Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Zbigniew Bryczkowski, Grzegorz Rosiński
‹Kapitan Żbik #5: Diadem Tamary›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKapitan Żbik #5: Diadem Tamary
Scenariusz
Data wydania1968
RysunkiGrzegorz Rosiński
Wydawca Sport i Turystyka
CyklKapitan Żbik
Gatunekkryminał
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk

Kapitan Żbik: Dzielny kapitan zyskuje twarz
[Zbigniew Bryczkowski, Grzegorz Rosiński „Kapitan Żbik #5: Diadem Tamary” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Grzegorz Rosiński nieszczególnie ceni komiksy, jakie wyszły spod jego ręki na początku kariery. A zaczynał ją właśnie od tworzenie „kolorowych zeszytów” z kapitanem Żbikiem. W efekcie odmawia zgody na ich wznowienia. Chcąc przeczytać „Diadem Tamary” – albumik numer pięć w serii – musimy więc sięgnąć po oryginalne wydanie oficyny Sport i Turystyka sprzed czterdziestu siedmiu lat.

Sebastian Chosiński

Kapitan Żbik: Dzielny kapitan zyskuje twarz
[Zbigniew Bryczkowski, Grzegorz Rosiński „Kapitan Żbik #5: Diadem Tamary” - recenzja]

Grzegorz Rosiński nieszczególnie ceni komiksy, jakie wyszły spod jego ręki na początku kariery. A zaczynał ją właśnie od tworzenie „kolorowych zeszytów” z kapitanem Żbikiem. W efekcie odmawia zgody na ich wznowienia. Chcąc przeczytać „Diadem Tamary” – albumik numer pięć w serii – musimy więc sięgnąć po oryginalne wydanie oficyny Sport i Turystyka sprzed czterdziestu siedmiu lat.

Zbigniew Bryczkowski, Grzegorz Rosiński
‹Kapitan Żbik #5: Diadem Tamary›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKapitan Żbik #5: Diadem Tamary
Scenariusz
Data wydania1968
RysunkiGrzegorz Rosiński
Wydawca Sport i Turystyka
CyklKapitan Żbik
Gatunekkryminał
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Dzisiaj Grzegorz Rosiński (rocznik 1941) to w świecie komiksowym marka o renomie międzynarodowej. Kiedy został zaproszony do ekipy pracującej nad kolejnymi przygodami kapitana Żbika, miał niespełna trzydzieści lat, a w ręku dyplom ukończenia warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Tworzył w tym czasie głównie ilustracje do książek dla młodzieży i pewnie tym sposobem zwrócił na siebie uwagę decydentów z wydawnictwa Sport i Turystyka, którzy nie do końca zadowoleni z jakości zeszytów narysowanych przez Zbigniewa Sobalę (vide „Ryzyko”) złożyli mu propozycję, dzięki której mógł spróbować swych sił na zupełnie nowym polu. W końcu lat 60. XX wieku komiks w Polsce Ludowej wciąż jeszcze raczkował, łatwo było więc, mając oczywiście odpowiedni talent, wybić się i tym samym – zabrzmi to trochę górnolotnie – przejść do historii. I chociaż tematyka „kolorowych zeszytów” z dzielnym kapitanem Milicji Obywatelskiej w roli głównej mogła wydawać się nieco trefna, warto było podjąć – nomen omen – ryzyko. Pierwszą z jedenastu części cyklu narysowanych przez Rosińskiego był opublikowany w 1969 roku (i nigdy nie wznowiony) „Diadem Tamary”.
Dotąd, choć wydano zaledwie cztery zeszyty, pracowało nad nimi dwóch grafików; obok Sobali był jeszcze Jan Rocki („Dziękuję, kapitanie”), którego rysunki bardzo zresztą przypominały to, co tworzył jego poprzednik. Jeszcze więcej było jednak scenarzystów! Dość powiedzieć, że pod otwierającym serię trzyczęściowym „Ryzykiem” podpisali się Władysław Krupka (pomysłodawca Żbika), Krzysztof Pol i Romuald Tejszerski; jako współautor „Dziękuję, kapitanie” zarejestrowany został natomiast Zbigniew Safjan, mimo że nie ma żadnej pewności, czy rzeczywiście w jakikolwiek sposób wspomógł Krupkę w wymyślaniu fabuły. W każdym razie wydawnictwo szukało nie tylko rysowników, ale i literatów, którzy by nieco odciążyli podstawowego scenarzystę, na co dzień pracującego przecież jako naczelnik wydziału w Komendzie Głównej MO. Szukano przede wszystkim wśród „swoich”, a więc osób związanych bezpośrednio z resortem spraw wewnętrznych. I tak trafiono na Zbigniewa Bryczkowskiego.
Wkład Bryczkowskiego w serię o Żbiku był niewielki – stworzył fabułę tylko jednego odcinka, właśnie „Diademu Tamary”. Kim był? Dziennikarzem publikującym na łamach ukazującego się w latach 1957-1989 resortowego tygodnika „W Służbie Narodu”, który słynął z gloryfikowania ciężkiej pracy funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. Gazetę można było kupić w kioskach, ale czy kupował ją ktoś poza „mundurowymi”? Jeśli tak, to prawdopodobnie tylko po to, aby czytać reportaże kryminalne i relacje z głośnych w tamtych czasach rozpraw sądowych. Jednym z ich autorów był Bryczkowski. Co ciekawe, niektóre z tekstów drukowanych pierwotnie na łamach „W Służbie Narodu” ukazywały się później w antologiach publikowanych przez Książkę i Wiedzę. Reportaże Bryczkowskiego można znaleźć w pierwszych dwóch (z ośmiu): „W imieniu prawa” (1970) oraz „Ciąg dalszy nastąpił” (1971). Wielkim powodem do chwały dla autora pewnie nie były, ale wstydzić to się powinien głównie broszury napisanej do spółki z niejakim Zbigniewem Jarząbkowskim, która światło dzienne ujrzała w pierwszych miesiącach stanu wojennego. Jej rozbudowany tytuł mówi sam za siebie: „Kto popychał Solidarność do awantury? Pytania, na które życie dało odpowiedź. Prawda o polskiej kontrrewolucji” (1982).
Pomijając polityczne afiliacje scenarzysty „Diademu Tamary”, należy mu oddać, że akurat na pracy milicyjnej znał się nieźle. Co udowodnił, wymyślając całkiem przyzwoitą fabułę, prawdopodobne mającą jakieś odniesienia do rzeczywistości. Komiks zaczyna się z „górnego C” – od zuchwałego skoku na sklep jubilerski, podczas którego trzej przestępcy, „Biały”, „Beka” i „Chudy”, kradną wart nawet milion złotych tytułowy diadem. Są świetnie poinformowani, śmiali (decydują się na rabunek w środku dnia) i zdeterminowani. Choć mogliby być jeszcze nieco mądrzejsi. W każdym razie gdyby byli, to po wejściu do jubilera związaliby pracowników, uniemożliwiając im tym samym wszczęcie natychmiastowego alarmu. W efekcie tego zaniedbania w pościg za bandytami rusza przechodzący ulicą milicjant, starszy sierżant Konar, który w wyniku strzelaniny zostaje ciężko ranny. Od tej chwili złapanie złodziei i niedoszłych zabójców funkcjonariusza staje się dla oficerów komendy stołecznej priorytetem, ba! sprawą honoru. Tymczasem mijają trzy dni i… nic. Rabusie wciąż pozostają nieuchwytni.
Czy należy się więc dziwić, że ostatecznie sprawa trafia na biurko kapitana Jana Żbika? Powodów do radości dzielny milicjant nie ma zbyt wielu. Napastnicy rozpłynęli się jak kamfora, a jedyne, czym dysponują stróże prawa, to ich rysopisy – nie wiadomo jednak na ile wiarygodne. W takich przypadkach nie ma innego wyjścia, jak uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż tropieni przestępcy popełnią błąd i wychyną z nory, w jakiej najprawdopodobniej zagrzebali się po skoku. I tak właśnie się dzieje. Po jakimś czasie dociera z dalekich, położonych nieopodal granicy z dzisiejszą Słowacją (wtedy jeszcze Czechosłowacją), Gorlic informacja, że w mieście pojawili się „podejrzani osobnicy”, którzy wydają mnóstwo pieniędzy w lokalach i na dodatek szukają kogoś, kto by ich przeprowadził przez „zieloną granicę”. Żbik, z błogosławieństwem swego szefa, pułkownika, rusza na południe Polski, by na miejscu sprawdzić doniesienia na ich temat. W Gorlicach niemal natychmiast trafia na ich trop, ale i oni, wcale nie karmieni gapami, zwracają uwagę na samotnego mężczyznę, który dziwnie im się przypatruje.
Od tego momentu ponownie zaczyna robić się bardzo dramatycznie, a wszystko zmierza do atrakcyjnego fabularnie finałowego pościgu w górach, do którego milicjanci angażują zarówno psa (w „Ryzyku” był to Brutus, tutaj Wicher), jak i helikopter. Najważniejszą rolę odgrywa jednak sam Żbik, który tym razem nie dał się już zepchnąć na drugi plan przez porucznik Olę Malicką. W „Diademie Tamary” pojawia się kilka elementów, które od tej pory będą integralną częścią „kolorowych zeszytów”. Od strony scenariuszowej to przede wszystkim wplecenie wątków dydaktyczno-wychowawczych adresowanych do młodzieży. W czterech poprzednich odcinkach nie pojawiali się nastoletni bohaterowie, teraz zrobiono dla nich wyjątek. Ale czy na pewno „wyjątek”? Przecież za jakiś czas okaże się to normą. Wszystko zaś po to, aby odpowiednio indoktrynować młode pokolenie, wychowywać przyszłych milicjantów. Nie bez powodu jeden z chłopców na zakończenie pyta Żbika, co należy zrobić, aby zostać przyjętym do MO, na co otrzymuje następującą odpowiedź: „Przede wszystkim trzeba dobrze się uczyć”. Kapitan każe mu (i jego kolegom) zgłosić się do niego dopiero po maturze. Widać w końcu lat 60. hasło: „Nie matura, lecz chęć szczera, zrobi z ciebie oficera” już nie obowiązywało.
Jednocześnie od „Diademu Tamary” w zeszytach o Żbiku zaczęły pojawiać się – na okładkach – dodatkowe rubryki. W tym był to między innymi legendarny w późniejszych latach jednoplanszowy minikomiks „Za ofiarność i odwagę”, w którym prezentowano przykłady bohaterskich czynów obywateli – najczęściej, choć nie zawsze, milicjantów bądź przedstawicieli innych służb mundurowych. Na pierwszy ogień poszedł sierżant MO z Chorzowa Józef Kurlanc, który w kwietniu 1968 roku z płonącego domu uratował dziewczynkę. Poza tym pojawiła się również zapowiedź kolejnego zeszytu serii („Wzywam 0-21”) oraz krótki tekst odredakcyjny podkreślający ciężką i niebezpieczną służbę funkcjonariuszy w niebieskich mundurach, w którym – co musiało zainteresować czytelników – podkreślono, że „treścią zeszytów będą zawsze ciekawe, niebezpieczne, a co najważniejsze – autentyczne akcje milicji w walce ze światem przestępczym”. Aspekt edukacyjny i wychowawczy dopełnił jeszcze rysunkowy poradnik „Jak chodzić? Jak jeździć?”, w którym uczulano na przestrzeganie przepisów ruchu drogowego.
Czy za te dodatki także odpowiadał Grzegorz Rosiński – trudno stwierdzić. Trzeba jednak uczciwie podkreślić, że od strony graficznej – w porównaniu z poprzednimi zeszytami (narysowanymi przez Sobalę i Rockiego) – zrobiony został istotny krok we właściwym kierunku. „Diadem Tamary” był debiutanckim komiksem przyszłego twórcy „Thorgala”, „Yansa”, „Szninkla” czy „Zemsty hrabiego Skarbka”. Nie należało więc oczekiwać mistrzostwa, ale i tak – na tle poprzedników – jest za co Rosińskiego pochwalić. Realistyczna, dynamiczna kreska, pojawiające się wreszcie szczegóły drugiego planu, na dodatek w miarę łatwo rozpoznawalne postaci (Żbik w końcu zyskał twarz) – to prawdziwa „dobra zmiana”, jaka dokonała się za sprawą utalentowanego rysownika. A co najważniejsze – od tej pory będzie już tylko lepiej. Oczywiście w przypadku Rosińskiego, ponieważ od czasu do czasu pojawiać będą się jeszcze zeszyty tworzone przez jego mniej utalentowanych kolegów po fachu.
koniec
20 kwietnia 2016

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Zamknięcie etapu
Andrzej Goryl

19 IV 2024

Dziesiąty tom „Ms Marvel” jest jednocześnie ostatnim pisanym przez G. Willow Wilson – autorkę, która zapoczątkowała tę serię i stworzyła postać Kamali Khan. Scenarzystka prowadziła tę postać przez ponad pięćdziesiąt zeszytów, a jej cykl przez cały ten czas utrzymywał równy, wysoki poziom (z drobnymi potknięciami, nie rzutującymi na ogólną jakość). Jak wypadło zakończenie tej serii?

więcej »

Małe sprzeczki w nowej rodzinie
Maciej Jasiński

18 IV 2024

Pierwsze dwa tomy serii „Pan Borsuk i pani Lisica” były naprawdę interesującymi komiksami przedstawiającymi wspólne życie dwóch zupełnie obcych kulturowo rodzin. Pan Borsuk wychowujący samotnie trójkę dzieci oraz pani Lisica, która wraz z córką musiała uciekać przed myśliwymi – zamieszkali razem w norce, tworząc z czasem jedno gospodarstwo domowe. W kolejnych albumach czytelnicy będą mieli okazję lepiej poznać bohaterów.

więcej »

Piękny umysł
Paweł Ciołkiewicz

17 IV 2024

Życie nie rozpieszczało Wiktora. Wychowywał się bez ojca, a jego matka raczej nie była osobą, którą trudno uznać za wzór macierzyńskiej troskliwości. Wszystkie problemy chłopak rekompensował sobie zanurzaniem się w cudowny świat…, nie, nie baśni, lecz matematyki. To liczby i ich wzajemne relacje pochłaniały go bez reszty. A u źródeł tej fascynacji stało, rzecz jasna, poszukiwanie szczęścia.

więcej »

Polecamy

Batman zdemitologizowany

Niekoniecznie jasno pisane:

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część pierwsza
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wyłącz ten telewizor!
— Marcin Osuch

Śliczne i superproste
— Dagmara Trembicka-Brzozowska

Hrabia Monte Skarbek
— Dagmara Trembicka-Brzozowska

Ten Polak to wspaniały zawodnik!
— Konrad Wągrowski

Krótko o komiksach: Opowieść kompletna
— Marcin Osuch

Klasycznie i od nowa
— Dagmara Trembicka-Brzozowska

Legendarna Historia Polski: Umarł król, niech żyje król!
— Marcin Osuch

Legendarna Historia Polski: Gryzonie zemsty
— Marcin Osuch

Legendarna Historia Polski: Zanim pojawił się wiedźmin
— Marcin Osuch

Prosta historia
— Marcin Knyszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.