„Człowiek-wilk” to fabularyzowana, komiksowa wersja raportu z terapii prowadzonej przez Zygmunta Freuda. Lektura tej opowieści jest doświadczeniem wstrząsającym. Nie dlatego jednak, że mamy tu do czynienia z jakimś spektakularnym przypadkiem pół-człowieka, pół-wilka. Przerażające jest to, co ze swoim pacjentem zrobił najbardziej znany przedstawiciel psychoanalizy.
Azyl Freud
[Richard Appignanesi, Sława Harasymowicz „Człowiek-wilk” - recenzja]
„Człowiek-wilk” to fabularyzowana, komiksowa wersja raportu z terapii prowadzonej przez Zygmunta Freuda. Lektura tej opowieści jest doświadczeniem wstrząsającym. Nie dlatego jednak, że mamy tu do czynienia z jakimś spektakularnym przypadkiem pół-człowieka, pół-wilka. Przerażające jest to, co ze swoim pacjentem zrobił najbardziej znany przedstawiciel psychoanalizy.
Richard Appignanesi, Sława Harasymowicz
‹Człowiek-wilk›
Podczas lektury komiksu nasuwają się skojarzenia ze spektakularnym eksperymentem przeprowadzonym w latach siedemdziesiątych przez Davida Rosenhana. W 1973 roku opublikował on w czasopiśmie „Science” jego rezultaty, które okazały się przełomowe dla świata nauki (polska wersja artykułu: D. Rosenhan, "O ludziach normalnych w nienormalnym otoczeniu", w: K. Jankowski, (red.), "Przełom w psychologii", Warszawa: Czytelnik). Poprosił on mianowicie osiem zdrowych psychicznie osób o to, by zgłosiły się do szpitali psychiatrycznych symulując objawy schizofrenii. Zgodnie z oczekiwaniami, wszyscy zostali przyjęci na odpowiednie oddziały. Po wstępnym symulowaniu choroby i podaniu zestawu określonych objawów, osoby te miały zachowywać się tak, jak zachowują się na co dzień. Jednak pomimo tego, że w ich zachowaniu nie było nic nienormalnego, dla personelu stali się raz na zawsze schizofrenikami. Tak pisze o tym Rosenhan: „Mimo tego ‘pokazu’ zdrowia psychicznego pseudopacjenci nie zostali zdemaskowani. Poza jednym wyjątkiem, wszystkim postawiono diagnozę schizofrenii i zwolniono ich z diagnozą schizofrenii ‘w okresie remisji’. (…) pseudopacjent raz opatrzony etykietą schizofrenika pozostał z nią do końca”.
Na czym polega analogia? Otóż podczas lektury komiksu nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w oczach Freuda trudno było uchodzić za osobę zdrową. Oczywiście tytułowy człowiek-wilk, czyli młody arystokrata rosyjski Siergiej Pankiejew, przyszedł do uznanego terapeuty, bo wydawało mu się, że potrzebuje pomocy psychiatrycznej, ale nawet to nie wyjaśnia uporczywego doszukiwania się patologicznych, podświadomych potrzeb w każdym jego wspomnieniu pochodzącym z wczesnego dzieciństwa. Okazuje się bowiem, że wszystko, co Pankiejew pamięta, albo raczej – co wydaje mu się, że pamięta, w interpretacji Freuda staje się dowodem na jego wypierany i nieuświadamiany homoseksualizm. Sławny psychoanalityk nie odpuszcza nawet, gdy arystokrata mówi o swoich wspomnieniach z okresu, gdy miał półtora roku. A pamięć ma dobrą, bo – jak się okazuje – doskonale pamięta, to czego był świadkiem, gdy o godzinie siedemnastej wybudził się z gorączki malarycznej. To, co wtedy zobaczył (półtorarocznym dzieckiem będąc), zniszczyło całe jego życie. Wydaje się, że takie opisy powinny wzbudzić ostrożność u lekarza, ale nie – Freud skrupulatnie wpisuje wszystko w schemat problemów z seksualnością swojego pacjenta przejawiających się w postaci snu o wilkach.
Można się w tym miejscu zastanawiać nad tym, czy kluczowym czynnikiem destrukcyjnym dla Pankiejewa nie stała się przypadkiem właśnie ta diagnoza postawiona przez Freuda. W końcu, ktoś kto dowiaduje się od autorytetu naukowego, że podświadomie pragnął stosunku seksualnego ze swoim ojcem oraz zazdrościł matce waginy i macicy, musi przeżyć szok. Być może ta terapia zniszczyła psychikę wrażliwego arystokraty, który od tego momentu często korzystał z pomocy różnych psychoterapeutów, wykorzystując sławę człowieka-wilka zawdzięczaną Freudowi. Choć z drugiej strony nie można też wykluczyć, że uczynił z tego po prostu swój sposób na życie, traktując całą tę psychoanalizę, jako jedynie grę. Za taką interpretacją mógłby przemawiać chociażby wywiad-rzeka, jakiego udzielił austriackiej dziennikarce Karin Obholzer w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat. Mówił w nim, że z perspektywy jego późniejszych doświadczeń Freudowska terapia okazała się katastrofą. Tak czy inaczej, podczas lektury nie sposób oprzeć się wrażeniu, że osobą, która ma ze sobą poważny problem jest Freud, a nie Pankiejew.
Przełożenie tez artykułu naukowego na język komiksowej opowieści nie jest łatwe. Mimo tego komiks czyta się bardzo dobrze – został bowiem skonstruowany jak porządna opowieść kryminalna, w której detektyw Freud, niczym Sherlock Holmes, albo raczej Gregory House, na podstawie skrawków informacji usłyszanych od swojego pacjenta, próbuje rozwikłać zagadkę dotyczącą obsesji zatruwających jego życie. Richard Appignanesi umiejętnie buduje napięcie i w punkcie kulminacyjnym pozwala triumfalnie wygłosić swojemu bohaterowi diagnozę, w której wcześniejsze wypowiedzi pacjenta stają się oczywistymi przesłankami świadczącymi o jego przypadłości. Wszystko układa się w sensowną i logiczną całość. Zygmunt Freud, niczym lekarze obserwujący „pacjentów” wysłanych do szpitali psychiatrycznych przez Davida Rosenhana, traktuje każde wspomnienie i zachowanie, o których mówi Pankiejew, jako dowód na jego waginalno-analne fiksacje. Bez wątpienia psychoanalityk powiedział po prostu to, co miał zamiar powiedzieć od samego początku.
Duszną atmosferę gabinetu Freuda oraz rozchwiany charakter wspomnień Pankiejewa doskonale oddaje graficzna warstwa komiksu. Sława Harasymowicz tworzy ołówkowe kadry, na których doskonale widać szaleństwo i zagubienie. Pomimo oczywistych różnic, rysunki te kojarzą się nieco z pracami Dave’a McKeana w „Azylu Arkham”. Nie chodzi jednak rzecz jasna o technikę wykonania, lecz o umiejętne wykreowanie onirycznej atmosfery szaleństwa i grozy, która jest obecna w obu opowieściach.
Krótko mówiąc komiks „Człowiek-wilk” jest wart uwagi, przede wszystkim jako udany eksperyment polegający na adaptacji tekstu naukowego (względnie pseudonaukowego) na język opowieści obrazkowej. Dobrze skonstruowana narracja i oryginalne rysunki sprawiają, że lektura jest przyjemnym doświadczeniem. Choć może należałoby raczej powiedzieć - byłaby przyjemnym doświadczeniem, gdyby nie świadomość faktu, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Jak to powiadają: "Nie ma ludzi zdrowych, są tylko niedokładnie zdiagnozowani".