Ta wiadomość przed paroma miesiącami zelektryzowała wszystkich wielbicieli Hermanna Huppena! Po wielu latach oczekiwań na rynek polski miała trafić kolejna (chronologicznie wcześniejsza) legendarna seria komiksowa, w powstaniu której brał udział belgijski rysownik (później także scenarzysta). Chodzi o powstały we współpracy ze scenarzystą Michelem Regnierem, czyli Gregiem, western „Comanche”.
Six, six, six… the number of the beast
[Greg, Hermann Huppen „Comanche #1: Red Dust” - recenzja]
Ta wiadomość przed paroma miesiącami zelektryzowała wszystkich wielbicieli Hermanna Huppena! Po wielu latach oczekiwań na rynek polski miała trafić kolejna (chronologicznie wcześniejsza) legendarna seria komiksowa, w powstaniu której brał udział belgijski rysownik (później także scenarzysta). Chodzi o powstały we współpracy ze scenarzystą Michelem Regnierem, czyli Gregiem, western „Comanche”.
Greg, Hermann Huppen
‹Comanche #1: Red Dust›
Festiwal Hermanna Huppena trwa w Polsce w najlepsze! Przed paroma miesiącami Wydawnictwo Komiksowe zakończyło publikację słynnej serii historycznej „
Wieże Bois-Maury” (i jej aneksu w postaci pięciu tomów „
Bois-Maury”); z kolei postapokaliptyczny „
Jeremiah” – publikowany przez Elemental – nie sięgnął jeszcze nawet półmetku, a na rynek trafia kolejny cykl w powstaniu którego Belg miał więcej niż znaczący udział – western „Comanche” (gwoli ścisłości naszą listę należałoby jeszcze uzupełnić o albumowe one-shoty: „Bez przebaczenia”, „
Stacja 16” oraz „Staruszek Anderson”). To komiks, od którego tak naprawdę zaczęła się wielka kariera tego artysty i któremu pozostawał on wierny przez czternaście lat swego życia.
Huppen-rysownik zadebiutował jako dwudziestosześciolatek na łamach magazynu „Spirou”; na publikowane tam prace szybko zwrócił uwagę belgijski scenarzysta (z francuskim paszportem) Michel Regnier, dużo bardziej znany pod swoim artystycznym pseudonimem Greg, który zaproponował Hermannowi współpracę przy nowej serii komiksowej. Chodziło o sensacyjnego „Bernarda Prince’a”. Opowieść o agencie Interpolu najpierw zadebiutowała w odcinkach w czasopiśmie „Spirou”, by potem zacząć ukazywać się w oddzielnych woluminach. Do 1978 roku Regnier i Huppen wydali w sumie trzynaście epizodów tej historii. Co ciekawe, w tym samym czasie pracowali również nad drugim cyklem – „Comanche”. Pierwsze plansze tego westernu pojawiły się w „Spirou” w grudniu 1969 i ukazywały (z dość licznymi przerwami) do listopada następnego roku. Po kolejnych kilkunastu miesiącach zdecydowano się wydać je w formie albumowej; tym sposobem na rynki księgarski trafił „Red Dust” (1972)!
Hermann brał udział w powstaniu dziesięciu tomów cyklu; w 1983 roku ostatecznie zrezygnował ze współpracy z Gregiem, aby skupić się na własnych projektach (od czterech lat ukazywał się już „
Jeremiah”, a w głowie rysownika i scenarzysty rodził się właśnie pomysł kolejnej serii, która niebawem przybrała postać „
Wież Bois-Maury”). Seria była jednak kontynuowana: do śmierci Grega (w 1999 roku) wydano cztery albumy (narysował je Michel Rouge), a po trzech latach od tej smutnej chwili jeszcze jeden, wieńczący całość (ze scenariuszem Rodolphe’a Daniela Jacquette’a). Tytuł komiksu nawiązuje oczywiście do jednego z plemion północnoamerykańskich (zamieszkującego pierwotnie tereny od Nowego Meksyku do Montany), ale w tym konkretnym przypadku jest imieniem jednej z głównych postaci – młodej i pięknej Indianki, na ranczo której pewnego dnia trafia rewolwerowiec Red Dust.
O tym właśnie opowiadały pierwsze, zamieszczane jeszcze w „Spirou”, odcinki „Comanche”, które następnie złożyły się na debiutancki album – „Red Dust”. To właśnie on, legendarny na Dzikim Zachodzie pistolero, jest pierwszoplanową postacią serii. Cała fabuła kręci się w zasadzie wokół niego, on jest jej motorem napędowym. Poznajemy go gdy samotnie, bez konia, przemierza prerię. Udaje mu się wprawdzie zatrzymać jadący do miasta Greenstone Falls dyliżans, lecz jego jedynemu pasażerowi, niejakiemu Wally’emu Hondo, wcale nie uśmiecha się ewentualne towarzystwo w podróży. Spieszy się bowiem, by podpisać kontrakt i wykonać zlecenie. Wally to zabijaka od specjalnych poruczeń, który rozprawia się z wrogami w mgnieniu oka – tyle że teraz trafia na lepszego od siebie. W efekcie w dalszą drogę udaje się Red Dust, na którego w mieście czeka niejaki Lawrence B. Cathrell. Elegancik bierze go za Hondo i wyjawia plan: na zamówienie pewnego wpływowego człowieka, który woli zachować anonimowość, rewolwerowiec ma uprzykrzyć życie Indiance Comanche, która nie tak dawno odziedziczyła atrakcyjnie położoną posiadłość i, co najbardziej zdumiewające, nie ma zamiaru jej odsprzedać.
W Greenstone Falls takie rzeczy nie przechodzą. Wszak prawo tu nie działa; szeryf Charles Donovan nie trzeźwieje od ponad roku, poza tym i tak chodzi na pasku Cathrella, którego ludzie trzęsą miasteczkiem. I tylko jedna Comanche, której w prowadzeniu rancza pomaga stary i lekko zbzikowany Ten Gallons, nie ma zamiaru się podporządkować. Hondo ma to zmienić! Ale przecież to nie podstępny i chciwy Wally, lecz szlachetny Red Dust wysiadł z dyliżansu. Co zresztą szybko się wydaje, ponieważ jednym z bliskich pomocników Cathrella jest Kentucky Kid, przed laty kompan Dusta, który ze zdziwieniem i smutkiem konstatuje, że teraz los sprawił, iż dawny przyjaciel znalazł się po drugiej stronie barykady. Zdekonspirowany Red udaje się w końcu na ranczo „Trzy Szóstki”, gdzie poznaje nie tylko jego właścicielkę, ale też wysłużonego Tena. Udaje mu się przekonać ich, że mają w nim nie wroga, ale sojusznika i że wspólnymi siłami są w stanie podnieść posiadłość z upadku, co byłoby najlepszym sposobem pokazania środkowego palca Cathrellowi (i jego zleceniodawcy). Ten jednak nie ma zamiaru zrezygnować ze swoich planów, co z kolei prowadzi prostą drogą do konfliktu.
Scenariusz pierwszego tomu „Comanche” uszyty jest z utartych westernowych schematów. Jeździec znikąd, o którym nie wiemy nic poza tym, jak się nazywa (choć pewnie i jego imię nie jest prawdziwe), przybywa z oddali, by trafić do gniazda żmij. Jako człowiek szlachetny i zapewne doświadczony przez życie, nie ma wątpliwości, po której stronie konfliktu się opowiedzieć. Można spierać się jedynie o to, jak mocnym argumentem w podjęciu decyzji była uroda tytułowej bohaterki. Finał tej historii też nie jest trudny do przewidzenia. W przeciwnym wypadku prawdopodobnie nigdy nie powstałaby jej kontynuacja. Ale nie narzekajmy. Pewna naiwność rozwiązań fabularnych wpisana jest w westernową tradycję; poza tym, oceniając „Comanche”, należy pamiętać, że cykl ten narodził się na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, kiedy widzowie wciąż jeszcze z ogromnym sentymentem odnosili się do filmów Johna Forda bądź Howarda Hawksa. Spaghetti-westerny – z bohaterami takimi, jak
Człowiek bez Imienia Clinta Eastwooda czy Django Franco Nero – dopiero przebijały się do szerszej świadomości.
„Red Dust” jest w pewnym sensie dziełem pogranicza. Fabularnie przynależy jeszcze do dawnej epoki (co z czasem będzie się zmieniać), wizualnie natomiast – wpisuje się już w nową. Na co stać Huppena-rysownika, wiemy doskonale. Wszak „Jeremiah” i „Wieże Bois-Maury” to kwintesencja jego stylu. Ale styl ten rodził się właśnie podczas kolejnych lat pracy nad „Comanche”. Wiele postaci posiada już te charakterystyczne rysy twarzy (choć na pewno nie dotyczy to Kentucky Kida), świadczące o trudach życia, a nierzadko także charakterze. Uwagę przykuwa również perfekcja w odwzorowaniu realiów epoki – strojów, wyposażenia wnętrz, elementów architektonicznych. Dzięki temu Greenstone Falls jawi się wręcz jako wzorzec prowincjonalnego miasteczka z Dzikiego Zachodu. Wchodząc z bohaterami do saloonu, niemal czujemy w powietrzu zapach whisky. Wychodząc na ulicę, wdychamy kurz unoszący się spod końskich kopyt. Ileż westernów musiał obejrzeć Huppen, aby osiągnąć takie mistrzostwo! Cóż, kiedy już uporacie się z kolejnymi tomami „
Durango”, „Blueberry’ego”, „
Bouncera” czy „
Undertakera”, koniecznie rezerwujcie czas (i miejsce na półce) dla „Comanche”!
Nie wiem skąd pomysł, że Comanche jest Indianka. To po prostu taki pseudonim, ranczo odziedziczyła po swoim ojcu.