Serce rośnie, gdy człowiek zda sobie sprawę z pozytywnych rokowań na komiksowym rynku w Polsce. Zwiększają się nakłady, puchną listy tytułów, czytelnictwo i akceptacja komiksu zwiększa się zauważalnie. Ba! Dochodzi do oszałamiającej i do niedawna trudnej do wyobrażenia sytuacji, kiedy wydawcy dochodzą do wniosku, iż wydanie komiksu polskiego autora to dobry pomysł! I to nie komiksu jakiegoś artystycznie utuczonego za granicą rutyniarza, ale świeżej pracy rysownika/ scenarzysty z młodego pokolenia. Koniec świata.
Grzegorz Wiśniewski
Przełom-off?
[Robert Adler, Tobiasz Piątkowski „Status 7: Breakoff” - recenzja]
Serce rośnie, gdy człowiek zda sobie sprawę z pozytywnych rokowań na komiksowym rynku w Polsce. Zwiększają się nakłady, puchną listy tytułów, czytelnictwo i akceptacja komiksu zwiększa się zauważalnie. Ba! Dochodzi do oszałamiającej i do niedawna trudnej do wyobrażenia sytuacji, kiedy wydawcy dochodzą do wniosku, iż wydanie komiksu polskiego autora to dobry pomysł! I to nie komiksu jakiegoś artystycznie utuczonego za granicą rutyniarza, ale świeżej pracy rysownika/ scenarzysty z młodego pokolenia. Koniec świata.
Robert Adler, Tobiasz Piątkowski
‹Status 7: Breakoff›
Jako jednemu z pierwszych taki los przypadł w udziale albumowi „Breakoff”, Roberta Adlera i Tobiasza Piątkowski. Komiks ten powstał tak naprawdę sporą chwilę temu, zdążył nawet dostąpić publikacji w odcinkach w (śp.) magazynie komputerowym „Reset” i zyskać grono zwolenników. Wtedy niełatwo było ocenić, czy ta niekwestionowana popularność wzięła się ze zręczności kreacyjnej twórców „Breakoffa”, czy też wyniknęła z cyberpunkowej rekwizytorni, świetnie korespondującej z gustami czytelników „Resetu”.
Teraz wydaje mi się to prostsze, bo „Breakoff” swoim pojawieniem jasno podkreśla pewne cechy współczesnego komiksu polskiego – a mianowicie jego niechęć do epiki. To właśnie w moim odczuciu wyróżnia album najbardziej pośród polskich produkcji ostatniej dekady – wyraźna tendencja do kreacji nie tylko wyrazistych postaci pierwszoplanowych, ale także bogatego tła i świata przedstawionego, opierającego się na czymś więcej niż tylko starym poczciwym deus ex machina. Nie zamierzam tutaj dzielić komiksów polskich twórców na lepsze i gorsze, bo to rzecz gustu – jednak większość komiksowych historii i albumów jakie zdarza mi się oglądać to twory technicznie rzecz biorąc niszowe. Ograniczenia fabularne, brak precyzji konstrukcyjnej, brak poczucia ciągłości świata przedstawionego, syndrom pojedynczej historii – te aspekty nie przesądzają wprawdzie czy komiks jest en masse zły czy dobry, potrafią jednak srodze limitować urok tej czy innej historii. Wydaje się że niewielu – niemal nikt – nie jest zainteresowany tworzeniem rozgałęzionych, bogatych graficznie i fabularnie historii.
Być może moje konstatacje są nieco panikarskie. Być może musi minąć czas nim polski rysownik i polski scenarzysta okrzepną fabularnie i stwierdzą, że komiks epicki to jednak fajna rzecz, w którą warto zainwestować czas i umiejętności.
Przez pewien niemile długi czas trwałem w świadomości, że polski komiks jest w stanie stworzyć jedynie proste, kontekstowe historie o niewielkim zasięgu i krótkim czasie działania. Odkrycie „Breakoffa” w „Resecie” obudziło we mnie nieco nadziei – oto trafiłem wreszcie na komiks, w którym o coś chodziło! Stworzony niedawno przez duet młodych komiksiarzy. Czego chcieć więcej?
Teraz, po wydaniu „Breakoffa” przez Egmont, mogłem zweryfikować swoje poprzednie wrażenia. Biorąc album do ręki strasznie pożałowałem, że nie wydano go w twardych okładkach – tak jak nie tak znów dawno „Alvina Norge’a”. Stylowa okładka w gustownych odcieniach zieleni aż się o nią prosiła. Wewnątrz, praktycznie od pierwszego kadru – wciągnięci jesteśmy w historię rozgrywki gangsterskich organizacji, nader bogato okraszoną cyberpunkowymi motywami. Grupka głównych postaci, zgodnie z najlepszymi cyberpunkowymi wzorcami, wcale nie próbuje ratować świata – jej cele to zdarcie całej kasy, jaka im się należy (lub nie), zmylenie pogoni, a następnie cieszenie się uzyskanymi środkami finansowymi w zaciszu bezpiecznej meliny. Co równie charakterystyczne, cele te nie są wspólne. Jeżeli przy przelewaniu ciężko zarobionego szmalu, któryś ze wspólników zostanie poszkodowany, to znaczy, że wszystko poszło zgodnie z planem. Po prostu cynizm w wersji hi-tech.
Z odcieniami fabuły dobrze koresponduje kreska. Nie jest specjalnie czysta, ale w dobrze pasuje do ducha do samej opowieści. Postacie i obiekty przedstawiane są wyraźnie, nie do końca odarte ze szczegółów, a jednocześnie nie przeładowane rysunkowo. Kolor podany jest w palecie może nieco za jasnej jak na cynizm zionący z co drugiego kadru, nie trafiają się jednak definitywne wpadki w kompozycji barw. Nie chciałbym tutaj namawiać autorów do pójścia w ślady Masamune Shirowa, ale jednostronicowy kadr miasta przyszłości zapewne nie byłby niemile widziany w zapowiadanej kontynuacji pt. „Overload”.
Poza tym „Breakoff” skrzy się oczywiście znakiem firmowym Deadline Studios – bogatymi w szczegóły kadrami, które z przyjemnością ogląda się po wiele razy, za każdym powrotem odnajdując nowe motywy i ciekawostki. Bardzo to smaczne, doceniam trud autorów, którym chciało się nad takimi rzeczami myśleć.
Ponieważ komiks zawsze składa się z wielu elementów, a w przypadku „Breakoffa” właściwie wszystkie one są wysokiej próby, nie ważyłbym się wyróżnić żadnego. Tym bowiem co cieszy najbardziej i co robi największe wrażenie, jest kompletność wizji, bogate tło w którym zawsze coś się dzieje. To pierwszy od dawna album polskiego twórcy, po lekturze którego mógłbym cokolwiek powiedzieć o świecie, w którym rozgrywa się akcja i odtworzyć motywacje bohaterów.
Czy cokolwiek w „Breakoffie” mi się nie podobało?
A jakże. Duża ilość strzelanin. Wiem, wiem, komiks akcji ma swoje wymagania – jednak ciągłe zbrojne starcia w połączeniu z zerowym zainteresowaniem nimi lokalnej policji chwiały nieco wiarygodnością tła. Wolałbym, aby autorzy poszli nieco w inną stronę, bo chwilami CP 2020 dominuje w „Breakoffie” nad scenkami w stylu Williama Gibsona. Chwilami widoczna jest też odcinkowość całej historii – wszak tworzono ją na bieżąco do publikacji w miesięczniku. Niektóre wątki wydają się chaotycznie poprowadzone, pewne sceny mało konsekwentnie pociągnięte lub wręcz zbyt nagle urwane. Nie są to w żadnym razie błędy poważne. A fakt, że „Breakoff” jest debiutem fabularnym Deadline Studios na arenie albumów czyni takie skazy właściwie pomijalnymi. Czytelnik ich nie odczuje.
Jak dla mnie albumowe wydanie „Breakoffu” bezapelacyjnie stanowi nową jakość na polskim rynku komiksowym. Wśród nowych komiksów, stworzonych w ostatniej dekadzie jak dla mnie nie było porównywalnie epickiej historii, poprowadzonej w tak rozbudowanym świecie. Mam nadzieję, że oznacza otwarcie drzwi dla podobnie starannie skonstruowanych i narysowanych historii, których lektura będzie dostarczać sporo wrażeń. Przełom-off.
Pozwoliłem sobie na sporą dozę optymizmu w tej recenzji, dodam więc jeszcze jedno: czego jestem bezapelacyjnie pewien, to faktu, że „Breakoff” z pewnością nie jest szczytowym osiągnięciem duetu Adler/Piątkowski.
Najlepsze ciągle przed nami.