim dzięki wyjątkowo malarskim barwom, kładzionym (co ważne) tradycyjnie przy pomocy pędzelka.
„Praprababka Honorata” to zaledwie drugi tom serii komiksowej nie bez przyczyny uznawanej za klasyczną, która pomimo upływu czasu od momentu powstania zupełnie się nie zestarzała. Każdy miłośnik science-fiction znajdzie tutaj coś dla siebie.
Wojciech Gołąbowski [70%]
Na co robotom dwa jądra
Zaczyna się na pozór zwyczajnie. W głębinach metabunkra robot Tonto szykuje śniadanie dla mogącego wrócić w każdej chwili metabarona. Niezwyczajna jest nieobecność jego cyberprzyjaciela Lothara – i jednocześnie na tyle niepokojąca, że Tonto rusza na jego poszukiwania. Chwilę potem… Chwilę potem muszą wspólnie ratować metabunkier. A to dopiero początek…
W poprzednich albumach serii poznaliśmy losy
Othona von Salzy i jego małżonki z zakonu Shadba-Ud, Honoraty. Tajemną mocą Honorata powiła okaleczonemu Kastakowi syna. Niestety w komórkach dziecka znajduje się epifit – święty olej dający moc antygrawitacji. Po odłączeniu protez stóp, Athar swobodnie unosi się w przestworzach…
Nadchodzi czas, gdy w siódmym roku życia dziecko niezwyciężonego metabarona ma zostać oddane Zakonowi Shabda-Ud. Sama matka przełożona przylatuje sprawdzić, czy Honorata wypełniła swe zadanie, czy dziecko jest hermafrodytą. Na wypadek niepowodzenia swej misji kapłanki-zabójczynie usypiają swój statek kosmiczny. Jeśli nie wrócą po półgodzinie, potężny cetacyborg zniszczy całą planetę… Czy ktoś wątpi w siłę rodu metabaronów? Jednakże zwycięstwo zostaje okupione dotkliwym bólem i niepowetowaną stratą… W trzecim albumie cyklu ród Kastaków przeprowadza się do metabunkra, który rychło opuszcza macierzystą planetę. W jego wnętrzu Aghnar dorasta, by stawić czoło potędze zakonu Shabda-Ud. Po latach nadchodzi czas zemsty…
Space opera Jodorowskiego została przepięknie namalowana przez Gimeneza. Kosmiczne obrazy (cetacyborg, sceny bitwy) mogłyby z powodzeniem zawisnąć na ścianach jako klasyczne malowidła. Nieco gorzej wypadają przy tym twarze. Emocje wydają się zbyt silne, przerysowane. Z jednej strony nie stanowi to problemu, ponieważ tematyka i treść komiksu adresowane są głównie do młodszej części fanów komiksu. Z drugiej zaś, niektóre treści wydają się jednak kierowane do młodzieży. Dowodem mogą być choćby ostatnie słowa albumu wypowiadane przez Lothara: „Biocholera! Chciałbym mieć dwa jądra, by jedno móc sobie odgryźć!…”
Wojciech Gołąbowski [80%]
Co się liczy
Czwarty wydany w Polsce tomik przygód Miyamoto Usagi to w oryginale księga jedenasta. Kibicuję wydawnictwu Egmont w usiłowaniach wydania także pierwszych siedmiu części, do których prawa dzierży inny amerykański wydawca.
Niniejszy zbiorek zawiera dwanaście historii. Jest to dwanaście jakże różnych epizodów z życia królika-samuraja, a także osób choćby luźno z nim związanych. Czegóż tu nie ma? Opowieści batalistyczne przeplatają się z metafizyką, horror – z moralitetem, sensacja szpiegowska i kryminalna – z humorem…
Doskonale oddana mimika twarzy sprawia, że nawet w scenach ubogich w szczegóły czujemy nasycenie emocji. Zaś sceny batalistyczne… Można się w nie gapić przez kwadrans, a i po tym czasie ciągle nas będą zadziwiać.
Szczególne wyrazy uznania kieruję w stronę Stana Sakai za opowieść „Cierpliwość pająka”. Historia dumnego generała, który postanawia ukryć się pod przebraniem chłopa i tak doczekać okazji do zemsty, stawia przed czytelnikiem kilka poważnych pytań. Co to znaczy „mój dom"? Czym jest nasze życie? Co tak naprawdę się w nim liczy? Duma? Inne uczucia? Rodzina? Jest to bez wątpienia najlepsza opowieść tomu – i choćby dla niej samej warto nabyć „Pory roku”.