Gdy myśliwi stają się zwierzyną… [Jeph Loeb, Ed McGuinness, Dexter Vines „Superman / Batman #1: Wrogowie publiczni” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Taki crossover skazany był, zdawałoby się, na sukces. Choć może raczej należałoby stwierdzić: popularność – albowiem powodzenie wśród wielbicieli opowieści rysunkowych o superbohaterach wcale nie musiało przecież iść w parze z jakością artystyczną. We „Wrogach publicznych” Jepha Loeba (scenariusz) i Eda McGuinnessa (rysunki) najbardziej dokucza przesyt. Akcja pędzi na złamanie karku, a przebierańcy w trykotach pojawiają się w takiej ilości (sic!), że czasami trudno się w tym wszystkim połapać.
Gdy myśliwi stają się zwierzyną… [Jeph Loeb, Ed McGuinness, Dexter Vines „Superman / Batman #1: Wrogowie publiczni” - recenzja]Taki crossover skazany był, zdawałoby się, na sukces. Choć może raczej należałoby stwierdzić: popularność – albowiem powodzenie wśród wielbicieli opowieści rysunkowych o superbohaterach wcale nie musiało przecież iść w parze z jakością artystyczną. We „Wrogach publicznych” Jepha Loeba (scenariusz) i Eda McGuinnessa (rysunki) najbardziej dokucza przesyt. Akcja pędzi na złamanie karku, a przebierańcy w trykotach pojawiają się w takiej ilości (sic!), że czasami trudno się w tym wszystkim połapać.
Jeph Loeb, Ed McGuinness, Dexter Vines ‹Superman / Batman #1: Wrogowie publiczni›Patrząc na nazwisko scenarzysty „Wrogów publicznych”, można było podejrzewać, że ta historia ma wszelkie predyspozycje, aby otrzeć się o arcydzieło. Przecież zaledwie parę lat wcześniej Jeph Loeb stworzył – we współpracy z rysownikiem Timem Sale’em – dwie z kilku (może kilkunastu) najwybitniejszych opowieści o najsłynniejszym obywatelu Gotham City: „ Długie Halloween” (1996-1997) oraz „ Mroczne zwycięstwo” (1999-2000). Tymczasem zapoczątkowana przez niego w październiku 2003 roku seria „Superman | Batman”, mimo że Człowiek-Nietoperz zyskał w niej nadzwyczaj godnego sprzymierzeńca w walce przeciwko Złu symbolizowanemu przez Leksa Luthora, nieco zawodzi. Przynajmniej jej otwarcie, a mówiąc konkretniej: sześć początkowych zeszytów, które zebrano w pierwszym z dwunastu albumów. Loeb i oddany na jego usługi przez DC Comics Ed McGuinness – znany z pracy nad takimi cyklami, jak „Deadpool”, „Mr. Majestic” czy „Hulk” (i wielu innych) – stworzyli w sumie dwadzieścia pięć rozdziałów tej historii (maczali jeszcze palce w kolejnym, który w rzeczywistości był jednak zbiorem miniatur poświęconych zmarłemu na raka w czerwcu 2005 roku siedemnastoletniemu synowi Jepha, Samowi). Mieli więc sporo czasu, aby rozwinąć skrzydła i dopracować fabułę. Kto wie, może więc kolejne zbiorcze albumy „Superman | Batman”, już znajdujące się w zapowiedziach Egmontu, okażą się mimo wszystko dużo ciekawsze od tego, którego głównym zadaniem było jedynie zawiązanie akcji. Oby tak właśnie się stało. Wszak wiemy doskonale, że Loeb nie stracił nagle swego niezwykłego talentu narracyjnego, co udowodnił w powstałych nieco później „ Rzymskich wakacjach”, których główną bohaterką była seksowna Catwoman. Nie licząc przenoszącej czytelników w czasy wczesnej młodości obu bohaterów dwuplanszowej introdukcji „Kiedy Clark poznał Bruce’a”, Loeb właściwą akcję zaczyna od trzęsienia ziemi. Naprzeciw Supermana staje bowiem szalony Metallo – tym groźniejszy dla niego, że ma serce z kryptonitu, kontakt z którym może okazać się dla Clarka Kenta śmiertelny. Ich pojedynek kończy się ucieczką złoczyńcy, co jednak trudno uznać za sukces Człowieka ze Stali – nie zniszczywszy Johna Corbena, nie może bowiem być pewny dnia ani godziny, kiedy po raz kolejny śmierć zajrzy mu w oczy. Postanawia go zatem odnaleźć. Tropy wiodą zaś na cmentarz w… Gotham, gdzie zresztą Superman spotyka Batmana. Od tego momentu losy obu superbohaterów zostają złączone na dobre i na złe. Nawzajem będą nie tylko ratować sobie życie, ale przy okazji także starać się – który to już raz? – ocalić świat przed zagładą i autorytarnymi zakusami Luthora. Warto przy tym zaznaczyć, iż genialny naukowiec jest dla nich tym groźniejszy, że pełni urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wystąpić przeciwko niemu to automatycznie podważyć autorytet najwyższej władzy. Ale czy obawy Clarka i Bruce’a nie są przypadkiem przesadzone? Przecież Luthor udowodnił już (przyznajmy jednak uczciwie, że stało się to chronologicznie później) – vide komiks Briana Azzarello i Lee Bermejo – że jest gotów stanąć po właściwej stronie barykady. Tym razem także można odnieść takie wrażenie; jego głównym celem staje się bowiem uchronienie Ziemi przed totalną zagładą, jaką niesie Błękitnej Planecie znajdująca się na kursie kolizyjnym asteroida z kryptonitu. Z dużym prawdopodobieństwem jest ona pozostałością po katastrofie Kryptonu, którą Superman przeżył jedynie dzięki zapobiegliwości swoich rodziców. Lecz diabeł, jak wiemy, tkwi w szczegółach. Tym szczegółem jest zaś fakt, że Luthor podejrzewa, iż to Człowiek ze Stali przyciąga promieniotwórczą skałę. I to właśnie pragnie wykorzystać jako pretekst do ostatecznej rozprawy ze znienawidzonym przybyszem z kosmosu. Nie waha się przy tym wykorzystać, pozostającego na jego usługach jako prezydenta kraju, zastępu superbohaterów, których szczuje przeciwko Supermanowi. A precyzyjniej: Supermanowi i Batmanowi, który staje murem za kompanem z Metropolis. To, co mogło być największym atutem serii, czyli mnogość postaci w trykotach, z czasem obraca się jednak przeciwko komiksowi i – w efekcie – jego scenarzyście. Superbohaterów jest tu zwyczajnie zbyt dużo (wymienienie wszystkich zajęłoby pewnie cały akapit). A że na dodatek akcja rwie do przodu na złamanie karku, czasami aż trudno nadążyć za pojawiającymi się w kolejnych kadrach (bo już nawet nie planszach) figurami. Przydałaby się od czasu do czasu odrobina wytchnienia, mały przystanek na podrasowanie portretów psychologicznych najważniejszych person, uzasadnienie podejmowanych przez nich decyzji. Opowieść Loeba zyskuje bowiem najbardziej właśnie w tych – niestety, rzadkich – momentach, kiedy zamiast toczyć boje, Clark i Bruce dywagują na tematy egzystencjalne. Na przykład gdy próbują dociec, czego Metallo szukał w laboratorium S.T.A.R. i jaki ma to związek z największą tragedią rodziny Wayne’ów. I choć to Superman i Batman są tytułowymi bohaterami serii, to jednak w finale „Wrogów publicznych”, zupełnie niespodziewanie show kradnie im… Kapitan Atom. Ale to akurat należy zaliczyć na plus. Pierwszy tom cyklu, mimo że nie prezentuje się rewelacyjnie, dobrze rokuje na przyszłość. Mimo wszystko należy wierzyć w Jepha Loeba i jego talent narracyjny. Kilka zasygnalizowanych wątków być może doczeka się odpowiedniego rozwinięcia dopiero w kolejnych albumach. Na rozwianie tych wątpliwości nie będziemy musieli zresztą długo czekać. O ile pod względem scenariuszowym można liczyć na pewną poprawę, o tyle graficznie – przynajmniej do zeszytu numer dwadzieścia pięć – prawdopodobnie nic się nie zmieni. Ed McGuinness, chociaż miał już wtedy niemałe doświadczenie w „pracy” z superbohaterami, rzadko kiedy wznosił się jednak ponad poziom sumiennego rzemieślnika. Tak jest również w przypadku serii „Superman | Batman”, która wizualnie nie różni się od dziesiątek innych publikowanych przez DC Comics (względnie Marvela). Inna sprawa, że tym samym idealnie wpisuje się w konwencję. A to jest chyba dla najwierniejszych czytelników podobnych opowieści najważniejsze.
|