„Piekielne Wizje”, „Sikalafo”, „Transmetropolitan: Żądza życia #2”
Iście piekielne to wizje
Po kilku miesiącach oczekiwania ukazały się „Piekielne Wizje” – antologia komiksów opartych na opowiadaniach Grahama Mastertona. Znany i lubiany pisarz, kilku uznanych rysowników (Truściński, Śledziński, Tomaszewski, Minkiewicz, Piorunowski, Ostrowski, Adler), dobry poziom edytorski – to wszystko miało zagwarantować czytelnikom rozrywkę na przyzwoitym poziomie..
Niestety lektura „Piekielnych Wizji” jest katorgą. Większość komiksów jest niestrawna, zarówno od strony graficznej, jak i fabularnej. Często dobra rysunkowo historia jest niszczona przez nielogiczny scenariusz. Cechą opowiadań Mastertona jest logika i wewnętrzna spójność, której brakuje komiksowym adaptacjom. Co więcej, bez znajomości literackiego pierwowzoru, niektóre komiksy są absolutnie niezrozumiałe.
Pomysłodawcą stworzenia antologii „Piekielne wizje” był Michał Gałek. Do swojego pomysłu zdołał przekonać Grahama Mastertona i Mandragorę. Dokonał również adaptacji opowiadań Mastertona na język komiksu oraz wybrał rysowników do ich realizacji.
Sam Gałek pisze w posłowiu, że zawodzą go adaptacje. Rozwodzi się nad swoją sympatią dla prozy Mastertona i opisuje ciężką pracę nad przerabianiem utworów pisarza na scenariusze. Na ironię zakrawa fakt, że adaptacje Michała Gałka i jego współpracowników, również zawodzą wszelkie oczekiwania. Podstawowym grzechem scenarzysty było nieuprawnione założenie, że podobnie jak on, odbiorcy „Piekielnych Wizji” doskonale znają opowiadania Mastertona.
Oczywiste jest, że scenarzysta adaptujący cudze dzieło na język komiksu, musi modyfikować, przycinać i skracać. Ale nie kosztem opowiadanej historii! A zmiany wprowadzone przez Michała Gałka są momentami tak nieporadne, że psują końcowy efekt. Zmienia on sens historii i niszczy strukturę opowiadania.
Prace zawarte w albumie „Piekielne Wizje” można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej możemy zaliczyć komiksy czołówki polskich rysowników: Minkiewicza („Bestia pośpiechu”), Truścińskiego („Annais”), Śledzińskiego („Obecność aniołów”), Tomaszewskiego („Dziedzic Dunain”). Widać tutaj kunszt i inwencję twórców, którzy narysowali dobre komiksy, mimo miałkości scenariusza. Druga grupa to komiksy przyzwoite: Janusika („Lolicia”), Dańca („Danie dla świń”). Do trzeciej grupy należą komiksy żałosne: Korzeniaka („Apartament ślubny”), Szłapy („Gra Bi-dżing”), Gałka („Żal”), Kołka („Piekielni sąsiedzi”), Tulipana („Kobieta w ścianie”), Sachy („Jajko”). Te są żenująco nieczytelne, mimo dobrych chęci i nienajgorszego oryginalnego pomysłu. Niestety rysownicy z ostatniej grupy prezentują jeszcze zbyt małe umiejętności, by być publikowanymi w tego rodzaju wydawnictwie.
Pozostałe trzy komiksy – czyli dzieła Piorunowskiego („Skarabeusz z Jajouki”) Ostrowskiego („Korzeń wszelkiego zła”) i Cabały („Eryk Pasztet”) są dobrze wykonane od strony technicznej. Jednak trudno nie zwrócić uwagi na „małą oryginalność” tych prac.
Piorunowski mocno inspirował się komiksem
Kenta Wiliamsa („Wolverine: Killing”),
Ostrowski –
Teda McKeevera („Junk Culture”), zaś
Cabała –
Richarda Corbena („Anti-Christmas”).
„Piekielne Wizje” bronią się jedynie okładką, kilkoma dobrymi komiksami i dobrą jakością wydania. W przewadze są jednak wyczyny bardzo słabe, zabarwione szczyptą erotyki. Ale czy warto za ten album zapłacić 30 zł? Może lepiej kupić w antykwariacie tom opowiadań Mastertona (wydatek ok. 10 zł.)?
Indiańskie pozdrowienie
W wydanym zimą albumiku „Ciach Bajera” pojawiła się krótka historia, której głównymi bohaterami byli dwaj wrocławscy pijaczkowie. Po kilku miesiącach Ryszard i Maryan powracają w wydanym przez Mandragorę albumie „Sikalafo”.
Pierwszą połowę komiksu narysował Filip „Fil” Wiśniowski, drugą Bartosz „Termos” Słomka. Cartoonowa kreska Fila powinna być dobrze znana czytelnikom „Produktu”. Bywalcy imprez komiksowych zapewne pamiętają pierwsze pojawienie się tego rysownika kilka lat temu w Łodzi z albumikiem „Gwiezdna nabojka”, będącym parodią „Gwiezdnych wojen”. Styl Fila jest bardzo czytelny i łatwo rozpoznawalny. Bartosz Słomka zwany Termosem to twórca pamiętnego „Tyfusa, Homka i Erotomka”, czyli undergroundowej wersji „Tytusa, Romka i A′Tomka” sprzed kilku lat. Niestety mimo starań, rysunki Termosa są nieco niewprawne. Prawdopodobnie postacie Ryszarda i Maryana będą lepiej kojarzone z kreską Fila.
W „Sikalafo” znajdziemy między innymi trzy dłuższe opowieści z przygodami Ryszarda i Maryana. Jednakże o sile „Sikalafo” decydują przede wszystkim jednoplanszówki, zawierające najlepsze żarty słowne i sytuacyjne, zakończone celnymi puentami w klimacie pijacko-ulicznym. Są one efektem wspólnej pracy Fila i Termosa w scenerii jednej z wrocławskich knajp, gdzie rozgrywa się akcja większości tych krótkich komiksów. Cały album utrzymany jest w tonacji humorystycznej, chociaż momentami dowcip jest bardzo dosadny (by nie powiedzieć wulgarny). Zdarzają się również pseudofilozoficzne przemyślenia, które w ustach postaci takich jak Ryszard i Maryan brzmią absurdalnie i komicznie.
Na podkreślenie zasługuje oryginalny język, jakim posługują się bohaterowie. Sporo w nim określeń lokalnych, związanych z Wrocławiem i okolicami. Wiele również nieznanych kolokwializmów pochodzących wprost z ulicy, a także zabawnych rymowanek, którymi posługuje się Maryan, takich jak: „Sikalafo – niosę tobie indiańskie pozdrowienie, aby minąć życia cienie”.
Postacie Ryszarda i Maryana – dwóch wrocławskich „kryształów”, których głównym zajęciem jest picie alkoholu i podrywanie dam – gwarantują niezłą rozrywkę dla tych, których nie odstrasza rubaszne poczucie humoru, ani kolokwialny język.
Szok przyszłości
Kolejny album z serii „Transmetropolitan” zaczyna się dosyć nietypowo. Na początku w historii „Kolejny zimny poranek” poznajemy losy kobiety, która dzięki nowoczesnym metodom klonowania, po wieloletniej hibernacji, została przywrócona do życia z całą swoją pierwotną osobowością i wspomnieniami. Jednakże nawet dla kogoś, kto widział niejedno w barwnym XX wieku, zderzenie z przyszłością jest prawdziwym szokiem. Zwyczajny świat zmienił się nie do poznania. „Wskrzeszeńcy” tacy jak Mary, skazani są na wegetację, gdyż nie potrafią i prawdopodobnie nigdy nie zrozumieją otaczającej ich rzeczywistości. O losie Mary przygotowuje artykuł Pająk Jeruzalem. Daje on się tym samym poznać jako doskonały reportażysta, który potrafi dostrzec sedno problemu i w dosadny sposób o nim opowiedzieć. Ostatnie trzy plansze tego odcinka posiadają niezwykle przejmujący i refleksyjny nastrój.
„Dzikość w terenie” to kolejne dziennikarskie śledztwo Pająka. Zwiedza on różnego rodzaju rezerwaty, w których zachowano większość ziemskich kultur. Majowie, średniowieczna Japonia, Kaledonia – to tylko niektóre z nich. Stworzone, aby zachować pamięć. Jak pisze Pająk „trzymamy drzwi historii szczelnie zamknięte, by mieć pewność, że zrozumieliśmy lekcję”. Niestety poza grupką badaczy, która stworzyła rezerwaty, mało kto je odwiedza. Nieliczni decydują się raczej na przeniesienie do jednego z nich na stałe, by opuścić ten świat i zapomnieć o nim na zawsze.
W „Już taki jestem zimny drań” główny bohater staje się ofiarą zamachu. Jego barwna przeszłość dopada go z zaskakującą siłą. Nieprzewidziany ciąg zdarzeń wytrąca go z równowagi, dzięki czemu mamy okazję poznać nowe oblicze Pająka Jeruzalem: jeszcze bardziej wrednego niż zwykle, jak nigdy wulgarnego, brutalnego i bezwzględnego. Okazuje się, że będąc „innym” w świecie szaleńców, nie można bezkarnie narażać się wszystkim wokoło. A cena dociekliwości i sławy jest wysoka.
Jak na prawdziwego dziennikarza przystało, Pająk Jeruzalem jest dociekliwy i nieustępliwy. Jak chyba większość rasowych dziennikarzy wypala kilka paczek papierosów dziennie, a pisanie jest dla niego równoważne z oddychaniem. „To cholerne miasto zmusza mnie do pisania, nawet kiedy chce mnie zabić.” – mówi. Jako dziennikarz wyjątkowy, jest również niezwykle inteligentny. Posiada wprawdzie swoje demony i obsesje, ale na tle wielu postaci wokół niego, wydaje się normalny. Nienawidzi ludzkiej obojętności, ekscentrycznych dziwactw (takich jak zmiana płci na nijaką, wypustki na penisie, czy posiadanie szczepu bakteryjnego w miejsce żołądka), stara się dostrzegać to, co ważne, a jego potrzeby są niezwykle proste (by nie powiedzieć elementarne): zaciągnąć jakąś dziewczynę do łóżka. Normalka. Głównie te cechy pozwalają mu żyć i nie zwariować.
Dziennikarską pracę Pająka Jeruzalem można potraktować jako komentarz Ellisa do naszej rzeczywistości. Odsłania on jej liczne paradoksy, używając do tego perspektywy świata o wiele bardziej obłąkanego i przejaskrawionego niż nasz. Artykuły Pająka, mimo iż nie pozbawione osobistego komentarza, są do bólu trafne. Ellis często daje wyraz swoim poglądom, także politycznym (na przykład w telewizji emitowany jest klasyk „Gody w rezerwacie Partii Republikańskiej”, w którym wszyscy tylko o jednym…). W równym stopniu „Trasmetropolitan” wydaje się być również obrazem obsesji scenarzysty.
„Transmetropolitan” to komiks przedziwny, którego szata graficzna może w pierwszej chwili zniechęcać. Mamy tutaj wprawdzie do czynienia z czytelnym, w miarę realistycznym rysunkiem, jednakże kolory to istna feeria barw: jaskrawych i często kontrastujących ze sobą. Taki właśnie jest świat „Transmetropolitan′: plastykowy, jaskrawy, pełen ogłupiających reklam i ściągających uwagę postaci. Tutaj każdy jest inny i za wszelką cenę to podkreśla. Dzięki temu komiks ten z jeszcze większą siłą oddziałuje jako inteligentny komentarz do absurdalnego świata przyszłości, który tylko rozmachem obłędu różni się od naszej teraźniejszości.