W gruncie rzeczy to jeszcze jedna wariacja na temat walki dobra ze złem. Ale zrealizowana z rozmachem, oparta na ciekawym pomyśle i przedstawiona w bardzo kinowej plastyce. Dzięki temu nieśmiertelny temat został odświeżony na tyle interesująco, że warto sięgąć po komiks „Sanctum”.
Artur Długosz
Komiksy z przemytu: Ciekawość wiedzie do piekła
[Christophe Bec, Xavier Dorison „Sanctum” - recenzja]
W gruncie rzeczy to jeszcze jedna wariacja na temat walki dobra ze złem. Ale zrealizowana z rozmachem, oparta na ciekawym pomyśle i przedstawiona w bardzo kinowej plastyce. Dzięki temu nieśmiertelny temat został odświeżony na tyle interesująco, że warto sięgąć po komiks „Sanctum”.
Liczba wydanych w kraju komiksów rośnie z każdym miesiącem, ale zawsze będzie coś jeszcze do wydania. Jesteśmy parę dobrych lat do tyłu, nasz rynek jest mniejszy, a inne kraje wcale nie próżnują, publikując czasem w ciągu miesiąca tyle tytułów, ile w Polsce ukazuje się rocznie. Z różnorakich powodów niektóre z tych komiksów nigdy nie ukażą się Polsce, być może nigdy nawet nie trafią w oryginalnej wersji do naszego kraju – imię ich jest legion. „Inne komiksy” został pomyślany jako autorski cykl prezentujący pozycje obcojęzyczne, które wpadły mi w ręce i warte są uwagi. Będę starał się przedstawiać pozycje ciekawe i zróżnicowane, co implikuje nieregularność cyklu, i, rzecz jasna, wybiórczość podyktowaną osobistymi preferencjami. Mam jednak nadzieję, że zaciekawią naszych czytelników.
Christophe Bec, Xavier Dorison
‹Sanctum›
U.S.S. Nebraska, nowoczesny okręt podwodny klasy Grayback, przemierza wody Morza Śródziemnego. Nagle dociera do niego z głębin niewyraźny, trudny do zidentyfikowania sygnał ratunkowy. Kiedy zostaje podjęta decyzja o zbadaniu jego źródła, okazuje się, że jednostka już dawno temu zboczyła z kursu w jego kierunku. Ani nawigator, ani sternik nie są w stanie wyjaśnić przyczyny zmiany kursu. Wysłana na rekonesans grupa rozpoznawcza odkrywa zatopiony rosyjski okręt podwodny z ciałami marynarzy przytwierdzonymi do hamaków. Jednostka nie nosi żadnych śladów uszkodzenia i została specjalnie przebudowana do odbywania głębokich zanurzeń. Jednak to nie koniec niespodzianek. Rosyjski okręt osiadł nieopodal monstrualnej budowli, rodzaju bramy ozdobionej archaicznymi rzeźbami i napisami. Amerykanie postanawiają zbadać wnętrze budowli w nadziei na znalezienie wyjaśnienia celu rosyjskiej wyprawy. Zespół żołnierzy zostaje uwięziony w tunelach konstrukcji, a na pokładzie „Nebraski” dochodzi do niewyjaśnionych, przerażających wydarzeń. Jest lato roku 2029 i nic nie wskazuje na to, że oto nadchodzi koniec świata.
Xavier Dorison i Christophe Bec, odpowiednio scenarzysta i rysownik „Sanctum” („Sanktuarium”), nie silili się na stworzenie komiksu, który miałby wstrząsnąć światem. Od pierwszych stron jasne jest, że celem ich współpracy było stworzenie solidnego komiksu rozrywkowego, który potencjalnemu czytelnikowi zapewniłby parę godzin przyzwoitej zabawy. Konsekwencja, z jaką trzymali się tego założenia, jest godna podziwu. Otrzymujemy w efekcie niemal dwieście stron w pełni kolorowego komiksu wypełnionego rosnącym napięciem i tajemnicami, których rozwiązanie załoga Nebraski przypłaca życiem. Przemyślana i wciągająca, choć wtórna miejscami fabuła to jeden z elementów spójności komiksu. Drugim jest realizacja plastyczna, nasuwająca silne skojarzenie z kinem dzięki technikom kadrowania ujęć i komponowania plansz. Statyczne w końcu rysunki tworzą bardzo dynamiczną całość, celnie wpisując się w atmosferę opowieści. Gdyby ktoś pokusił się o ekranizację komiksu, scenopis ma zasadniczo gotowy.
„Sanctum” to horror. Ubrany w futurystyczne, militarne szaty i czerpiący gęsto z mitów legendarnego ludu Ugarytów ma przede wszystkim straszyć. I trzeba przyznać, że autorom wychodzi to nad wymiar dobrze. Co ma straszyć, straszy; kreowany nastrój, stopniowane napięcie, ogarniające niektórych członków załogi szaleństwo, niewyjaśnione fakty, wreszcie megalityczne konstrukcje wyłaniające się z morskich głębin i odpowiednio zkomponowane plansze. I choć parokrotnie pojawia się w komiksie krew, to w przeważającej większości strach jest efektem psychologicznej gry, w jaką autorzy wciągają czytelnika. Pokład Nebraski przypomina niekiedy Nostromo, a morskie głębie nasuwają skojarzenia z innym filmem, „Głębią”. Tych skojarzeń zresztą nasuwa się więcej, bo oryginalność fabularna nie jest najmocniejszą stroną komiksu.
Wyobraźni Dorisonowi nie brakuje. Snuje swą opowieść w bardzo sprawny sposób - stopniując napięcie i podnosząc kolejne kurtyny nieustannie podtrzymuje w ciele czytelnika odpowiedni poziom adrenaliny. Widać, że recepta na opowieść działa, jeśli tylko dobrze dobierze się składniki i właściwe je poda. W „Sanctum” mamy tajemnicze morskie głębiny, które tym razem nie rozczarowują i ujawniają mroczne, zamierzchłe tajemnice. Mamy nazistów, którzy w szale poszukiwania broni ostatecznej sięgają po starożytne mity i zadzierają z jak najbardziej realnymi bóstwami. Mamy tajemniczy rosyjski okręt podwodny, pełen niewyjaśnionych zagadek i dokumentacji poszukiwań, których cel jeży włosy na karku – najwyraźniej próbowali dokończyć dzieło rozpoczęte przez żołnierzy hitlerowskich Niemiec. Mamy też zatopione sanktuarium, siedzibę bóstwa śmierci starożytnego ludu, przerażające w samej swej konstrukcji i doprowadzającego wręcz do obłędu jego mieszkańca. Wreszcie mamy głównych bohaterów
„Sanctum” – część pierwsza
dramatu: wytrenowaną i doświadczoną załogę amerykańskiego okrętu podwodnego wyposażonego w najnowocześniejsze osiągnięcia techniki. Lecz, jak się okazuje, bezbronną wobec pradawnej siły. Jak przystało na bohaterów napisanej z rozmachem, niemal epickiej opowieści, stają oni w obliczu wyborów mających potwierdzić albo zaprzeczyć ich człowieczeństwu. Ich dramat jest jak najbardziej prawdziwy – zapędzeni w przysłowiowy kozi róg ważą na szali życie swoje i innych, bezustannie zmuszani do wybierania mniejszego zła. Fakt – wszystko to już gdzieś tam było, ale czyż analogiczne stwierdzenie nie stosuje się do większości tytułów tzw. masowej rozrywki?
Są też i minusy. Większość ich leży, niestety, po stronie Beca, który jako rysownik miał ogromny wpływ na wizualizację scenariusza i, niestety, nie ustrzegł się paru wpadek. Trudno generalizować, ale poza zapierającymi dech w piersiach podmorskimi pejzażami czy scenami z wnętrza sanktuarium, rysownik gubi się w detalach albo też nie przykłada do nich należytej uwagi. Są w komiksie sceny, plansze i całe ich sekwencje wręcz doskonałe – współgranie fabuły i rysunku jest po prostu przykładowe. Bec konsekwentnie trzyma się plastycznego nastroju genialnie
dopasowanego do atmosfery danej partii scenariusza. Ale ma też gorsze chwile, kiedy wyraźnie odpuszcza sobie szczegóły, zwłaszcza w małych kadrach, jakby jego ulubioną domeną były te większe, którym może poświęcić energię i wyczarować na nich oszałamiające widoki. Ta skłonność
„Sanctum” – część druga
do lekceważenia szczegołów stanowi także poważny mankament z punktu widzenia konstrukcji scenariusza. Mamy bowiem do czynienia z bardzo liczną załogą okrętu podwodnego i scenarzysta aktywnie angażuje w swą opowieść kilkadziesiąt postaci. Jasne jest, że część z nich to postacie pierwszoplanowe, reszta to drugorzędne, a niektóre wydają się być wręcz rekwizytami, gdyż pojawiają się, by po paru stronach zginąć. Niemniej ich ogólna liczba pozostaje spora i śledzenie losów poszczególnych postaci jest utrudnione w dużym stopniu z powodu zbyt pobieżnego kreślenia twarzy przez Beca. Zasadniczo bez trudu można identyfikować główne postacie dramatu, zresztą w niektórych kadrach nachalnie podobne do aktorów Willisa i Deepa, ale odnalezienie się w gąszczu innych stanowi nie lada wyzwanie.
„Sanctum” to komiks, po który z pewnością warto sięgnąć. W swoim gatunku stanowi nie byle jakie osiągnięcie, nie tyle ustanawiając jakieś nowe wzory, ile dobrze wpisując się w istniejące. Inteligentny horror science fiction, który mógłby spodobać się także polskiemu czytelnikowi, gdyby któryś z nielicznych lokalnych wydawców zdecydował się na jego edycję.