Lekcja architektury
Trzecia część przygód Rorka p.t. „Cmentarzysko katedr” jest niewątpliwie jednym z najwybitniejszych dzieł komiksowych, jakie ukazały się w naszym kraju. Rok 1993 jest moim zdaniem okresem największego wybuchu talentu artysty.
Fabuła to rewelacja: ekspedycja, tajemnicze katedry w środku dżungli, ich niemniej tajemniczy mieszkańcy, tajemnicze pojawienie się Rorka, tajemnicze moce drzemiące w podziemiach katedr i tajemnicza śmierć Sidney′a. Cały album jest pełen tajemnic! Niezwykły jest również pomysł wykorzystania motywu Świętej Inkwizycji oraz ciągłych intryg pomiędzy architektami.
Rysunek jest na wysokim poziomie. Kreska, w porównaniu do części poprzednich wciąż ewoluuje, gdyż w sposobie ukazywania postaci pojawia się lekka ironia i groteska. A co dzieje się w warstwie rysowania architektury! Niejeden zawodowy architekt mógłby się zapewne z „Cmentarzyska…” wiele nauczyć. W pewnym momencie następuje zmiana stylu na średniowieczne malowidła ścienne, które są ciekawym novum w komiksie. Kolor jest bardzo dobrze dobrany i dobrze nałożony.
Na świecie nic nie jest jednak doskonałe. W komiksie znajdujemy pewną niekonsekwencję pomiędzy rysunkiem a scenariuszem. Mianowicie jeden z bohaterów, Yosta, który wchłonął szkielet Sidneya, jest raczej szczupły i nie widać, by miał dwa systemy kostne. A musiałoby to być widoczne, choćby na twarzy.
Nie popisuje się również anonimowy tłumacz, bo Yosta spoczywający w pieczarze pod katedrą przez kilkaset lat, nie może mówić językiem współczesnym, lecz archaicznym, co uwzględnia na przykład wydanie anglojęzyczne. Błędów w tłumaczeniu jest więcej: profesor „de Wolff”, a nie „Wolf” itp.
Mimo wszystko komiks ten jest naprawdę obowiązkową pozycją na półce każdego fana komiksu. Gorąco go polecam.
Wojciech Gołąbowski [70%]
W przyjemny sposób
Czwarty album „Armady” udowadnia, że i o poważnych sprawach można opowiadać w przyjemny dla oka sposób. „Talizman demonów” czerpie pełnymi garściami z kolorystyki zastosowanej w „Ogniu i popiele” oraz „Kolekcjonerze”, odcinając się od szaroburych „Trybów rewolucji”. Rzecz dzieje się w cieplejszych niż ostatnio okolicach, co bezpośrednio przekłada się na znany z pierwszych dwóch części ubiór bohaterki…
Na wyróżnienie zasługują także dymki, graficznie nawiązujące do stylistyki pierwszej części: oto krzyki żołdaków już na pierwszy rzut oka odróżniają się od normalnej mowy, wiadomości otrzymywanych drogą radiową (?) czy wreszcie krzyków innych stworzeń.
Fabule niewiele można zarzucić. Może jedynie sztuczne ucięcie akcji pod koniec albumu i kiczowate zakończenie. Czy nie lepiej byłoby skończyć, zatrzymując czytelnika w niepewności co do losów Hurumaru i generała?
Sytuację ratują malownicze sceny zbiorowe – marszu armii pięciu ras i oblężenia cytadeli.
Cygan górą!
Trzeci album cyklu poświęconego tarapatom upartego cygana Cagoja, „Dzień cara”, dopowiada wątki zawiązane w poprzedniej części. Na głowie młodego i przerażonego cara ląduje korona. Cagoj natomiast zostaje wcielony do armii zwolenników cara i bierze udział w zakończonym sukcesem szturmie na Żygańsk. Oczywiście przy każdej nadarzającej się okazji popisuje się swoimi paskudnymi cechami, a to bitewnymi, a to językowymi, pozostając cały czas sobą. Podobnie jak i album, który trzyma poziom poprzedniego tak fabularnie, jak i plastycznie. Mamy tu i sceny ostrej walki i ckliwe chwile, kiedy cygan sięga po skrzypce, mamy prymitywizm i brzydotę jak i wzniosłe momenty koronacji czy pasji scen łóżkowych. W sumie dokładnie to, czego po serii jej miłośnik może się spodziewać. Duet Marini i Smolderen raz jeszcze wyczarowuje przed czytelnikiem wartką opowieść, z której Cagoj wychodzi cało, a z nim wszyscy, którzy wystarczająco blisko się go trzymali. Charakter cygana, idealnie skrojony do okrucieństwa świata, w jakim przyszło mu żyć, przeważa szalę na jego korzyść nawet w zawieruchach rewolucji na dalekiej Syberii.
O dwóch takich, co musieli uciekać
„Noc wilczej strzelby” otwiera nowy serię komiksową „Milczenie i krew”, której główną osią są losy włoskiej mafii w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy album to rekonstrukcja ucieczki dwóch przyjaciół, Ciro i Giovanniego, którzy jako młodzi chłopcy zmuszeni są do ucieczki z rodzimej Sycylii. Ich perypetie poznajemy z ust starego Ciro, który dzień wcześniej pożegnał na cmentarzu swego najlepszego przyjaciela i współtowarzysza niedoli sprzed kilkudziesięciu lat. Opowiada on historię swojego życia dwóm dziennikarzom przygotowującym cykl artykułów poświęconych mafii. Poznajemy okoliczności, jakie zmusiły obu chłopców do porzucenia miejsca, gdzie się wychowali, strach i poczucie beznadziejności, jakie stały się ich udziałem podczas ucieczki, okrucieństwo tropiących ich zabójców oraz to, skąd wziął się tytuł albumu.
Przyznam, że sama historia mnie nie wciągnęła. Choć fabularnie spójna, została podana w jakiś chaotyczny sposób, co przy akademickim rysunku Malesa sprawiło, że powstał komiks ledwie przeciętny. Na jego korzyść przemawia przemyślane i skuteczne stosowanie odpowiedniej kolorystyki uwypuklającej klimat opowieści. Szkoda tylko, że jest ona tak płaska. Według informacji zamieszczonych w albumie całość serii liczy obecnie jedenaście części, przy czym rysowało ją trzech rysowników. Cóż, sceptycznie nastawiony, czekam na kolejną część.
Kłopotliwe pytania
Zachwycałem się wybrykami Titeufa w pierwszym albumie „Zawiłości miłości” i otwarcie przyznaję, że będę zachwycał się również drugim zatytułowanym „Sposób na dziewczyny”.
Zep wyraźnie pozostaje w doskonałej formie malując perypetie dorastającego dzieciaka, którego ciekawość doprowadza do szału rodziców, rodzinę, nauczycieli i innych przygodnych dorosłych. Kontrast w postrzeganiu świata przez umysł niesfornego dziecka i dorosłych jest dla autora pretekstem do zabawienia czytelnika, ale nie tylko. Titeuf może być równie dobrze lekturą edukacyjną zalecaną dla młodych czy spodziewających dziecka rodziców, doskonale przybliżającą problemy, jakie napotkać mogą oni w starciu z niezaspokojoną ciekawością – nieodłączną cechą każdego malca. Drugi album, podobnie jak pierwszy, krąży tematycznie blisko spraw dla rodziców najbardziej bolesnych i kłopotliwych: relacji kobieta-mężczyzna czy kwestii skąd się biorą dzieci. Zdaje się, że autor Titeufa musi być bacznym obserwatorem poczynań kilkulatków, bo niektóre z historii aż nadto przypominają mi opowieści znajomych matek i ojców. Ale nie moralizujmy.
„Titeuf” to przede wszystkim naprawdę udana seria humorystyczna. Uśmiechnąć można się nad każdą historyjką, a parę razy nawet przypłacić czytanie łzami. Czekam na więcej!