Nowe przygody Shazama, czyli kolejnego superbohatera z uniwersum DC Comics (będącego w zasadzie inkarnacją Kapitana Marvela, niegdyś bezwstydnie wzorowanego na Supermanie), nie doczekały się osobnej serii. To, co ukazało się w pierwszym zbiorczym tomie, to poskładane w jedno fragmenty kilkunastu zeszytów „Ligi Sprawiedliwości”. Czyta się z przyjemnością, ale na dłużej w pamięci nie zostaje. Chyba że się jest nastolatkiem.
Streets of Philadelphia
[Brad Anderson, Gary Frank, Geoff Johns „Shazam! #1” - recenzja]
Nowe przygody Shazama, czyli kolejnego superbohatera z uniwersum DC Comics (będącego w zasadzie inkarnacją Kapitana Marvela, niegdyś bezwstydnie wzorowanego na Supermanie), nie doczekały się osobnej serii. To, co ukazało się w pierwszym zbiorczym tomie, to poskładane w jedno fragmenty kilkunastu zeszytów „Ligi Sprawiedliwości”. Czyta się z przyjemnością, ale na dłużej w pamięci nie zostaje. Chyba że się jest nastolatkiem.
Brad Anderson, Gary Frank, Geoff Johns
‹Shazam! #1›
Shazam miał trudną przeprawę, zanim stał się pełnoprawnym bohaterem komiksowym. Narodził się w 1939 roku, a zadebiutował w lutym roku następnego – tyle że pod imieniem Kapitana Marvela (wydawanego przez Fawcett Comics). Szybko odniósł sukces, co nie spodobało się twórcom postaci Supermana (a więc DC Comics), którzy uznali, że jest zbyt podobny – nie tylko wizualnie, ale także pod względem wykorzystywanych mocy – do ich bohatera. Sprawa, jak to często w takich przypadkach bywa, zakończyła się w sądzie. Nie wchodząc w szczegóły, efekt był taki, że w 1972 roku DC wykupiło od Fawcett licencję i Kapitan Marvel przeszedł do ich „stajni”. Ale wtedy pojawił się kolejny problem. Inny konkurent na rynku komiksów superbohaterskich, czyli… Marvel, zdążył wcześniej zastrzec sobie postać o takim imieniu. W efekcie przemianowano go na Shazama i jako taki pojawia się po dokonanym przed paru laty restarcie wszystkich serii DC Comics. Tyle że nie w odrębnym cyklu, ale w ramach „Ligi Sprawiedliwości”.
Skąd wzięło to nietypowe – nawet jak na superbohatera – imię? To akronim pochodzący od pierwszych liter mitycznych postaci, którym Shazam zawdzięcza swe nadprzyrodzone moce: S jak Salomon (mądrość), H jak Herkules (siła), A jak Atlas (wytrzymałość), Z jak Zeus (moc), A jak Achilles (odwaga) oraz M jak Merkury (szybkość). Tak przynajmniej tłumaczono to na początku; później pojawiły się jeszcze inne wyjaśnienia. Ale to sprawa drugorzędna. Wszak w 2012 roku wszystko zaczęło się od nowa. Piętnastoletni Billy Batson mieszka w domu dziecka. Troskliwa opiekunka ma go już serdecznie dość. Chłopak bez przerwy sprawia problemy, jest ordynarny i bezczelny. Parokrotnie trafiał do rodzin zastępczych, ale zawsze szybko od nich wracał do sierocińca. Nikt nie potrafił dać sobie rady z krnąbrnym nastolatkiem. Czy teraz będzie inaczej? Billy trafia bowiem pod opiekę państwa Vasquezów, Rosy i Victora, którzy mają już pięcioro podopiecznych: Freddy’ego, Eugene’a, Mary, Latynosa Pedra i – najmłodszą z całego grona – ciemnoskórą Darlę.
Gromadka jest ze sobą zżyta, w czym pomagają im obowiązujące w domu zasady. Ale przecież Batson jest inny! Ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę, to podporządkowywanie się cudzej woli. Nie oznacza to jednak, że chłopak jest do szpiku zły. Tli się w nim dobro. I właśnie ta iskierka sprawia, że pewnego dnia, a raczej nocy, jego życie ulega odmianie. Uciekając przed goniącymi go łobuzami, ukrywa się w wagonie metra, skąd nagle zostaje przeniesiony do tajemniczej jaskini, by stanąć przed obliczem umierającego czarodzieja. Jakież jest zdziwienie Billy’ego, kiedy dowiaduje się, że to on ma zostać następcą starca i uratować świat przed wypuszczonym na wolność Czarnym Adamem. To drugi, prowadzony równorzędnie wątek opowieści, którego zaczątkiem jest postać zdesperowanego naukowca doktora Sivany. Chce on uratować chorych członków swojej rodziny; w tym celu, jak sądzi, musi wpuścić do świata nieco magii. Dlatego obsesyjnie prowadzi poszukiwania miejsca, w którym pochowany (względnie uwięziony) został legendarny Czarny Adam.
Dalej robi się już dość przewidywalnie. Mamy więc ciągnące się w nieskończoność pojedynki Shazama z Czarnym Adamem, które prowadzą do wielkiej rozpierduchy na ulicach Filadelfii, gdzie mieszka młody Batson. W tym elemencie ani scenarzysta, ani rysownik niczym nie zaskakują. Co ciekawe, najwartościowsze są te fragmenty, w których poznajemy bliżej Billy’ego – dowiadujemy się, co działo się z chłopakiem w przeszłości, oraz jak reaguje, w typowy zresztą dla nastolatka sposób, na niespodziewanie otrzymane moce. Trzeba przyznać, że Geoff Johns (znany z innych, wydanych w tym roku przez Egmont, albumów superbohaterskich, jak „
Batman. Ziemia Jeden” czy „
Wieczne zło”) z tą delikatną materią poradził sobie akurat całkiem nieźle. Zmienne nastroje Billy’ego – od strachu i niedowierzania do radości i wynikającej z niej błazenady – oddane są wiarygodnie. Scenarzysta ani przez moment nie zapomina o tym, że Shazam jest „w cywilu” jedynie nie do końca rozgarniętym i notorycznie sprawiającym kłopoty wychowawcze nastolatkiem. Który na dodatek wciąga w całą aferę pozostałych podopiecznych Vasquezów.
Jako że głównymi bohaterami komiksu są nastolatkowie (poza Billym na plan pierwszy wybija się Freddy), album jest skierowany przede wszystkim do nich. Nawet postać złowrogiego Czarnego Adama szyta jest trochę na miarę nieco młodszego czytelnika. I oczywiście nic w tym złego; dobrze jednak, by starsi wielbiciele komiksów superbohaterskich mieli tego świadomość – unikną wówczas ewentualnego rozczarowania. Graficznie Gary Frank (który współpracował już z Johnsem przy Batmanowskiej „Ziemi Jeden”) także nie zaskakuje niczym szczególnym. Choć oczywiście wykonuje swoją pracę najlepiej, jak potrafi. A potrafi sporo! Jego realistyczna kreska sprawdza się zarówno w scenach – nazwijmy je – obyczajowych (kiedy obserwujemy, mówiąc umownie, rodzinę Vasquezów w domu i szkole), jak i fantastycznych, kiedy to ulice Filadelfii zaludniają się – wzbudzającymi jednocześnie zainteresowanie, jak i przerażenie mieszkańców miasta – stworami. Jeśli więc nie będziecie oczekiwać wizualnej rewolucji, „Shazam!” przypadnie Wam do gustu. Otwarte natomiast pozostaje pytanie, co intrygującego da(ło) się wycisnąć z tej postaci później.