„Yans: Tęczowa plaga”, „Dylan Dog: Powrót potwora”, „Krakers #18”, „Asteriks: Wielka przeprawa” – wydanie z leksykonem, „Asteriks: Obeliks i spółka” – wydanie z leksykonem, „Rork: Cmentarzysko katedr”, „Armada: Talizman demonów” (Le Signe des Demons), „Cygan: Dzień cara” (Le jour du tsar), „Milczenie i krew: Noc wilczej strzelby” (De Silence et de Sang: Le nuit du tueur de loups), „Titeuf: Sposób na dziewczyny” (Ca épate les filles…)
„Yans: Tęczowa plaga”, „Dylan Dog: Powrót potwora”, „Krakers #18”, „Asteriks: Wielka przeprawa” – wydanie z leksykonem, „Asteriks: Obeliks i spółka” – wydanie z leksykonem, „Rork: Cmentarzysko katedr”, „Armada: Talizman demonów” (Le Signe des Demons), „Cygan: Dzień cara” (Le jour du tsar), „Milczenie i krew: Noc wilczej strzelby” (De Silence et de Sang: Le nuit du tueur de loups), „Titeuf: Sposób na dziewczyny” (Ca épate les filles…)
Jedyny prawdziwy mężczyzna
Najnowszy Yans nie różni się wiele od ostatnich części. Jak zwykle fabuła nie ma wiele wspólnego z dotychczasowymi odcinkami. Jak zwykle dowiadujemy się, że w świecie Yansa istnieje coś, o czym do tej pory nie wspomniał nikt ani słowa, choć wydaje się to dziwne, zważywszy, że chodzi ni mniej ni więcej, tylko o bliźniacze Miasto (więcej szczegółów nie mogę podać, aby nie psuć efektu zaskoczenia). Jak zwykle na niebezpieczną, wręcz szaleńczą misję wyrusza Yans, jak wiadomo, przywódca Miasta, osoba niezastąpiona. Czyżby w całym Mieście nie było żadnej innej wiarygodnej i odważnej osoby, czyżby Yans był jedynym prawdziwym mężczyzną? Wszystko na to wskazuje.
Na szczęście album nie spełnił moich najgorszych oczekiwań, gdy, dowiedziawszy się, ze Yans ma siedem zadań do wykonania, podejrzewałem scenariusz godny gry komputerowej. Okazało się jednak, że mamy w albumie jeden naprawdę wielki i zaskakujący zwrot akcji – i to jest główna zaleta komiksu. Drugą zaletą jest ładny rysunek Kasprzaka, który, o dziwo, bardziej mi się podoba od rysunków Rosińskiego we wcześniejszych częściach. Nie ma co prawda tej dynamiki, ale jest staranniejszy, a przede wszystkim, Orchidea wszędzie wygląda jak Orchidea. Po stronie minusów mam wspomniane wcześniej zastrzeżenia oraz niebywałe wręcz pójście na łatwiznę w zakończeniu odcinka – ucięcie całej fabuły jednym zdecydowanym, nie do końca uzasadnionym, ruchem. A tego, że już od dawna nie mam pojęcia, w jakim właściwie kierunku zmierza cała seria, nie wypada mi już właściwie dodawać.
16 lat wcześniej
Zdążyłem już bardzo polubić Dylana Doga, detektywa mroku. Wystarczyły mi do tego dwa albumy („Johny Freak”, a zwłaszcza „Świt żywych trupów”) i kilka historyjek, które pojawiły się w „Świecie komiksu”. Zadecydowało o tym znakomite połączenie formuły horroru (z wszystkimi jego kliszami i zabawą konwencją), znakomitego, czasem nieco surrealistycznego humoru i starannego, choć prostego rysunku. Polubiłem serię do tego stopnia, że gnam po każdy nowy album zaraz po otrzymaniu informacji o jego wydaniu i jestem w stanie wybaczyć nieco słabszy zeszyt. A takim jest bez wątpienia wydany ostatnio „Powrót potwora”. Oczywiście, kreska nie odbiega w żaden sposób od całości serii, w scenariuszu też mamy to, co otrzymać powinniśmy – mroczną tajemnicę sprzed lat, którą musi rozwiązać detektyw mroku. Tajemnicą tą jest rzeź mieszkańców pewnego domu przed szesnastu laty, podczas gdy pewne przesłanki wskazywać mogą na możliwość powtórzenia tej tragedii… Zawiązanie akcji jest znakomite, zakończenie zaskakujące, choć nie wydaje mi się całkiem logiczne i spójne. Ten fakt decyduje o tym, że album nie dorównuje poprzednim; zawiera dużo mniejszą dawkę humoru, do tej pory nieodzownego elementu serii o skutecznym, choć przez niektórych nie uważanym za osobę w pełni wiarygodną, detektywie mroku, Dylanie Dogu.
Potrzebne zmiany
Za nami kolejny numer „Krakersa”. Niestety obawiam się, że poziom magazynu nie dorasta do potrzeb czytelników.
W komiksie całkiem interesująca pod względem graficznym historia „Pan Sieci” Gacha i Mierzyńskiego. Niestety rysownik o tak wyraźnym stylu powinien popracować nad układem kadrów i wyglądem planszy. Na razie jest monotonnie. Fabuła niezbyt niezrozumiała.
Stłoczony na dwóch planszach komiks o przygodach Kleksa jest bardzo nieczytelny. Nie wiem, czy to świadomy zabieg Szarloty Pawel, czy też ingerencja redaktora Antosiewicza. Zbyt duża ilość kadrów na planszy przytłacza fabułę. „Pies i kot” Macieja Łosia to najsłabszy komiks w numerze. Dziwię się Michałowi, który nie lubi przemocy w komiksie, że go wydrukował. Bardzo lubię „Milkymena”, ale osiem plansz na 48 stron pisma to chyba trochę za dużo. „Na dworze króla Ćwieczka” Birka to zgrabna i zabawna dwuplanszówka. Poprawna, ale nie zachwyca. Na koniec „Noema” Marka Turka. Po niedawnym „Fastnachtspielu” powracamy do miasta, aby odkrywać jego kolejne tajemnice. Zapowiada się ciekawie. Ostatnia plansza w kolorze!
Publicystykę godnie reprezentuje tekst Wojtka Birka o Francoisie Bourgeonie (szkoda dla Krakersa, że to przedruk – odgrzewana potrawa nie smakuje już tak dobrze). Wart uwagi jest również artykuł Daniela Gizickiego o Andreasie. Ponadto zbyt szczegółowa relacja (a właściwie sprawozdanie) Jarka Obważanka z MFK w Łodzi oraz zupełna pomyłka w postaci rozważań teoretycznych Michała Antosiewicza na temat piramidy komiksu. Nie zachwyca też tekst o Dziadzie Borowym, który okazuje się de facto artykułem o Borucie. Dział smaczne kąski wydaje się ciekawy, ale nie dla osoby, która uważnie czyta komiksy. W każdym razie jest to najlepszy punkt z ostatnich zmian w magazynie. Ogólnie wydawca powinien popracować nad składem i łamaniem. Duże bloki tekstu drukowane małą czcionka bardzo źle się czyta.
Krakersowi, a także innym pismom tego typu w kraju, zaczyna brakować pomysłów, dobrych komiksów i tekstów. Myślę, że wydawcy powinni pomyśleć nad zmianą formuły, ponieważ przy ilości komiksów, którą można obecnie znaleźć na rynku, trudno będzie znaleźć nabywcę na mało czytelny pod względem zawartości produkt.
Ole!
W dwudziestym drugim tomie przygód Asteriks, Obeliks i nieodłączny Idefiks wyruszają w długą podróż, chociaż tym razem wcale tego nie planowali. Mieli zamiar złowić tylko kilka świeżych ryb. Jednakże zbyt dosłowne potraktowanie pewnych słów i burza spowodowały, że ich podróż nieco się przedłużyła. I gdyby nie statek piratów z przygotowaną ucztą urodzinową dla kapitana, mogłoby być z naszymi Galami naprawdę krucho… Tym razem wspaniałomyślnie nie zatapiając okrętu piratów, bohaterowie kontynuują podróż , docierając w końcu do dziwnego miejsca: pełnego gulguli, niedźwiedzi i czerwonoskórych rzymskich najemników. Nieco trudności sprawia naszym bohaterom identyfikacja narodowości najemników, ale w końcu to Obeliks odkrywa „prawdę": „To Iberowie! Iberowie uwielbiają tańczyć!” Głośne „Ole!”, które powtarzają za nim przybrani w pióropusze czerwonoskórzy „najemnicy” potwierdza jego przypuszczenia.
To jednak dopiero początek przygód. Do dziwnego lądu zbliża się łódź Wikingów…
To jeden z bardziej udanych albumów o przygodach małego Gala. Tym razem duet Goscinny-Uderzo pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa artystycznego (całkowicie białe lub czarne plansze jedynie z dymkami wypowiedzi bohaterów), tym niemniej ożywia to ograną już nieco formułę „Asteriksa”. Zaś zbiór nowych, wyśmienitych gagów potrafi rozśmieszyć czytelnika do łez.
Dołączony do albumu leksykon zawiera wiele faktów z kultury amerykańskiej. Poświęca też nieco miejsca Wikingom, no i oczywiście naszym dzielnym Galom.
Język ludzi interesu być tego trudny
Dwudziesty trzeci album przygód Asteriksa rozpoczyna się dość tajemniczo. Wszyscy spiskują przeciwko Obeliksowi – tak mu się przynajmniej wydaje. Dopiero po chwili wszystko się wyjaśnia. Do obozu Rabarbarum przybywa nowa zmiana. „Świeża dostawa” Rzymian jest, jak się okazuje, prezentem urodzinowym dla Obeliksa. Spotkanie dobrodusznego grubasa z „prezentem” kończy się jak zwykle całkowitą klęską rzymskich legionistów. To kolejny afront dla Cezara. Tym razem Juliusz ma w zanadrzu nową broń – wykształconego Ekonomikusa, który obiecuje, że doprowadzi najpierw do pokoju z Galami, a potem zniszczy ich wioskę, gdy złoto przemieni ich w dekadentów. Ale najpierw należy wpuścić nieco więcej pieniędzy do wioski. Przypadkowo wybór pada na Obeliksa i jego menhir. Ekonomikus kupuje go, zamawiając kolejny. Podnosi też stawkę. Mimo iż język ludzi interesu okazuje się być trudny, Obeliks szybko chwyta podstawy. Po kilku dniach ma już kilkunastu pracowników. Połowa produkuje menhiry, a reszta poluje na dziki, aby ich wyżywić. Szaleństwo pogoni za pieniądzem powoli ogarnia całą wioskę. Całą? Nie! Na szczęście jest jeszcze Asteriks i druid Panoramiks. Postanawiają pobić Rzymian ich własną bronią…
Jeden ze słabszych albumów, ale nie odbiegający zbytnio od normalnego, wysokiego poziomu „Asteriksa”. W przystępny sposób przybliża młodemu czytelnikowi podstawowe reguły rynku jak: sprzedaż, popyt, kampania reklamowa… Niestety tym samym obniża się nieco atrakcyjność rozrywkowa tej przygody. Zamieszczony na pierwszych stronach albumu leksykon przybliża nam jak zwykle świat starożytny i wyjaśnia liczne aluzje do współczesnego, tym razem z większym naciskiem na jego ekonomiczną stronę. Ty to zrozumiałeś?