„Kong the King” to komiks o perypetiach wyrwanego ze swych rodzinnych stron, poczciwego olbrzyma, który próbuje poradzić sobie z wyzwaniami wielkiego miasta. Można go także odczytywać, jako przypowieść o tym, że każdy ma w życiu swoje miejsce, którego nie powinien opuszczać, o ile nie chce narażać się na różne niebezpieczeństwa.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
[Osvaldo Medina „Kong the King” - recenzja]
„Kong the King” to komiks o perypetiach wyrwanego ze swych rodzinnych stron, poczciwego olbrzyma, który próbuje poradzić sobie z wyzwaniami wielkiego miasta. Można go także odczytywać, jako przypowieść o tym, że każdy ma w życiu swoje miejsce, którego nie powinien opuszczać, o ile nie chce narażać się na różne niebezpieczeństwa.
Osvaldo Medina
‹Kong the King›
Wszyscy doskonale znamy tę historię. Do tajemniczej wyspy, która wita przybyszy szczerzącą się w uśmiechu skalną czaszką, przybija statek parowy z ekipą filmowców. Niezbadany ląd kusi ich wizją wspaniałych krajobrazów, które będzie można uchwycić na taśmie i sprzedać żądnym nowych wrażeń widzom. Piękna aktorka i szelmowsko uśmiechnięty reżyser bez strachu udają się w głąb wyspy. Zachowują się tak, jakby ten niezbadany ląd już należał do nich. Zresztą nagrywanie filmu w dzikich plenerach jest niewątpliwie jakąś formą kolonizacji. Jednak ten tajemniczy ląd nie ma zamiaru poddać się bez walki. Dusza wyspy, którą filmowcy chcą skraść za pomocą kamery, próbuje przeciwstawić się temu podbojowi. Piękna aktorka podczas kąpieli w jeziorze zostaje zaatakowana przez węża. Gdy wydaje się, że już nic nie jest w stanie jej uratować, nagle z dziczy wyskakuje olbrzymia postać i w spektakularny sposób rozprawia się w niebezpiecznym agresorem.
Tak rozpoczyna się nowy rozdział w życiu tajemniczego olbrzyma oraz całej ekipy filmowej. Szef filmowców obserwując zmagania giganta najwyraźniej już oblicza w myślach przyszłe zyski, nie za bardzo martwiąc się o to, czy piękna aktorka wyjdzie cało z tej opresji. Po zwycięskiej walce reżyser od razu roztacza przed poczciwym olbrzymem wizję kariery w wielkim mieście. Ani ostrzeżenia pięknej aktorki, ani sugestie tukana – nierozłącznego towarzysza olbrzymiego mieszkańca wyspy – nie są w stanie mu tej wizji wyperswadować. Zwiedziony wizją wielkiego miasta i związanych z nią możliwości olbrzym podejmuje wyprawę – niczym Campbellowski bohater mityczny – do obcego świata. I trzeba przyznać, że podobnie jak na bohaterów opisywanych przez Josepha Campbella, także i na niego, czeka wiele niebezpieczeństw. Dżungla wielkiego miasta okazuje się być znacznie bardziej niebezpieczna niż ta, w której bohater komiksu się wychował.
Kariera w przemyśle rozrywkowym okazuje się być niezwykle trudna. Choć nasz bohater rozpoczyna ją w dość obiecujący sposób, to wkrótce wpada w tryby bezdusznej machiny kultury masowej i zostaje przez nie przytłoczony a następnie pożarty. Jak sobie poradzi? Czy odnajdzie sens swojej działalności? Czy przetrwa w tym dzikim świecie? Czy też może jego udziałem stanie się tragiczny koniec podobny do tego, jaki spotkał King Konga w klasycznym filmie z 1933 roku, na którym wzorował się Oswaldo Medina tworząc swoją niemą opowieść. Warto się przekonać czytając komiks opowiadający o perypetiach kolosa z twarzą dziecka w wielkim mieście.
Choć być może słowo „czytając” nie jest w tym przypadku najwłaściwsze. Komiks Mediny jest bowiem niemy – nie ma tu dymków ze słowami ani żadnych dodatkowych opisów. Poza dźwiękami, które wydaje tukan, wierny towarzysz naszego bohatera wszystko zdaje się milczeć. Jednak pomimo braku słów komiks jest jednoznaczny i przejrzysty pod względem fabularnym. Kolejne plansze płynnie przedstawiają rozwój wypadków i żadne dodatkowe słowa nie są tu potrzebne. W takich komiksach liczy się przede wszystkim umiejętność snucia opowieści za pomocą samych obrazów. Medina nie ma z tym żadnych kłopotów. Jego rysunki są konsekwentne i czytelne a układ plansz sprawia, że zapoznawanie się z całą opowieścią jest czystą przyjemnością. Daje tu zapewne o sobie znać doświadczenie autora zdobyte w branży animacyjnej, gdzie jako twórca storyboardów do filmów i seriali do perfekcji opanował sztukę opowiadania za pomocą obrazów.
Warto odnotować, że to już drugi niemy komiks wydany przez wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy w ostatnim czasie. Po świetnym, futurystycznym komiksie „Najdłuższy dzień przyszłości” Lucasa Vareli, przyszedł czas na rzut oka w przeszłość odnoszącą się do złotych lat kina. Oba komiksy zasadniczo różnią się od siebie pod względem narracyjnym i – przede wszystkim – graficznym. Jeżeli chcielibyśmy szukać jakichś podobieństw do dzieł klasyków, to stworzony techniką czystej linii komiks Vareli można byłoby porównać do dzieł Herge’go, natomiast rysunkom Mediny znacznie bliżej do komiksów legendarnego Willa Eisnera.
Zresztą graficzna strona komiksu jest zdecydowanie jego najmocniejszą stroną. Scenariusz jest rzecz jasna bardzo interesujący i stanowi ciekawą reinterpretację klasycznej historii o King Kongu, ale to grafika przede wszystkim przykuwa uwagę. Monochromatyczne rysunki utrzymane w sepiowej tonacji doskonale pozwalają poczuć klimat złotych czasów kina. Nieco cartoonowy styl Mediny pozwala w przerysowany sposób przedstawić głównych bohaterów dramatu, akcentując ich główne cechy charakteru, które są wręcz wypisane na ich twarzach.
Podsumowując, należy stwierdzić, że komiks jest niewątpliwie wart uwagi. Choć pozornie opowiada prostą historię będącą reinterpretacją klasycznego filmu o wielkiej małpie siejącej strach a jednocześnie budzącej fascynację w USA, można go także odczytywać jako przypowieść o poszukiwaniu swego miejsca w świecie oraz metaforę walki o przetrwanie w miejskiej dżungli. W przygodach olbrzyma o twarzy dziecka, można odnaleźć coś dziwnie i niepokojąco znajomego. „Lektura” komiksu może stać się okazją do refleksji na temat tego, jaką ścieżką kariery warto byłoby pójść dalej przez życie. Zostać w swojej bezpiecznej strefie, czy też rzucić się w wir niebezpiecznej przygody?