Czy można snuć jakąś sensowną opowieść o rzeczywistości, w której czas i przestrzeń straciły swoje właściwości? Pierwszy tom nowej serii „Azymut” udowadnia nie tylko, że jest to możliwe, ale że można to zrobić w fascynujący sposób.
Pożeracz czasu
[Wilfrid Lupano „Azymut #1: Poszukiwacze utraconego czasu” - recenzja]
Czy można snuć jakąś sensowną opowieść o rzeczywistości, w której czas i przestrzeń straciły swoje właściwości? Pierwszy tom nowej serii „Azymut” udowadnia nie tylko, że jest to możliwe, ale że można to zrobić w fascynujący sposób.
Wilfrid Lupano
‹Azymut #1: Poszukiwacze utraconego czasu›
Opowieść rozgrywa się w bajecznie kolorowym i wypełnionym dziwnymi stworzeniami świecie, w którym zniknął… biegun północny. I nie chodzi tu o taki biegun, jakiego poszukiwał Krzyś wspólnie z Kubusiem Puchatkiem w opowieści Alana Alexandra Milne, ale o ten najprawdziwszy i jedyny biegun północny, bez którego trudno orientować się w rzeczywistości. W konsekwencji świat staje się totalnie chaotycznym miejscem, w którym nawet tak wytrawny żeglarz, jak hrabia Quentin de la Perue po niemal dwóch latach okupionej wieloma ofiarami żeglugi chce triumfalnie zatknąć flagę… na brzegu, z którego wyruszył. Wszystko stanęło na głowie!
Brak bieguna północnego utrudnia życie nie tylko ludziom, ale także znacznie komplikuje funkcjonowanie przyrody ożywionej i nieożywionej. Zwierzęta pozbawione punktu orientacyjnego zmieniają trasy swych wędrówek, morza znikają ze swych stałych miejsc, a granice między państwami stają się problematyczne. Jakby tego było mało, świat w którym rozgrywa się historia, zasiedlony jest przez niezwykłe owady i ptaki chronoskrzydłe, które posiadają moc manipulowania czasem. Niektóre z nich mogą przywoływać ulotne wspomnienia, inne potrafią uwięzić ludzkie odbicie w wodzie na okres roku lub sprawić, że przyglądający się im człowiek całkowicie straci poczucie upływających dni. Istnieją tu także istoty, które mają zdolność pożerania czasu.
Właśnie w takich, niestabilnych czasowo i przestrzennie okolicznościach przyrody poznajemy niezwykle oryginalnych bohaterów opowieści. Wspomniany już hrabia de la Perue – królewski odkrywca w służbie jego wysokości Ireneusza Wielkodusznego, Eugeniusz – nieszczęśliwie zakochany malarz, Aisza – piękna księżniczka, która jak na tajemniczą komiksową piękność przystało, skrywa także zupełnie inne oblicze, major Orestes Pikot – oficer w stanie spoczynku dorabiający jako łowca nagród oraz profesor Arystydes Brelokint badacz owadów i ptaków chronoskrzydłych, tworzą fascynującą galerię osobistości, których losy będą się zapewne wielokrotnie splatać. Dodać do tego należy niezwykłe w swej groteskowości postacie drugoplanowe oraz zastępy wymyślnych istot świadczących o niebagatelnej wyobraźni twórców. Wszystko to sprawia, że różnorodny świat przedstawiony w komiksie jest bardzo intrygujący, ale też wymaga od scenarzysty odpowiedniego panowania nad rozwijaną historią.
Wilfrid Lupano umiejętnie prowadzi narrację dotyczącą poszczególnych bohaterów, stopniowo sygnalizując łączące ich zależności. Opowieść ma dynamiczny charakter, co jest m.in. rezultatem rezygnacji z dodatkowych opisów. Nie ma tu żadnego narratora, który snułby swoją opowieść, lecz wszystko rozgrywa się w błyskotliwych dialogach. Czytelnik od samego początku zostaje wrzucony w wir zdarzeń i musi budować sobie wyobrażenie o tym, co się dzieje na podstawie rozmów głównych bohaterów. Takie rozwiązanie narracyjne sprawdza się doskonale, angażując odbiorcę w uważne śledzenie akcji. Trzeba tu także docenić pracę tłumacza. Wojciech Birek – jak to ma w zwyczaju – znów stanął na wysokości zadania, mierząc się z szeregiem wymyślnych nazw. W rezultacie mamy tu m.in.: pszczołę retromiodkę, muchę czasołówkę, klepsydrawie i wreszcie – absolutną perełkę – dziwoczki.
Wiele ciepłych słów poświęcić należy graficznej warstwie komiksu. Delikatna, nieco szkicowa kreska Jeana-Baptiste’a Andréae doskonale współgra z bajecznymi kolorami, nadając opowieści surrealistyczny charakter. To właśnie akwarelowe barwy tworzą niepowtarzalny klimat całkowicie szalonego, steampunkowego świata. Subtelna kreska zazwyczaj jedynie delikatnie wydobywa pewne szczegóły rysunków, ale często całkowicie ustępuje miejsca kolorom tworzącym niezwykłe pejzaże. Rysownik z równą swobodą tworzy zarówno monumentalne budowle, jak i pełne różnorodnych szpargałów, przyrządów i mechanizmów wnętrza oraz niezwykłe pojazdy. Rysunki mają w sobie lekkość, która sugeruje, że były tworzone od niechcenia, ale wystarczy przyjrzeć się poszczególnym kadrom nieco uważniej, by zobaczyć jak wiele pracy rysownik włożył, by taki efekt uzyskać. Strzałem w dziesiątkę okazało się wydanie komiksu w powiększonym formacie, który w pełni ukazuje kunszt artysty i pozwala cieszyć się pięknymi grafikami.
Pierwszy tom nowej serii Wydawnictwa Komiksowego zapowiada interesującą serię fantasy. Jest tu wszystko, czego można oczekiwać po efektownym otwarciu – oryginalny pomysł wyjściowy intryguje i zaostrza apetyt na kolejne odsłony tej historii. Poza tym, znajdą tu coś dla siebie także ci, którzy lubią doszukiwać się w komiksach drugiego dna. „Azymut” można bowiem interpretować jako interesującą metaforę współczesności. Chaotyczny świat bez stałych punktów odniesienia, paniczny strach przed nieuchronnie upływającym czasem i starością, przerażający ludzi mityczny Pożeracz Czasu, to zjawiska, które wyglądają niepokojąco znajomo. Krótko mówiąc, trudno znaleźć tu jakiś słaby punkt i jeśli kolejne odsłony historii, które już niedługo pojawią się na rynku, utrzymają ten poziom, to jest tu potencjał na jedną z najlepszych serii fantasy, jakie dane nam będzie czytać w tym roku. Jedyne ryzyko, jakie wiąże się z lekturą, wynika z tego, że ten komiks może stać się prawdziwym – a nie mitycznym – pożeraczem czasu. No, ale jeśli już tracić czas, to tylko na takie opowieści.