Recenzję „Dziennika z zaginięcia” trudno zacząć inaczej, niż od postawienia banalnego w gruncie rzeczy pytania. Czy mieliście kiedyś ochotę rzucić wszystko i… powiedzmy, pojechać w Bieszczady? Pewnie, że tak! Każdy z nas miewa pewnie w życiu takie momenty. Miał je również znany mangaka Hideo Azuma, jednak on inaczej niż większość z nas, faktycznie rzucił wszystko i pojechał… no może nie w Bieszczady, ale w miejsce zapewne równie odludne.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…
[Hideo Azuma „Dziennik z zaginięcia” - recenzja]
Recenzję „Dziennika z zaginięcia” trudno zacząć inaczej, niż od postawienia banalnego w gruncie rzeczy pytania. Czy mieliście kiedyś ochotę rzucić wszystko i… powiedzmy, pojechać w Bieszczady? Pewnie, że tak! Każdy z nas miewa pewnie w życiu takie momenty. Miał je również znany mangaka Hideo Azuma, jednak on inaczej niż większość z nas, faktycznie rzucił wszystko i pojechał… no może nie w Bieszczady, ale w miejsce zapewne równie odludne.
Hideo Azuma
‹Dziennik z zaginięcia›
„Idę po fajki. Zaraz wracam” – tymi słowami autor „Dziennika z zaginięcia” na kilka miesięcy pożegnał się ze swoim wydawcą. W listopadzie 1989 roku miał złożyć w wydawnictwie plansze, ale z powodu przepracowania, stresu i depresji postanowił po prostu uciec. Wyszedł zatem po fajki i… tyle go widzieli. Najpierw pomieszkał trochę u znajomych, a później wyruszył w góry, by na jakimś odludziu popełnić samobójstwo. Na szczęście próba odebrania sobie życia była nieudana i tak rozpoczął się pierwszy z dwóch okresów bezdomności w życiu autora. Właśnie o tym doświadczeniu traktuje autobiograficzna manga, w której Azuma bez żadnych zahamowań dzieli się z czytelnikiem swoimi dramatami.
Komiks składa się z trzech rozdziałów. W pierwszym, zatytułowanym „Spacerując nocą”, autor opowiada o pierwszym swoim doświadczeniu bezdomności, kiedy to w roku 1989 po wspomnianym już powyżej „wyjściu po fajki” przepadł gdzieś w leśnej głuszy na kilka miesięcy. Jest to drobiazgowa kronika kolejnych perypetii człowieka, który próbuje przeżyć samotnie bez dachu nad głową i środków do życia. Widzimy zatem, jak nasz bohater zdobywa pożywienie i kiepy, zapewnia sobie ochronę przed zimnem, jak układa sobie relacje z innymi bezdomnymi. Z czasem staje się on ekspertem od przetrwania, który doskonale potrafi zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Kolejny rozdział – „Spacerując po mieście” – opisuje drugi epizod bezdomności autora, który nastąpił w 1992 roku. Azuma znów nie wytrzymał ciążącej na nim presji kolejnych deadline’ów i legł sobie „beztrosko” gdzieś w bambusowym zagajniku pod narzutą z worków na śmieci. Tym razem jednak traf chciał, że zamiast samotnie tułać się po lesie, znalazł sobie zatrudnienie. Zaczął mianowicie pracować jako… gazownik. Cały ten rozdział stanowi drobiazgowy opis jego kariery „robola”, jak sam o sobie mówi. Tym razem zatem sytuacja była dość dziwna, bo ucieczka przed jedną pracą skończyła się wykonywaniem innej – być może nie mniej stresującej pracy. Co ciekawe Azuma potraktował tę pracę bardzo poważnie i stopniowo pokonywał kolejne stopnie wtajemniczenia uczestnicząc w kursach zawodowych.
W ostatnim rozdziale, zatytułowanym „Odwyk alkoholowy” znajduje się zapis kolejnego – być może najbardziej dramatycznego – etapu w życiu Azumy. 25 grudnia 1998 zostaje on mianowicie przyjęty do szpitala psychiatrycznego na odwyk alkoholowy. Alkoholizm autora był oczywiście stałym motywem także w dwóch wcześniejszych odsłonach opowieści o jego życiu, ale teraz już jedynym rozwiązaniem tego problemu okazał się odwyk. Śledzimy tu kolejne etapy wychodzenia z nałogu pod okiem specjalistów i w towarzystwie ludzi nie mniej sponiewieranych przez życie niż autor.
Na podstawie powyższej charakterystyki można byłoby oczekiwać, że mamy tu do czynienia z niezwykle mroczną i przygnębiającą mangą. I zasadniczo tak jest. Z tym, że jednak nie do końca. Bez wątpienia autor dzieli się z nami najbardziej dramatycznymi i tragicznymi momentami swojego życia. Bezdomność, próba samobójcza, depresja, alkoholizm – można obdzielić tymi doświadczeniami pewnie kilka osób i każda mogłaby powiedzieć, że ma ciężkie życie. Tymczasem Azuma sam doświadczył tego wszystkiego. Jednak stwierdził najwyraźniej, że manga opisująca te problemy powinna być… zabawna. I wbrew wszelkiej logice udało mu się ten cel zrealizować – stworzył pełną śmiesznych gagów opowieść o niezwykle poważnych zagadnieniach. I właśnie to poczucie humoru sprawia, że „Dziennik z zaginięcia” jest tak przejmujący. Gdyby czytać tę mangę tylko jako fikcyjną humorystyczną, opartą na gagach historyjkę, to można byłoby się podczas lektury naprawdę dobrze bawić. Jeżeli jednak uświadomimy sobie, że czytamy opowieść opartą na faktach, to śmiech czasami więźnie w gardle. Tak, czy inaczej manga pełna jest zabawnych sytuacji, które sprawiają, że lektura jest specyficznym doświadczeniem. Dzięki ogromnemu dystansowi do siebie i poczuciu humoru autora dostajemy poruszającą opowieść, w której pod powierzchnią zabawnych sytuacji, kryje się prawdziwy dramat artysty.
To wrażenie humorystycznej opowiastki wzmacnia graficzna warstwa mangi. Azuma zdecydował się na kreskówkowy styl, gdyż jak sam stwierdził: „realistyczne rysunki byłyby mroczne i dołujące”. Jednak ta utrzymana w cartoonowej stylistyce opowieść została ujęta w niezwykle sztywne rygory formalne. Inaczej bowiem niż w większości mang, Azuma nie szaleje z nietypowymi, dynamicznymi kadrami, lecz konsekwentnie trzyma się jednego schematu. Niemal każda plansza podzielona jest mianowicie na cztery poziome paski, a w każdym z nich znajduje się od dwóch do czterech kadrów. Czasami autor odchodzi od tego schematu, ale tylko po to by umieścić na planszy większy kadr, będący np. połączeniem dwóch lub trzech pasków w pionie lub poziomie. Ten rygor przypomina wręcz schemat wykorzystywany np. w „Strażnikach” Moore’a i Gibbonsa (choć w przypadku tego komiksu plansza oparta była na trójpaskowym/dziewięciopanelowym schemacie). To rygorystyczne podejście widoczne jest także w samych rysunkach – mają one wprawdzie kreskówkowy, uproszczony charakter, ale są niezwykle precyzyjne.
W polskim wydaniu mangi znalazło się także miejsce na dwa wywiady z autorem, które stanowią doskonałe uzupełnienie opowieści. Pozwalają one usytuować zdarzenia opisane w komiksie w określonych momentach życia bohatera. W wywiadach Azuma również bardzo szczerze mówi o swoich doświadczeniach, ale zaznacza jednocześnie, że te najbardziej bolesne momenty, jednak pominął. Jest tu też krótka nota od tłumacza, która rzuca nieco światła na pewne aspekty komiksu, które mogą pozostawać dla polskiego czytelnika nie do końca zrozumiałe.
Pomimo tego, że jest to opowieść o życiu mangaki, znacznie różni się ona jednak np. od mang: „Życie. Opowieść graficzna” Yoshihiro Tatsumiego, „Zoo zimą” Jiro Taniguchiego czy – tym bardziej – serii „Bakuman” Takeshi Obaty i Tsugumi Oby. Tu bowiem proces twórczy znajduje się na drugim planie. Azuma tylko krótko pokazuje, jak wyglądał jego rytm pracy, ale w gruncie rzeczy robi to chyba tylko po to, żeby jakoś wyjaśnić motywy swojej ucieczki. Trzeba bowiem przyznać, że w szczytowym okresie twórczości autor pracował w szaleńczym tempie a kolejne terminy, których dotrzymywał z coraz większym trudem, były po prostu zabójcze. To tak charakterystyczne dla japońskiej kultury przepracowanie i kryzys artysty uświadamiającego sobie, że zaczyna kopiować samego siebie, po prostu musiały doprowadzić do załamania.
„Dziennik z zaginięcia” to bez wątpienia pozycja wyjątkowa. Jest to bowiem dość frywolna w formie, ale niezwykle poważna w treści opowieść o prawdziwych dramatach, które mogą przytrafić się dziś każdemu. Życie we współczesnym społeczeństwie wiąże się z szeregiem problemów. Presja czasu, piętrzące się deadline’y, nieustanny stres, konieczność bycia do dyspozycji, wymóg elastyczności i terror nieustannej rywalizacji, to zjawiska wykańczające dziś najtwardszych zawodników. Hideo Azuma pokazuje, w jaki sposób te problemy doprowadziły go do załamania i próby ucieczki od zgiełku świata i zawodowych zobowiązań. Trzeba przyznać, że robi to w wielkim stylu. Nie ma tu niepotrzebnego moralizatorstwa, nadmiernej tkliwości i użalania się nad sobą, czy szukania usprawiedliwień. Jest za to sporo dystansu, autoironii i poczucia humoru, świadczącego o tym, że autor uporał się z demonami własnej przeszłości. Warto odnotować także, że manga znalazła uznanie wśród krytyków, czego dowodem jest chociażby zdobycie nagród: Japan Media Arts Festiwal (2005) oraz Grand Prix Tezuka Osamu Cultural Prize (2006). Była również nominowana w kategorii najlepszy komiks podczas Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Angoulême (2008) a także do Nagrody Ignatza w kategorii wybitna powieść graficzna (2009). New York Magazine uznał ją za najlepszą powieść graficzną roku 2008. Krótko mówiąc, warto sobie ją dziś przypomnieć, tym bardziej, że na rynku pojawia się coraz więcej tytułów ukazujących ciężki żywot mangaki.